Выбрать главу

Odchrząknął i rzekł:

— Człowiek, który dał Borysowi rozkaz uprowadzenia cię z Sambora, a wcześniej nasyłał uzbrojonych ludzi, to Iwan Jakowlewicz Izmajłow, bojarzyn nowogrodzki. Wczoraj wieczorem prosił nas do siebie na kwaterę, gdyż dowiedział się, że jestem zaufanym waszej miłości. Potem po pijanemu usiłował zamordować mnie w czasie biesiady.

Dymitr był zagadkowy i nieprzenikniony.

— Izmajłow sam przyznał się do wysłania ludzi z misją porwania Waszej Carskiej Mości, co może potwierdzić mój czeladnik Świrski. Jak myślę, chciał was porwać, aby za dobrą cenę odsprzedać siepaczom Borysa Godunowa.

Znowu milczenie. Czy ten przeklęty Dymitr w ogóle go słuchał?!

— Izmajłow ukazał mi chrest, taki sam, jaki dał Borysowi, który był niegdyś jego sługą. Spiskowcy porozumiewali się, ukazując krzyże. Dlatego myślę, że Wasza Carska Mość może uznać całą sprawę za zakończoną… Winni nie żyją, wasza głowa jest bezpieczna.

Słuchaj mnie, do kroćset! — warknął w duszy Dydyński, bo Dymitr błądził myślami gdzieś daleko. Ty carska wywłoko, psi synu Dymitriaszku, bękarcie tchórza Iwana! Szlachcic polski do ciebie mówi, a ty milczysz!

Ach, z jakąż rozkoszą wyciąłby pięścią albo szablą w okrągłą, ozdobioną brodawkami gębę carzyka. Kto to wymyślił, co to miało znaczyć, żeby on — szlachcic polski i do tego stolnikowic sanocki — musiał płaszczyć się przed rudym Moskalikiem!

— Wykonałem zadanie, o które prosiliście, panie. Zgodnie z waszym słowem oczekuję nagrody. Chciałbym, by Wasza Carska Mość nakazał odszukać mego stryja Michała Dydyńskiego i jego spadkobierców.

— Nie zapomniałem naszej rozmowy na zamku! — rzekł Dymitr tak pewnym siebie głosem, jak gdyby już zasiadał w Granitowej Pałacie na Kremlu. — Jesteśmy wdzięczni za twe wysiłki, mości panie Dydyński, ale udzielimy ci pomocy, dopiero gdy odzyskamy tron. Będziecie mogli zwrócić się do prikazów wojskowych i poselskich, aby sprawdziły regestry jeńców i pomogły ci odszukać rodzinę. Czekaj, aż pokonamy Godunowa, a nie zawiedziesz się na naszej łasce.

— Wasza miłość nie stawiał dodatkowych warunków! — zahuczał Dydyński. — Miałem carskie słowo, że zaraz jak odnajdę waszych nieprzyjaciół, wasza mość pomoże mi odszukać Dydyńskich — żywych lub umarłych. Nie żądam wszak pieniędzy ani dostojeństw. Nie chcę niczego poza tym, byś, mości carewiczu, rozpoczął poszukiwania moich krewnych. Albo wydał mi świadectwo, że Michał Dydyński zmarł, nie zostawiwszy potomstwa.

— A może jeszcze powiesz mi, jak mam to zrobić? — prychnął Dymitr. — Siedząc w błocie przy nowogródzkim kurniku i słuchając chorałów wygrywanych na działach i rusznicach przez ludzi Basmanowa? Kiedy toczy się walka o moje dziedzictwo, śmiertelne starcie prawdy z fałszem, Moskwy z Rzecząpospolitą! Mam wsiąść na koń, jeździć od dierewni do dierewni i pytać, azali nie widziano tu gdzieś jakichś panów Pipsztyckich? Czyś ty na głowę upadł, mości panie szlachcic?!

— Tylko nie Pipsztyckich, panie carzyku! — rzucił groźnie Dydyński. — Wasza mość dał słowo. A słowo carskie winno być dotrzymane, podobnie jak szlacheckie.

— Taaak? A kto to jest Stariec?

— Co proszę?

— Kto to jest Stariec, did? nie wiem, jak po polsku. Kim jest ten, co stał ponad Izmajłowem? Ślubowałeś, iż odkryjesz moich wrogów. Więc, do paralusza, weź się do roboty i przestań mi wmawiać, że Izmajłow był przyczyną zła! Znajdź Starca, który stoi na czele tego… Dworu. Przywiedź mi go, a ja obiecuję, że nie odejdziesz rozczarowany!

— Stariec? — wybuchnął szlachcic. — Jaki Starzec? Skąd waszmość pan wiesz o Starcu?

— Mój zacny sekretarz i pomocnik, pan Buczyński, posiadł nie tylko nauki Machiavellego, ale i dar rozwiązywania języków za pomocą dobrego węgrzyna. A mówiąc prawdę, nawet nie musiał rujnować mojej carskiej piwniczki, aby dowiedzieć się od twego sługi… Świrskiego, co działo się wczoraj w nocy u Izmajłowa.

— Świrski się wygadał?

— W gospodzie towarzyskiej, przy kielichu.

— A więc już wszyscy wiedzą…

— Nie wszyscy. Na szczęście Buczyński umie trzymać język za zębami. Ale ten moczygęba powinien zostać surowo ukarany.

— Tego — rzekł przez zaciśnięte zęby Dydyński, bo poczuł się tak, jakby brała go podagra, paralusz i pospolita sraczka razem wzięte — możesz być wasza miłość pewien. Wymierzę Świrskiemu karę tą oto ręką.

— Język, który przewinił, odrąbuje się wraz z głową. Tak robił mój batiuszka car Iwan.

— Ale ja jestem batiuszka Dydyński, a Jędrzej Herakliusz to szlachcic, choć ubogi. Wasza Carska Mość zostawi to mnie.

— Dobrze. Oczekujemy, iż rozpoczniesz poszukiwania Starca. My w zamian pomożemy znaleźć waści stryja.

— Starczy mi papier, że Michał nie żyje! — wybełkotał Dydyński. — Nie potrzebuję nic więcej.

— Dostaniesz gramotę, z którą będziesz mógł szukać rodziny po całej prawosławnej Rusi. Wszystko we właściwym czasie.

Dydyński skłonił głowę, bo nie wiedział, co rzec. Jego chytry plan, aby przedstawić Izmajłowa jako przysłowiowego Cygana — sprawcę wszystkich nieszczęść — spalił na panewce z winy przeklętego Świrskiego. Odnajdź Starca. Jakże to łatwo powiedzieć. A prościej znaleźć igłę w stogu siana.

— Czegóż jeszcze się dowiedziałeś, panie bracie? — drążył temat nieustępliwy Dymitr. — Dokąd teraz podążysz?

— Do karczmy — rzekł zrezygnowany szlachcic. — Pomyśleć nad szklanicą i kuflem, dlaczego życie Borysa Oboleńskiego jest tak podobne do waszego. Jesteście różnymi ludźmi — wy carskim synem, on zwykłym mużykiem, a przecież obydwu zabrał od rodziców — przybranych rodziców — człowiek Dworu, aby wykorzystać do własnych celów. Zastanawia mnie, czy takich jak wy jest w Moskwie więcej… Mości carewiczu! Co wam jest?!

Dymitr, dotąd siedzący dumnie na obitym materiałem karle, nagle wyprężył się, jakby chciał zerwać krępujące go niewidzialne okowy. Zadygotał, rozwierając szczęki do krzyku, który nie nadszedł. Przez chwilę drżał w konwulsjach szarpiących ramiona i nogi, a potem zwalił się na bok.