Jacek poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Zacisnął zęby, aby nie płakać. Znów stracił konia. Przeputał wszystko.
I był w moskiewskiej niewoli.
Rozdział XIV. Cień ponurego Dworu
Bies w cerkwi Strach ojca Witalija Zły Chrystus • Pobita armia carewicza ucieka na Rylsk • Oboleński korzy się przed Łżedymitrem • Daremne usiłowania, czyli ratujcie Dydyńskiego • Diabeł z klatki Uspieńskiego • Groza w popim dworze • Śmiech i łzy Anastazji • Na pomoc stolnikowicowi
Die 2 februarii nowego stylu/23 ianuarii starego stylu
Anno Domini 1605
Roku 7114 od stworzenia świata
Rylsk, cerkiew Pokrowska, rano
Człowieka, który przyszedł do cerkwi Pokrowskiej na poranne nabożeństwo, łatwo było przeoczyć. Zlewał się z burym tłumem ludzi z posadu — mały i zgarbiony, z krótką, przystrzyżoną po tatarsku bródką, w niebogatej czudze, czyli wąskim kaftanie do konnej jazdy. A jednak ojciec Witalij bez przerwy czuł, że śledzą go przenikliwe wąskie oczka. Zarówno wtedy gdy klęczał, jak i gdy stał, bił pokłony i odprawiał modły.
Stary sterczał w nawie od samego naczała aż do kanonu i ostatniego błogosławieństwa połączonego z odpustem. Pop rozpoznał go i dlatego jego duszę drążył jeszcze większy niepokój. Pomylił małą i wielką ektemię, omal nie upuścił prosfory, zakrztusił się, pijąc wino z kielicha, plątał się w modlitwach, ledwie doczekał ostatniego słowa: Tiebie sławu wozsyłajem i mokry, spocony zakończył nabożeństwo.
Ludzie rozchodzili się tłumem, kłębiąc we wrotach, diacy wojewody opuścili cerkiew ostatni, a starzec wciąż sterczał przed Carskimi Wrotami. Witalij odprawił pomocników, zamarudził trochę za ikonostasem, aż wreszcie począł przemykać do przedsionka. Miał nadzieję, że starzec nie zwróci nań uwagi, i oczywiście się mylił. Chociaż szedł bokiem, tamten pojawił się na jego drodze, jakby wyrósł spod ziemi.
— Ojcze, ojcze! Witaliju! Czekajcie! — zagadał szybko.
Nie wiadomo, jak to się stało, ale niczym błyskawica uchwycił duchownego za rękaw szaty i przytrzymał.
— Słucham, synu — wybełkotał pop. — Czym mogę ci pomóc?
— Nic, nic, nic — słowa wypadały z ust starca jednym potokiem, jak wystrzelone z organek. — Ja wam pomogę, bracie.
Witalij szarpnął się, ale zawalidroga trzymał go mocno, zbyt mocno jak na starca. Pop usłyszał trzask nadwerężonego materiału i zmarszczył brwi.
— Puskaj!
Złoty krzyżyk zakołysał się w dłoni nieznajomego. Na przecięciu ramion widniał pysk niedźwiedzia.
Witalij spocił się jeszcze bardziej. Zadygotał, rozejrzał dokoła i pochylił nad Chrestem.
— Nie, nie tu! Nie… W przedsionku — zawyrokował starzec.
Z wielką siłą pociągnął popa za sobą. Weszli do cerkiewnej sieni — pustej i głuchej.
— Teraz, teraz można.
Pop ucałował krzyż, trzykrotnie. Podniósł spojrzenie na zagadkowe oblicze starca i wielkie, smutne, przeszywające oczy.
— Powiedzcie Słowo, panie…
— Az jesm' s wami i niktoże na wy.
— Słuszajus, ojczulku — pop zgarbił się w ukłonie — wasza wola będzie dla mnie rozkazem. Życzenie — carską gramotą.
— Grigorij Frołow. Gdzie jest? Czyście gotowi do oczyszczenia?
Pop zamrugał oczyma i poczuł, że jego żołądek zaczyna przypominać Sybir.
— Grigorij? Toż poniósł karę. Głowę zachowaliśmy i odesłaliśmy do Starca, bracie.
Starzec prychnął śmiechem, pokazując szerokie, żółte zęby.
— Przy waszym cerkiewnym stanie nie przystoi bawić się w skomorocha. Jaka kara? Jaka głowa? Kogo posłaliście? Alboż to wiecie, gdzie przebywa Stariec?
— Był tu jego wysłannik — mruknął pop. — Ze sługą. W dworze mnie napadł, z pieca zwlókł, aż myślałem, że Lach…
— Lach? — Dziad uśmiechnął się wesoło. — Opowiadajże, opowiadajże dalej, ojczulku Witaliju Trofimowiczu. Rad posłucham.
Pop chętnie strząsnąłby rękę tamtego ze swego rękawa, ale dziad uczepił się go jak pijawka dobrej duszy.
— Pokazał Chrest i znał Słowo. Zabraliśmy go do lasu, gdzie w ogniu oczyściliśmy ciało zdrajcy Grigorija. Lach zabrał głowę i odjechał — do Starca.
Dziad zachichotał cienko. Śmiał się, rozchylając wargi, a jego oblicze zdało się nagle Witalijowi niebezpieczne i drapieżne.
— Z czego się śmiejesz, bracie? Musiałem bić pokłony przed Chrestem.
— Słuchałeś obcoplemieńca? I myślałeś, że to wysłannik od Starca? Witalij, stary chłop z ciebie, a taaaki — pokazał rozstawionymi szeroko dłońmi — kiep i dureń. Toż właśnie mnie Stariec przysłał po głowę zmiennika! Nie mogło być dwóch posłańców.
— Jak to?
Dziad zachichotał cicho. Śmiał się długo i przenikliwie, aż popa przeszył dreszcz.
— Co ci tak wesoło, starcze? Co miałem zrobić? Miał Chrest? Miał! Znał Słowo? Znał! Sam wiesz, że reguła zakonu nakazuje…
— Oj, głupi ty, Witalij. Lachowi wydał jeńca… A może jeszcześ go wtajemniczył w inne sprawy?
— Ja tylko wypełniałem śluby posłuszeństwa…
— Piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami.
— Z tym Lachem był jeden z naszych, poddanych Starca.
— Jak się zwał?
— Nie wiem, wielki jak góra, zwalisty niczym kamień. A zresztą daj mi spokój.
— Tak, tak, tak… Dam ci spokój na cmentarzu, Witaliju. Na ile lat wyglądał?
— Ze trzydzieści, albo i więcej. Był sługą Lacha, tamten warczał na niego i rozkazywał.
— Jak się zwał?
— Myślisz, że ich pytałem?! — wybuchnął pop. — Jeden i drugi łajdak, diabelski syn, łacinnik. Ten z Litwy… Czekaj, chyba Dedyński. Na sługę wołał: Borys. Żeby nie mieli Chrestu, narobiłbym rwetesu, ale tak… Nijak mi było nie posłuchać. Sam wiesz.
Stary ujął popa za ręce, rozłożył w bezradnym geście.
— Starzec będzie zły.
— Za co?! Myślisz, że łatwo mi było ukryć to wszystko przed służbą? Mam tego dość! Ciebie, całego Dworu i tego diabelskiego dziada. Jeśli źle zrobiłem — trudno, ale dłużej nie będę wdawał się w wasze zwady i awantury ani nadstawiał karku dla Starca. Wycofuję się! Mam dość trupów i waszych grzesznych sprawek.