Выбрать главу

— Policzę waszmości… trzy lata służby — mruknął porucznik. — Tak i wpiszę na miejsce… dwunaste.

— Dlaczego nie od razu trzydzieści! — zahuczał brodaty, porąbany towarzysz o sinych oczach. — Dwa, albo i półtorej, nie więcej, bo inflantczycy więcej w kole gardłowali, niż Szweda bili!

— Waszmość pan odmawiasz mi zasług wojennych? — zapytał lodowatym głosem Dydyński. — Zarzucasz kłamstwo prosto w oczy, a nawet nie wiem, z kim mam do czynienia!

— Jestem Mikołaj Przybyłowski. — Stolnikowic poczuł na sobie ciężki wzrok nieznajomego. — Służyłem już, kiedy waszmość koszulinę w zębach nosił. Za króla Stefana!

— Z jakiej racji odmawiasz mi półtora roku służby? Bom młodszy? A może dlatego, że nie krewny waszej mości?

— Boś służył w prywatnej chorągwi — warknął Przybyłowski, a Dydyński poczuł od razu, że żywot towarzysza husarskiego Jego Carskiej Wysokości nie będzie należał do najłatwiejszych. — Pod Chodkiewiczami. W rocie panięcej, co nie była w żadnych komputach ani na popisach! Tak tedy szukaj zasług w magnackim wychodku, a nie w wojsku! Jeszcze chwila, a was młokosów będą w pieluchach wpisywać do regestru!

— Chorągiew przeszła w grudniu Anno 1602 do suplementów koronnych i wszystkie jej zasługi zostały zaliczone. Są też zresztą papiery hetmańskie. — Dydyński położył dłoń na szabli. — Ale jeśli waść nie chcesz oczu nad skryptami tracić albo czytanie nie idzie, tedy możemy całą rzecz załatwić od ręki. Ot, wyjdziemy w krzaki, pogawędzą nasze panie węgierskie, a ten, którego wybranka drugą pannę przegada, ustali, czy jestem godny dobrego miejsca w regestrze, czy też nie!

— Bójcie się Boga! — zaoponował porucznik. — Carewicz jest przy wojsku!

— Carzyk Dymitriaszka przymknie oczy — sapnął Przybyłowski, pokazując dobitnie, gdzie on, towarzysz husarski, ma powagę carskiego imienia. — Gardeł nam nie odejmą za dobycie szabli pod bokiem moskiewskiego parcha. A choćby próbowali, będzie rwetes na całą Koronę, bo cóż ma za powagę Dymitr, aby szlachcie grozić mieczem?!

— Gdzie staniemy? — zapytał Dydyński, chcąc zakończyć przedstawienie. — Chyba lepiej poszczerbić waści gdzieś na uboczu.

— Tak, zaraz stawać! — zasapał Przybyłowski, a Jacek od razu zmrużył oczy, bo podejrzewał już, że może pan Mikołaj najlepszym żołnierzem był za stołem, przy kielichu dobrego węgrzyna. — Pokaż, waść, że obroty znasz na koniu i na czele chorągwi.

— Prawdziwy husarz polski szabli i kutasa nigdy nie zapomina! — zarechotał porucznik.

— A ja o zakład idę — zawtórował pan Przybyłowski — że ci dzisiejsi nie to, że drzewko i kuśkę zapomną, ale nawet zdrowy rozum u murew w zamtuzie zostawią!

— Jak tam, panie bracie, podejmiesz waść wyzwanie?

— Panie Nieborski, konia! — zakomenderował Dydyński.

— Co za ludzie, co za czasy, co za obyczaje nastały! — biadał tymczasem Przybyłowski. — Byle gołota do chorągwi przyjedzie, to zaraz z niego pan rotmistrz. Lada pacholik z folwarku do wojska zbiegnie, zaraz: pan towarzysz, choć mu rumaka kupić muszą, bo tylko na własnym kusiu jeździć potrafi. Nie umie teraz syn szlachecki na koniu jeździć, musi się we Włoszech u kawalkatora uczyć. Za to kufla — tu pociągnął spory łyk piwa, jakby przecząc swym słowom — kart, kości, tańców i wszetecznego murestwa bardzo dobrze jest świadomy. Lepiej wie, jak dziewkę za cycki pociągnąć, niż szabelką machać. Zginęła zgoła cnota żołnierska; nie słyszysz, kto by kopią pierścień wziął. Ani wsiądzie taki na konia, nie dotykając siodła albo łęku!

Dydyński zagryzł wąsa, bo właśnie siadał na Hetmankę, niestety, korzystając ze strzemienia i łapiąc lewą ręką za kulę przedniego łęku kulbaki. Usłyszał nawet, jak z tyłu ozwały się śmiechy, i krew w nim się zagotowała.

Obrócił konia w stronę towarzystwa, zmarszczył brwi.

— Dajcie się napić! Na sławę i szczęście!

— Może srogi miód z waszmości rycerza uczyni! Pij! Do dna!

Szybko podano mu w czapce gliniany kubek pełen lipca. Dydyński przerzucił wodze przez przedni łęk i podjął naczynie.

— Zdrowie panów towarzyszy! — zakrzyknął, a potem wychylił miód jednym haustem. Strącił ostatnie krople na ziemię, cisnął kubek pod kopyta konia z takim zamachem, że Hetmanka, choć niezbyt bojaźliwa, podskoczyła w miejscu.

— Dajcie drzewko!

Czeladnik podał mu długą na prawie osiem łokci kopię husarską, bez proporca. Dydyński zważył ją w ręku, złożył się na próbę, sprawdzając ciężar. Była dobrze wydrążona, od samego przodu aż do kuli w tylnej części, bo nie ciążyła zbytnio ku dołowi. Czterograniasty grot miał dobry łokieć długości, wzmocniony był żelaznymi piórami, to jest prętami zapobiegającymi odcięciu przedniej części kopii w czasie bitewnego zamętu lub kiedy chorągiew husarska zostałaby zaskoczona przez nieprzyjaciół z boku czy w trakcie odwrotu.

Dydyński złożył kopię w pół końskiego ucha, nie wkładając jej nawet w tok, czyli pas z tuleją umocowany do husarskiej kulbaki, który pomagał trzymać drzewko w ręku. Od razu ponaglił łydkami Hetmankę, wszedł w galop, najeżdżając na pozorniki — drewniane paliki, do których umocowano szerokie drewniane pierścienie na sznurach.

Uderzenie kopią czy rohatyną w galopie albo cwale nie wymaga zbyt wielkiej wiedzy i umiejętności. Wszak każdy głupi umie przytrzymać drzewce pod prawym ramieniem i naprowadzić je na cel, który zbliża się nieubłaganie. Trudniej oczywiście dokonać najazdu husarską kopią niż spisą czy rohatyną, bo jest od nich o wiele dłuższa. Jednak cała sztuka polega na tym, aby tak poprowadzić konia, by przegalopował dokładnie obok miejsca, gdzie rozwieszone są pierścienie; w takiej odległości, aby łatwo nadziać kółko na grot kopii, zrywając je zarazem z pozornika. A to już nie jest prosta ani błaha kwestia. W tym bowiem jest ambaras, aby dwoje — koń i jeździec — chciało naraz. Wierzchowiec może zagalopować za późno i choć zgarnie się wtedy pierścienie, jadąc rysią, to przecież człowiek narazi się na śmiech towarzystwa. Czasem też pójdzie skokiem zbyt wcześnie — i nie jest to jeszcze bieda, o ile jeździec zdoła zawczasu pochylić drzewce. Jednak niekiedy koń może spłoszyć się i odskoczyć od pozorników, czy też przegalopować zbyt daleko, aby jeździec sięgnął do pierścienia. Czasem też może wprost wpaść na paliki, potrącić je, obalić, a nawet zdeptać, z czego najwięcej uciechy ma pospólstwo, które zwykle samo jeździ słabo, ale skore jest za to do śmiechów i wrzasków.