Выбрать главу

— Wiem, że wasi pobratymcy w zakonie niechętnie mówią po naszemu do wrogów, za to z wielką gorliwością szpetnie obmawiają ich po polsku przed ludem i pospólstwem!

— Będziemy mówić po polsku — łagodnie zgodził się Sawicki. — Linguam nostram magnificabimus[18]. Albowiem nieskończone jest miłosierdzie towarzyszy Jezusowych.

— Krzyżacy też sprawiali wrażenie bogobojnych i cnotliwych. I podobnie jak wy znaczyli się krzyżem.

— Nie bluźnij, synu — mruknął Ławicki. — I nie czyń siebie zbyt mądrym, bo takie rozumienie o sobie samym jest głupstwem. Oto fundament mądrości: nie ufać własnej mądrości, bo ta może powieść cię na diabelskie manowce, gdzie latarnią jest koło i szubienica. A jedynym światłem — miecz w ręku kata.

— Grozisz, klecho?! Mnie, szlachcicowi polskiemu?

— Albo nie jesteś wiernym katolikiem? — wypalił ojciec Ławicki jak z armaty. — A może twoi nauczyciele z diabelskiej sekty arian już dawno namówili cię do grzechu odstępstwa? Jeśli nie, tedy spuść z tonu, bo jako prawdziwy chrześcijanin musisz uznawać władzę Ojca Świętego, którego jesteśmy wiernym ramieniem, strażą i opoką.

— Nie jestem apostatą, arianinem ani lutrem — prychnął Dydyński. — Nie musicie zatem opowiadać mi bajęd kardynała Hozjusza czy innego Loyoli. Zaprawdę lepiej zasłużycie się, nawracając Moskali, niż prześladując szlachcica polskiego w łaźni. Czego chcecie? Wyznania wiary? A może myślicie zbałamucić mnie, jak młodą wdowę albo mężatkę. Co, może nieprawda, że wysysacie je jak pijawki, aby tylko przynosiły wam złoto i zapisywały włości?

— Przyszliśmy odpuścić ci bluźniercze grzechy — rzucił Ławicki takim głosem, jakby przyszedł odprawiać egzorcyzmy nad biednym panem stolnikowicem. — Zły krąży dokoła, porwie twą duszę wprost do piekła. Zaprawdę powiadam ci, synu, drżyj, bo służąc schizmatykom, jesteś tylko o krok od piekielnych czeluści…

— Daj spokój, bracie — uspokajał Ławickiego Sawicki. — Nie trwóżmy zacnego pana stolnikowica. Nie chcemy niczego innego, jak tylko aby podzielił się z nami wieściami.

— To walcie prosto z mostu, o jakie wieści wam idzie?

— O zadanie, które zlecił ci carewicz. To, o czym tajemnie szepczą na Dymitrowych kwaterach katolik ze schizmatykiem — rzekł prawie milczący dotąd Cyrowski.

— Nie zrozum nas źle — uzupełnił Sawicki. — Chcemy tylko pomóc.

— I wyrwać cię z mocy diabła — dorzucił nieugięty Ławicki, wydymając wargi, jak gdyby właśnie kreował się na moskiewskiego Torquemadę.

— Skąd o tym wiecie? — odparował Dydyński. — Świrski wam powiedział? Pił z wami? Radziłbym jednak staranniej dobierać kompanów do kielicha. Ten stary kiep plecie co tylko mu ślina na język przyniesie!

— Świrski? Twój sługa? Pocztowy?

— Były pocztowy.

— Dzięki, że nam o nim wspominasz. Ale nie będziemy mówić o bredniach tego pijanicy, chociaż ostatnio wiele wyśpiewywał w karczmie na majdanie. Jesteśmy wiernymi sługami Jego Carskiej Wysokości i nie uszły naszej uwagi twoje sekretne spotkania. To proste — chcemy wiedzieć, co dzieje się za plecami Dymitra, aby tym lepiej dbać o jego zdrowie. Mówiąc krótko: co wiesz o Dworze, mój synu?

Powinienem zabić tego starego capa, pomyślał zrozpaczony Dydyński. Zadusić gołymi rękoma, jak kat dobrą duszę. Bo wszak on jest dobrą duszą — tyle że pijacką!

— Złożyłem przysięgę i całowałem carski chrest, ślubując dochować tajemnicy. I słowa nie złamię.

— To schizmatycka przysięga! — zaszumiał Ławicki. — Nieważna przed Bogiem i Ojcem Świętym. Mocą naszej profesji jest uwolnić cię od niej, synu, a nawet przejąć na nasze barki twoje brzemię.

— Nie pytamy z pustej ciekawości — pociągnął wątek Sawicki. — Możemy pomóc, wesprzeć cię duchowo. Nie lekceważ wyciągniętej ręki naszego Towarzystwa, albowiem podajemy ją tylko najwierniejszym z wybranych…

— Łżecie jak ksiądz Skarga na sejmowym kazaniu! — zawyrokował Dydyński. — Nic wam nie powiem, idźcie precz! To nie wasza sprawa!

Jezuici porozumieli się wzrokiem.

A potem Cyrowski sięgnął pod mantię. I nagle Jacek Dydyński, stolnikowic sanocki, zwątpił w zdrowie swoich zmysłów. Poczuł, że śni albo osuwa się w jakąś otchłań.

I rzeczywiście osunął się na bok balii, pośliznął na klepkach, zjechał pod wodę, która zakryła go razem z głową. Zerwał się, młócąc rękoma, czym spowodował prawdziwie biblijny potop na glinianej polepie, aż jezuici musieli odstąpić. A Jacek potrząsnął głową niczym mokry źrebak, przetarł oczy łokciem i wbił wzrok w Niedźwiedzi Chrest, który kołysał się w ręku brata Cyrowskiego.

Krzyż z łbem niedźwiedzia. Taki sam jak tamten, który dał mu władzę nad Borysem. Bliźniacza kopia relikwii ukazanej przez Izmajłowa.

Dydyński nie wahał się. Ujął Chrest, ucałował ramiona.

— Na cześć Trojcy Swiatej — wymamrotał. — I ku pamięci Marii Przeczystej Dziewicy. A teraz, szelmy, psy hiszpańskie, mówcie Słowo! To, które było na początku, u Boha i Trojcy.

Jezuici wymienili między sobą zdumione spojrzenia. Byli szczwanymi graczami, szybko przybrali miny skrzywdzonych, acz wybaczających apostołów. Jednak Dydyński był zbyt bystrym obserwatorem, aby jego uwadze umknął fakt, iż tak naprawdę nie wiedzieli, co mu odpowiedzieć.

— Gadajcie Słowo, dytcze syny!

Cyrowski spoglądał na niego bezradnie. Brat Kasper stał nieporuszony. Nie znali Słowa, nie wiedzieli, co rzec… A zatem…

— Czuwajcie tedy, bo nie znacie dnia ani godziny — rzekł Ławicki, próbując ratować sytuację z wdziękiem niedźwiedzia.

Dydyński odpowiedział mu złośliwym uśmiechem.

— Nie znacie Słowa! — zakrzyknął. — Nie wiecie, co ono oznacza! Zapomnieliście języka w gębie. Wiecie tyle co nic. Skąd macie Chrest?! Kto go wam dał? Nie mówcie, że znaleźliście na gościńcu.

— W tej właśnie sprawie przyszliśmy do ciebie, bracie — rzekł wreszcie Sawicki. — Abyś oświecił nas, czy rzecz, którą mieliśmy za heretyckie insygnium wiary, należy do człowieka…

— Czy może do diabła?! — wybuchnął Ławicki. — Widzę, że miałeś już do czynienia z bluźnierczym idolem Antychrysta! Mów wszystko, co wiesz, albo będziemy musieli oskarżyć cię o herezję!

вернуться

18

łac. — Będziemy sławić nasz język