Выбрать главу

— Persja daleko, a ja blisko — skwitował te słowa Dymitr. — Choćby pozyskał cesarza kitajskiego i chana ze wszystkimi ordami, nie odstąpię od mego dziedzictwa. Radźcie, mości panowie, co dalej czynić. Ja was wysłucham i na ostatku podejmę decyzję.

— Idźmy nad Don — rzekł śmiało i bez ogródek Dworycki. — Poderwijmy Kozaków do powstania, pozyskajmy Tatarów kazańskich i astrachańskich, a potem razem z nimi uderzymy na Moskwę.

— Spasi Chryste! — jęknął Koreła, nie wiedzieć: zachwycony czy też przerażony planem pułkownika. — Dawajtie, braty, nad Don!

— Zanim dojdziemy do Kozaków, spadną pierwsze śniegi — zaoponował Buczyński. — Stracimy dobre pół roku, a nie możemy być tak naiwni, by sądzić, że car Borys będzie zasypiać gruszki w popiele. Jeśli mamy uderzać, tedy uczyńmy to teraz! Kłopotem jest tylko ustalenie miejsca, w które winniśmy wrazić ostrze. A ugodzić musimy celnie, gdyż jak powiada Machiavelli, rozwiązania pośrednie są najgorsze ze wszystkich, albowiem ludzie nie potrafią być ani całkiem źli, ani całkiem dobrzy.

— Idźmy na Siewierszczyznę — zaproponował wojewoda. — Przejdziemy granicę za kilka dni, a skoro Borys nie jest pewien, gdzie zaatakujemy, spadnijmy mu na głowy jak śnieżna burza. Ziemie siewierskie są bogate, sam Nowogród płaci do carskiej kaźni co roku dwadzieścia pięć tysięcy rubli. Dzięki zdobyciu jego i innych miast zyskamy środki na podtrzymanie naszej sprawy. A pieniądze, jak chyba waszmościom nie muszę tłumaczyć, to rzecz niezwykle konkretna…

— Tylko że właśnie grody siewierskie są umocnione i przygotowane na nasze powitanie — rzekł Koreła. — Nu, pany Lachy, braty rodnyje, idźmy nad Don. Tam pohulamy, tam wolność i swawola, a i do cara daleko!

— W tym właśnie rzecz, że za daleko — mruknął Buczyński.

— Więc pozostaje nam tylko dostatnia i stateczna Siewierszczyzna — powiedział wojewoda. — Miasta tam dobrze wzbogacone na handlu z Kijowem. Soroki soboli, aksamity i jedwabie tureckie, perły i rubiny, skóry i drewno…

— Myślałby kto, że waszmość wybierasz Ziemię Siewierską, bo śpieszy ci się do owych czternastu zamków, które masz obiecane od Jego Carskiej Wysokości — rzekł Żuliński.

— Nie! Jakże to tak! — zakrzyknął wojewoda. — To jeno dobra rada! A jeśli waszmość nie masz własnej, to mnie nie zbijaj z pantałyku!

— Siewierskie zamki to nie byle kurniki, mospanie! Nie starczy nam lisiego sprytu, aby z nich tłuste kapłony wydobyć! Tam ostrokoły, palisady, wały, puszki carskie!

— Będziemy je oblegać, do kroćset!

— A oblegałeś coś innego niż dziewki w stodole albo na stogu, mości panie wojewodo?!

— Ciszej! Uciszcie się, waszmościowie! — Dymitr uderzył buławą w stół, przywołując do porządku towarzystwo. — Nie jesteśmy tu, aby się kłócić. Zresztą ja już podjąłem decyzję.

— Słuchamy!

Dymitr wstał, przejechał bystrym spojrzeniem po wszystkich obecnych, począwszy od pułkowników i rotmistrzów husarskich, a skończywszy na Świrskim i Ratomskim, dowódcach Kozaków i wolontariuszy.

— Uderzymy w miejscu, gdzie granice Litwy stykają się z Siewierszczyzną — rzekł w ciszy, która zapadła. — Nad Desną, na siewierskie grody.

Cisza była tak głucha, że aż dzwoniło w uszach.

— Pójdziemy tam nie dlatego, żeby wyzwalać ziemie przyobiecane panu wojewodzie, ale z tej przyczyny, że Siewierszczyzna po buncie Chołopki i hołomorze stała się jedną wielką beczką prochu. Chłopi i posadzcy czekają tylko, by dać im sygnał, bo nienawidzą Godunowa jak wściekłego psa. W miastach są carscy wojewodowie i strzelcy, ale wielu z nich zesłano z Moskwy do przygranicznych grodów dlatego, że nieprawy car podejrzewał ich o spiski. Michaił Sołtykow i Wasyl Rubec-Massalski, Nikita Romanow i wielu innych znaleźli się w srogiej carskiej opale. Prędzej niebo zwali się nam na głowy, niż będą bić się choćby w połowie tak dzielnie, jak stawali Wasyl i Iwan Szujscy pod Pskowem, w imię mego drogiego batiuszki. Mówiłem, że Siewierszczyzna jest jak baryłka ziela i starczy iskra, aby wysadzić tron pod rabem Godunowem. Ja lont ukręcę z gramot i listów pana Buczyńskiego i sam pierwszy podpalę, a wtedy wrócę na moją stolicę. Odbiorę Godunowowi dziedzictwo, które należy się mnie, synowi Iwana Groźnego, krwi Augustów — imperatorów Romy świętej, Ruryka z Waregami, który na Ruś przypłynął. Potomkowi Włodzimierza Wielkiego, co Ruś od Pieczyngów obronił i Jarosława Mądrego spłodził, prawego naslednika Aleksandra Newskiego, co pobił na Jeziorze Czudskim Kawalerów Mieczowych, a dzisiaj w chórze świętych w cerkwi prawosławnej stoi. Ja jestem ten, który potomkiem stał się Iwana Kality, co jak dziengi do trzosa, tak on zebrał wielką Ruś prawosławną w jedną dziedzinę, a siłę jej i wolę przekuł w miecz w prawej ręce dzierżony. Jestem z rodu Iwana Srogiego, co żonę miał z Cesarstwa Wschodu — Zofię. Z nią dwugłowego orła przejął i następcą basileusa konstantynopolitańskiego mienił się. Jam wnuk Wasyla, trzeciego tego imienia, co podbił Psków, Riazań, Smoleńsk, Nowogród Siewierski; za jego czasów mnich Filoteusz Moskwę trzecim Rzymem obwołał. Syn Iwana zwanego przez wrogów Groźnym, od spiskowców Tyranem, a od sług swych godnych Ojczulkiem, bo wielki to był car, świątobliwy mąż, sprawiedliwy. A choćby co nagrzeszył, wszystko odpokutował, umierając w sukni zakonnej. Dieła jego wsiemu swietu izwiestne.

Nikt jakoś nie dodał, że krwawy łotr i despota, ojciec Dymitra carewicza, zwany był w Rzeczypospolitej także Iwanem Tchórzliwym, bo nigdy nie ośmielił się stanąć do wałki z armią koronną i litewską Jego Królewskiej Mości Stefana Batorego. No cóż, polityka, drogi Czytelniku…

— Każcie, mości panowie, trąbić wsiadanego skoro świt — zagrzmiał Dymitr, tocząc roziskrzonym wzrokiem po obliczach Lachów i Kozaków. — Niechaj podkowy waszych koni rozniosą po wsiej Rusi wieść, że wrócił Dymitr Iwanowicz, który ogrzeje swym światłem serca swego ludu i stopi okowy nałożone przez Godunowa! Wiem, że jestem dla was przeklętym Moskalem! — zagrzmiał prosto w wąsate, ogorzałe oblicza husarskich, kozackich i wolontarskich rotmistrzów i poruczników. — A może nawet kniazikiem z Hiperborei, odwiecznym wrogiem, synem tego, którego nazywacie okrutnikiem i tyranem. Nie, nie zaprzeczajcie! Jednak w tej ostatniej godzinie proszę: wysłuchajcie mnie uważnie. Jesteście dzielnymi ludźmi, wy, Polacy. Jesteście najlepszą jazdą, jaką Bóg stworzył na tym świecie. Walczyliście dla Rzeczypospolitej. Walczyliście dla króla Stefana. Biliście się dla hetmana Zamoyskiego, gdy bronił słusznych praw Zygmunta Wazy, i dla waszego króla w Inflantach. Dziś walczcie dla mnie i zwyciężajcie, a dokonacie tego, co ponad siły wszelkie nie było oczekiwane! Oto pierwszy raz rozkwitną owoce przyjaźni między naszymi narodami. Mieliście Moskwę wrogą, co wam zabrała pół Litwy, Smoleńsk, Czernichów, Homel. Przejmowała was chłodem i jako odwieczny wróg wisiała nad wami. Pod moim łaskawym panowaniem stanie się przyjacielem, jakim były dla was Węgry, zanim nie pochłonęła ich turecka zawierucha. Jutro, kiedy ruszymy, będziecie mieli jedną jedyną szansę, by zadziwić świat. Przynieść Moskwie wolność, o jakiej nigdy nie śniła i jakiej sama by sobie nie wywalczyła. Oświecić ją, zmienić tak, jak nigdy nie zmieni żaden car ani wielki książę. Dzięki czemu kiedyś, w przyszłości, Pan Bóg pozwoli zjednoczyć nasze ziemie słowiańskie nie siłą cesarskiego knuta, ale wolną wolą ich obywateli!