Выбрать главу

Wojewoda ledwie odkłonił się Dydyńskiemu, co Jacek wziął za afront i niełaskę. I wielce zasmucił się, bo źle to wróżyło spotkaniu, które go czekało.

— Co się stało? O co wam poszło? — zapytał Dymitr raczej zdumiony niż zagniewany.

Jaickij bez słowa runął mu do stóp z takim impetem, że Dydyńskiemu zdało się, iż zakołysały się wieże Samborskiego zamku. I zaraz zrozumiał, jak wielką przewagę dawała Moskalom wrodzona giętkość nóg tudzież byczych karków, które skłaniali przed każdym, kto miał siłę i władzę.

— Hosudaru, Caru, Wieliki Kniaziu Wsieja Rusi — zajęczał Waarłam, tuląc do brodatej gęby rękę Dymitra i zraszając ją swymi fałszywymi łzami jak bóbr. — Bijut czołem Waszemu Carskiemu Wieliczestwu, ja, rab twój, chołopiszka marny, i proszę: zmiłuj się nad sługą twoim, który jak Mojżesz wiernych z Egiptu, tak on wyprowadził ciebie z ziemi tyrana Borysa Godunowa. Nie odtrącaj, wysłuchaj i wyrok sprawiedliwy wydaj, bo krzywda wielka się dzieje!

— Wstań i otrzyj łzy, ojcze Waarłamie — rzekł Dymitr. — Mów śmiało, co cię spotkało.

— Błahosłowien Boh nasz wsiegda, nynie i prisno i wo wieki wiekow — zaczął Jaickij — i niechaj mnie ukarze, jeśli nieprawdu powiem. Ten oto szlachcic — ukazał Dydyńskiego — napadł mnie w Samborze, szablą groził, męki katowskie zadał i nawet gorzej ukrzywdził, bo o zdradę Waszego Carskowo Wieliczestwa posądził!

Dymitr poklepał go po ramieniu, pomógł wstać. Jaickij dźwignął się na nogi, jęcząc, bo srodze dokuczał mu zad przypieczony przez Jacka. Lecz kiedy zamarł wyprostowany, jego brodate oblicze nie wyrażało zupełnie nic, jakby cała sprawa w zupełności już go nie obchodziła. A może był już pewien, że dworska kariera Jacka skończyła się z kretesem?!

— Co macie do powiedzenia w swej obronie, mości panie Dydyński? Z jakiego powodu napadliście na mego wiernego sługę?

— Waarłam to zdrajca… Szpieg twoich wrogów — rzekł głucho Jacek, przekonując się, że w takiej sytuacji trudniej złożyć dwa zdania niż szablę do cięcia. — Niegdyś służył tym, którzy chcieli cię porwać i nie ma pewności, że nawet wówczas, gdy bije czołem Waszej Carskiej Mości, nie knuje kolejnego podstępu!

— To potwarz i kłamstwo, Hosudaru! — zakrzyknął Waarłam. — Usłyszał o tym od służalców Borysa Godunowa! Od Postnika Ogarewa i Semena Wołkowskiego! Oni napełnili jadem jego duszę! Nasi wrogowie chcą skazać mnie w niełaskę, wtrącić do lochu, abym tobie, Hosudaru, nie mógł służyć dłużej radą i pomocą!

Dymitr milczał.

— Jeśli ten Lach rzuca na mnie kalumnie, tedy ja proszę ciebie, Hosudaru nasz ruski, abyś kazał mu wziąć na świadki Caria Niebiesnego, Swiatowo Boha i Preswiatają Trojce. I przedstawić dowody na prawdziwość słów.

— Słusznie — skwitował Dymitr. — Mości panie Dydyński, oskarżasz mego wiernego sługę o zdradę. Ale czy masz jakieś dowody na prawdziwość swoich słów?

— Masz, panie szlachcic, jakieś pisma? — zagadnął podstępnie Jaickij. — A może na ten przykład wszedłeś w posiadanie listu, który mnie obciąża?

Dydyński z kamiennym spokojem zniósł jego wzrok.

— Mam pismo, z którego wynika, że nie zawsze byliście tak bogobojni, jak udajecie, ojcze Waarłamie. Inaczej nie rzucałbym słów na wiatr!

— Pokaż go, waszmość, proszę. — Dymitr wyciągnął rękę.

A wtedy pan stolnikowic poczuł się tak, jakby oblano go wrzątkiem. Wsunął dłoń w zanadrze i… opuścił ją. Sięgnął do kalety, ale nawet jej nie rozwiązał. List, do stu fur czarcich pyt! On gdzieś zniknął. Przypomniał sobie, że ostatni raz miał go w karczmie, kiedy brał Waarłama na spytki. Zostawił go tam, wypuścił, położył na stole… Boże święty, sam już nie wiedział, co z nim zrobił!

— Pokaż ten list, mospanie — zażądał Dymitr po raz wtóry.

Dydyński wyprostował się godnie i wsparł ręce pod boki. Wszystko po to, aby zamaskować fakt, iż tak naprawdę spocił się ze strachu.

— Pismo zostało w gospodzie — rzekł. — Wypadło mi, kiedy chciałem rozmówić się z Waarłamem. Pozwólcie, mości carewiczu, pójść i poszukać, a niechybnie dostarczę dowody zdrady twego sługi.

— Czyż nie mówiłem — wyszeptał zgięty wpół Jaickij — że w jego słowach więcej jest jadu i kłamstwa niż w pocałunku Judasza, jaki ten złożył na ustach naszego Pana po ostatniej wieczerzy? Carze prawosławny, jakże ja, wierny sługa i niewolnik, mógłbym knuć twą zgubę? To on, ten szlachcic, wypełnia wolę naszych wrogów! Dymitrze Iwanowiczu, namiestniku Boży wsieja Rusi, prawy nasledniku na kremlowskim tronie! Kiedy ten człek napadł na mnie w gospodzie, sam chciał nakłonić mnie do zdrady i pomocy w zamordowaniu cię! A jeśli nie wierzysz w słowa biednego sługi, zapytaj go, czy ma przy sobie chrest z łbem niedźwiedzia! Bo to jest znak wysłanników Godunowa — po nim rozpoznają się wzajemnie. Zapytaj — głos Waarłama zabrzmiał nienawistnie — czy ma chrest przy sobie, a wszystko stanie się jasne.