— Utaiłem się na ławie! — wrzeszczał pan Herakliusz. — Bo się spodziewałem podstępu. Za często nam do kielichów dolewali! Trzeba by wszakże piekielnej gorzały, by zwalić z nóg szlachcica polskiego! Wszystko słyszałem!
Szlachcic ledwie rozumiał słowa czeladnika. W jego głowie obracał się wielki spiżowy dzwon. I Dydyński zatoczył się, omal nie walnął głową o piec. Pochylił się przy dogasającym palenisku i z jękiem objawił światu zawartość swego pijackiego żołądka…
— Nie wiem, kto strzelił. Chyba Izmajłow. Albo jeden diabeł. Trafili jego i siebie wzajem, resztę z Borysem wzięliśmy na szable… Jegomość, tak było jak na weselu u Bębnowskiego, bękarta, który zalecał się córce pana Pszonki i posagu nie chciał po niej. Kiedy z darami przyjechał, pogonili go krewni panny młodej, tak że ze wstydem odjechał. Ten Bębnowski od stanu swego wziął miano — że bękato rósł, zwano go bęben. A kiedy dorósł, przezwał się Bębnowskim. Potem słyszałem — murwę krakowską pojął, przechodkę, co i woźnice z nią obcowali. Będą jego potomkom mówić: po bękarcie, z kurwy synu!
Dydyński słuchał go, bo nie miał siły przerwać kolejnej opowieści pana Świrskiego.
Na zalanej, zasłanej resztkami jadła podłodze poruszyły się dwa trupy. Borys skoczył tam z nożem w ręku, ale zatrzymał się w pół kroku. Spomiędzy ciał wypełzł pijany jak stara małpa Damian Nieborski z wyrazem zdumienia pomieszanego z oburzeniem na obliczu. Wyciągnął rękę z cynowym, spłaszczonym kubkiem, nie zdając sobie sprawy, że przespał smacznie całą zawieruchę.
— Wina dajcie…
— Śpij, stary diable! — warknął Świrski.
Więc pan Nieborski posłusznie skłonił głowę na piersi trupa i przymknął długorzęse powieki, sadowiąc się do spoczynku, jak obok towarzysza pijackiego luśtyka.
Die 22/12 novembris
Dwór Izmajłowa, tuż po północy
— Izmajłow zdradził — rzekł ponuro Dydyński, kiedy jako tako przyszedł do siebie. Krew ciekła mu z ucha, lewa ręka dygotała — trzymał ją ukrytą między guzami zbryzganego krwią i nadpalonego żupana, zaciskał, mnąc w palcach materiał, aby pocztowi, a zwłaszcza Borys, nie dostrzegli słabości.
— Bojarzyn nie miał prawa wymagać od nas pokłonów. Iwan Jakowlewicz zdradził. Nie miał Chrestu. Starzec… chciał jego śmierci.
Nie zabrzmiało to przekonująco. Dydyński czuł, jak władza nad Borysem dosłownie wyślizguje mu się z rąk.
— Dzięki… za pomoc.
— Nie dziękuj, ojczulku — wyszeptał Moskal jadowicie, a Jacek miał wrażenie, że pierwszy raz czuje w jego głosie gniew. — Batiuszka Izmajłow złamał prawa Dworu. Chciał cię zatrzymać siłą, wymagał pokłonów, a nie miał Chrestu. Gdyby pokazał krzyż, to wy leżelibyście tutaj z poderżniętym gardłem. Ranniście może?
— Nie wiem…
— Izmajłow — rzekł ponuro Borys — wysłał mnie na Litwę, abym porwał i sprowadził tu Dymitra. Całowałem jego Chrest. Tu, w tej izbie. Nic to, co było, spłyło. Gorze mi tylko, bo on — uniósł tylko brwi, a wzrok Dydyńskiego od razu powędrował do miejsca, w którym leżało ciało bojara — wiedział. Wiedział wiele.
— Co takiego wiedział?
— Kim jestem. — Borys uderzył się w piersi, aż zadudniło. A potem oddał pokłon Dydyńskiemu.
— Panie Świrski — wycharczał szlachcic — bierz na grzbiet Nieborskiego i wynośmy się stąd! Do obozu. Spać.
— Spać? — wzruszył ramionami Herakliusz. — Za pozwoleniem waszej mości… Spać to mogą kury na grzędzie. A ja…
Rozejrzał się po krwawej izbie i przeżegnał zamaszyście.
— Ja teraz… Dopiero teraz muszę wydoić parę hiszpanów. Znaczy… porządnie napić się po tym wszystkim.
— Jeszcze zdążysz — wymamrotał pan Dydyński. — A teraz podpalajmy dwór. I w konie! Pójdzie to na rachunek ludzi Dymitra. Szybciej! Ruszajcie się!
— To poczekajcie — wymamrotał Świrski. I zanim Borek i Mykoła skoczyli podłożyć ogień, porwał ze stołu gąsior z gorzałką i świńską nogę poniewierającą się wśród kości.
Rozdział IX. Czarne chmury
Posłuchanie u Dymitra Chytry plan stolnikowica bierze w łeb Atak czarnej niemocy • Tajemnica carewicza • Gniew pana Dydyńskiego • Rozprawa z czeladzią • W łaźni • Mnisi czarni jak kruki • Zdradzieckie słowa jezuitów • Chrest • Stąpając po kruchym lodzie • Spowiedź • Podstęp Dydyńskiego
Die 23 novembris nowego stylu, 13 starego stylu
Anno Domini 1604
Roku 7113 od stworzenia świata
Obóz wojsk Dymitra pod Nowogrodem, godzina trzecia w południe
Potem był sen w zimnym obozie, wytrzeźwienie, placowa straż, a na niej dalszy ciąg trzeźwienia po nocnej eskapadzie. Dopiero po południu stolnikowic, wziąwszy się w garść, zameldował się w kwaterze Dymitra Samozwańca z prośbą o posłuchanie.
Carewicz odesłał braci Buczyńskich, rzucających na Jacka tak nienawistne spojrzenia, jak gdyby stolnikowic odbierał im sułtańską hurysę albo skradł wianek siostrze i jeszcze rozpowiedział o tym po całym zaścianku. Dymitr był blady, z sinymi worami pod oczyma, wywczasy w obozie służyły mu równie dobrze co Madejowe łoże. Kiedy zasiadał na okrytym aksamitem karle, zgarbiony i szary, Dydyński miał wrażenie, że prawe ramię carskiego synalka jest grubsze i dłuższe od lewego.
— Z czym przychodzisz, mospanie?! — zaczął carewicz bez ogródek. — Odkryłeś, komu zależy na mojej głowie?
Stolnikowic skłonił się sztywno, bo łatwiej byłoby nauczyć wołu tańczyć kadryla, niż zmusić tego szlachcica do wypełniania dworskiej etykiety.
— Na głowie Waszej Carskiej Mości zależy nam wszystkim. Nie tłuczcie na niej kielichów, bo was zabraknie, nie wrócimy cało do domów.
— Mów do rzeczy. Odkryłeś coś nowego? A może liczysz na nową łaskę?
— Odważam się niepokoić Waszą Carską Mość — Dydyński przestał kluczyć i zagrał w otwarte karty — bo doszedłem po nitce do kłębka.
Dymitr wbił przeszywające na wskroś spojrzenie w oblicze szlachcica. Dydyński poczuł się jak oblany ukropem, bo to, z czym przychodził do carewicza, wymagało polityki i dyplomacji, uprawianej nie szablą, lecz gardłem i językiem. A tych, niestety, do tej pory Dydyński używał głównie do golenia kwarcianych szklanic, pucharów i kuśtyków. A języka także do pewnych miłych i nadobnych rzeczy, o których pobożna katolicka skromność piszącego nakazuje zmilczeć.