Выбрать главу

— Nie wykpisz się gadaniną. Są na to wszystko bumagi i gramoty. A nade wszystko spisane słowa Moskala Borysa, który na pytkach wyznał, że miał przypomnieć tobie o dawnej służbie i powinnościach wobec wrogów Jego Carskiej Mości.

Waarłam zaczerpnął powietrza, a potem zarechotał, zacharczał z nagłej wesołości tak mocno, że nitki śliny pociekły na jego posiwiałą brodę.

— Komu służysz, Waarłamie?! Gadaj wszystko, co wiesz, zanim mistrz Friedrich pociągnie cię za język włoską liną! Kto jeszcze jest w spisku? Dlaczego chcecie porwać Dymitra?

Mnich charczał i krztusił się od śmiechu, zbijając tym samym Dydyńskiego z pantałyku, a w podgolonym łbie stolnikowica zaczęło kiełkować podejrzenie, że nie wszystko pójdzie tak, jak to sobie zaplanował, i być może trafił na gracza, co nie wypadł sroce spod ogona.

— Chcesz mnie szantażować? — wystękał Waarłam, krztusząc się i chwytając z jękiem powietrze, jakby się dusił albo miał czkawkę. — Czym i kim, panie szlachcic? Zeznaniami jakiegoś Borysa wymuszonymi na katowskiej ławie? Listem, którego nie widziałem? Phe, he, he… Mówisz, że służyłem wrogom Dymitra, a, dalibóg, oddałbym wszystkie młode szczeniątka, które obłapiałem przez ostatni rok, że nawet nie wiesz, kim są wrogowie cara! Dalejże, panie łycar. Okuj mnie w kajdany! Oskarż przed Dymitrem. Zobaczymy, czy uwierzy ci na piękne oczy. No, na co czekasz?

— Dowód jest w moim ręku. — Dydyński zaświecił Waarłamowi w oczy wyciągniętym z zanadrza listem. — Tu czytaj. — Wskazał palcem brudny skrawek papieru. — Oto dowody twej winy, parszywy moskiewski fajfusie!

— Do… Do…. Dowody — Waarłam nie mógł złapać tchu, a Dydyński przestraszył się, że czerńca chwycą nagła apopleksja i paralusz razem wzięte. — Jakie? Czego? Może tego, że przedkładam dziewczątka nad dojrzałe baby? I w tej karczmie widziałeś mnie na kolanach z młodą dziewką? Też mi zbrodnia! Zojka! Chodź tu, dziecko!

Dydyński przygryzł wąsa. Mnich gadał prawdę; trudno było znaleźć kogoś, nie tylko w Samborze, ale i w całym województwie, kto by się wzburzył na wieść, że Waarłam raduje się niedorosłymi ciałeczkami. Ot, jeszcze jedna fanaberia starego.

— Myślisz, że takie wieści wzbudziłyby coś więcej — wysapał Moskal, jakby odgadując jego myśli — niż śmiech i drwiny na dworze pana wojewody?!

— Śmiech usłyszysz niebawem — mruknął Dydyński. — Nie będzie to wesoły głosik dzieciątka, ale radość jaśnie panny wojewodzianki, której pokażę list. Stawiam husarskie ostrogi przeciwko moskiewskim postołom, że Maryna uraduje się, mogąc zaszczepić w umyśle Dymitra nieufność co do twej osoby. A znając ją, należy się spodziewać, że prędzej Bieszczad zwali się z posad, niż zaniecha podszeptywania do ucha carowi, iż jesteś zdrajca, łotr, szelma i śmierdzące bydlę!

Waarłam umilkł.

— Ale nie musi się tak stać. Bo jeśli powiesz mi, komu naprawdę służyłeś i co to za ludzie, którzy mieli przypomnieć tobie o dawnych powinnościach, zwrócę ci list i zapomnę, że kiedykolwiek go widziałem!

Mnich zatrząsł się jak wór sadła.

— To raczej ty, Jacku Aleksandrowiczu, zapłać mi basarunek! Dwadzieścia dukatów! Za to, że nawet nie pisnę przy Dymitrze, żeś mnie tu napastował. Bo jeszcze pomyśli kto — lubi Waarłam młode dziewczątka, lecz pan Dydyński nad niewinne ciałka dziatek przedkłada wątpliwe rozkosze starej żopy biednego mnicha!

Dydyński uniósł dłoń ku rękojeści szabli.

— Chcesz uniknąć kary i niesławy?! — zagrzmiał Waarłam. — Dalej, Lasze, bij czołem, proś o przebaczenie. Bo tylko na kolanach możesz wysłużyć sobie moją łaskę! — Opuścił dłoń, pokazując, jak nisko chce oglądać głowę szlachcica.

Cierpliwość Jacka eksplodowała jak granat. Dosłownie i całkiem w przenośni. Stolnikowic wpadł na Waarłama niczym kula wystrzelona z arkebuza, chwycił go za brodę i kłaki na łbie, poderwał z ławy, rzucił na ścianę, aż zadudniło, a z półki stoczyły się i stłukły z brzękiem dwa gliniane dzbany.

Podetknął pod brodę Jaickiemu ostrze kindżału, wbił pod pulchny, podwójny podbródek, przycisnął mocno, może nawet nazbyt brutalnie, bo nagle zobaczył na ostrzu krew. Cały świat: nalane, brodate oblicze mnicha, grubo ciosany stół, ławy i kobierce na ścianach, zatańczył Dydyńskiemu przed oczyma.

Jaickij wybałuszył oczy, otworzył gębę, zadygotał. Pulchne jak serdele paluchy zagmerały w okolicy serca.

— Puskaj… Do dytka… Du… uszę.. Powietrza… Wooody…

— Zaraz cię podleczę! — warknął Dydyński i lewą pięścią uderzył go w wydęty brzuch. Szybko i z zamachu.

Waarłam zacharczał, rzucił się tak mocno, że prawie nabił się na ostrze kindżału, poczerwieniał, ale pozbył się trudności z oddychaniem. Szlachecki kułak wykurował go lepiej niż wszyscy Samborscy doktorzy, cyrulicy i worożycha Majbutnia razem wzięci.

— Posłuchaj mnie, psi moskiewski synu, ośli kpie, suczy chwoście! Albo będziesz odpowiadał składnie i rozumnie, albo dziś jeszcze polecisz do raju i pocałujesz w rzyć swojego ruskiego Boga! Rozumiesz, co do ciebie mówię, parchu?!

Waarłam skinął głową. Zabawa się skończyła, a role odwróciły. Naprężył żelazną wolę szlachcica niczym szablę ustawioną na płask i teraz odbiła, wystrzeliła z ręki, waląc go w pysk jak dworską sobakę.

— Kto chce porwać Dymitra? Czy to słudzy cara Godunowa?!

— Jacy słudzy? — Waarłam strzyknął śliną jak jadowity wąż. — Ja tylko chciałem dobra… carewicza Dymitra.

— Kto jeszcze jest w spisku? Kto zdradził?!

— Nie wiem — wycharczał Waarłam. — Ja nie przedawczyk. Chcieli mnie szantażować. Przysłali człowieka…

— Jakiego człowieka?! — Dydyński wbił mocniej ostrze kindżału. — Moskala Borysa?!

— Innego… Miał znak. Ich znak!

— Jaki znak? Łżesz nie jak pies, ale całe stado kundli!

— Na Swiatuju Przeczystuju Trojcu… Na cara Boha, nie łgam, pomiłujcie, panie. To był Niedźwiedzi Chrest… Znak posłuszeństwa.

— Jaki chrest? Co ty wygadujesz?

— Krzyż… Z niedźwiedziem… Ja…