— Cóż dzieje się wokół Dymitra? Jaką misję ci zlecił? — szeptał Sawicki. — Mów, bracie, nasz przyjacielu. Wszak wszystko utrzymamy w tajemnicy.
— Składałem przysięgę — odparł ponuro Dydyński. — Nie jestem jak członkowie waszej konfraterni, którzy w co rano wierzą, temu zaprzeczają na wieczór. Nie zwykłem łamać szlacheckiego słowa ani wchodzić w układy z jezuitami, którzy chcą przerobić Rzeczpospolitą na drugą Hiszpanię!
— A idź do diabła! — ryknął Ławicki i odruchowo sięgnął do lewego boku, czym od razu zdradził, że zanim przywdział sutannę, bynajmniej nie mierzył łokciem sukna.
— Daj spokój, bracie. — Sawicki chwycił go za ramię. — Módlmy się za spokój duszy tego młodzieńca.
— Pan Dydyński jest zatwardziały w swoich błędach. Czas, aby poznał oblicze Pańskiego Gniewu!
— Co słyszę? Zamordujecie mnie w łaźni? Jak wasz kompan od różańców Clement, który urezał króla Henryka Psikusa, po tym gdy uciekł z Polski do Francji?
— Brat Jacques Clement był dominikaninem. I w dodatku pobłogosławionym przez papieża, albowiem ugodził władcę, który układał się z heretykami.
— Dobry heretyk — wtrącił Ławicki — to martwy heretyk. Martwy — dla dobra swej własnej nieśmiertelnej duszyczki! Tak więc podzielisz się z nami wiedzą z dobrej woli albo pod przymusem. Albowiem nie zwykliśmy rozróżniać między wrogami Kościoła i naszego Towarzystwa.
— Milcz, bracie! — zgromił go Sawicki. — Nie tak ostro.
— Ciekawym, jak zmusicie mnie do złamania przysięgi — zakpił Dydyński. — Jeśli nie macie odwagi, aby pchnąć sztyletem… A może posuniecie się do szantażu? Na przykład doniesiecie Dymitrowi, żeście zdybali mnie z dziewką w łaźni?
— Jeśli nie powiesz nam wszystkiego, a co więcej, nie będziesz udzielał pomocy Towarzystwu, uwolnimy bestię, która, pożre twe serce, mospanie.
— Jaką bestię? Belzebuba, Asmodeusza czy jakiegoś innego pięknisia z piekła rodem? A może ruską Babę Jagę, która, jak powiadają, mieszka tutaj, na dalekiej północy?
— Nie grzesz, bracie. Mówię o Waarłamie Jaickim, który zachował o was wspomnienia gorące jak uściski piekielnego sukkuba!
— Nie bluźnij! — zgromił go Sawicki. — Nie musimy uciekać się do tak okrutnych metod. My…
— Pokażcie mu, czy mówię prawdę! — zagrzmiał Ławicki. — Otwórzcie drzwi!
Cyrowski szarpnął za żelazny skobel. Dydyński ujrzał korytarz, kłęby pary, a w nich… Dwóch pachołków, między którymi stał niski, gruby człowiek. Światło latarni wydobywało z mroku brodatą, złośliwą gębę…
Jaickij! O, do diabła! Stolnikowic zdołał już o nim zapomnieć. Wydawało mu się, że wtedy, w Samborze, w czasach równie odległych jak upadek Cesarstwa Rzymskiego, pozbył się raz na zawsze tego moskiewskiego maszkarona!
Cyrowski zatrzasnął drzwi z hukiem. A Jacek plasnął z wrażenia rękoma w wystygłą wodę.
— Jeśli nie okażesz nam miłosierdzia i pomocy — ciągnął Ławicki — wypuścimy na świat monstrum, które aż się pali, by pokrzyżować ci szyki, mości panie stolnikowicu!
— Jeśli wyjdę stąd żywy, zawiadomię Dymitra, że samowolnie uwolniliście z lochu jego fałszywego sługę, zdrajcę i moskiewskiego zmiennika. Jak myślicie, zacni braciszkowie, przeciwko komu zwróci się gniew carewicza?
— Dymitr sam oddał w nasze ręce brata — Cyrowski starannie zaakcentował to słowo — Waarłama. Zaraz po tym, gdy Moskal rewokował, wyparł się schizmatyckich błędów i złożył nam wyznanie katolickiej wiary.
— Mamy go w ręku, panie Dydyński — warknął Sawicki. — Jeśli nie okażesz skruchy, obdarzymy tego diabła wolnością.
— A więc od niego macie Chrest?
— Tyś powiedział. My odpowiadać nie musimy.
Szlachcic zamilkł stropiony. Do diaska, podeszli go z najczulszej strony. Jaickij… Był niebezpieczny. Jeśli na przykład z czystej chęci zemsty zawiadomiłby Dwór o poczynaniach stolnikowica, o zbałamuceniu Borysa Oboleńskiego…
— Nie chcemy niczego więcej jak tylko części twej wiedzy — łkał mu do ucha Sawicki. — Uczyń mądrze, zanim brat Ławicki zwolni z łańcucha diabła. Sam pomyśclass="underline" powiesz nam wszystko, a w zamian otoczymy cię opieką. Będziesz mógł kontynuować misję dla carewicza.
— Powiesz czy mam uwolnić Jaickiego? Dasz nam świadectwo wiary czy twoi wrogowie rozszarpią cię na strzępy?! — krzyczał z innej strony Ławicki.
— Bracie, błagam, nie wystawiaj na zatracenie swej duszy — jęczał do drugiego ucha Sawicki. — Nie będę w stanie powstrzymać brata Jędrzeja. To człowiek szalony! Szałaputa! Nawet w naszym pokornym Towarzystwie! Miej litość nad sobą.
— Dlaczego Waarłam nie powiedział wam wszystkiego?
— A czy ty byś mu zaufał?
Dydyński milczał. Stali nad nim, trzy czarne kruki z prawosławnym, heretyckim Chrestem. Szlachcic przymknął oczy, przypominając sobie zamglone oblicza ojców preceptorów z Rakowa: Krzysztofa Brockajusa czy Hieronima Moskorzewskiego. Co robić? Co oni powiedzieliby w takiej chwili?
Proste są drogi Pańskie, a sprawiedliwi nimi chodzić będą, a przewrotni na nich upadną.
Proste… Dla niego były kręte jak ścieżki grzeszników. A może jednak w tych słowach tkwiła większa mądrość niż w Pismach Starego Testamentu?
Iść prostą drogą… Do celu. Być sprawiedliwym.
Dydyński przeżegnał się.
— Powiem wszystko. Ale mam trzy warunki.
— Z chęcią o nich usłyszymy.
— Otworzę moją duszę tylko przed jednym z was. Sam na sam. W tym oto pokoju. A wcześniej ten, który usłyszy prawdę, wysłucha mej spowiedzi.
Jezuici spojrzeli po sobie. Ławicki wzruszył ramionami, Sawicki rozpromienił się tak bardzo, jakby sejm Litwy i Korony w nagłym amoku zgodził się, by wszystkich heretyków posyłać na stos.
— Uczynimy zadość twemu życzeniu — zdecydował Cyrowski, pokazując aż zanadto wyraźnie, który z gromady grajków gra pierwsze skrzypce. — Nie widzę w tym niczego zdrożnego. Trzeci warunek?
— Dacie mi ten Chrest.
— Po cóż ci on?
— Żadnych pytań.
Cyrowski przymknął oczy. Zakołysał Niedźwiedzim Chrestem.
— Zgoda, bracie.
— Zatem klnę się na moją cześć i daję słowo szlacheckie, że jeden z was, który pozostanie w tej komorze, usłyszy ode mnie prawdę i tylko prawdę o rzeczach, które polecił mej uwadze Dymitr Iwanowicz, carewicz moskiewski.