— Powolutku, brateńku. Przysięgałeś na Przenajświętszą Trójcę i Zbawiciela, że dochowasz nam wierności. Łamiesz przysięgę na święty Chrest. Co z twoją wiarą?
— Przysięga jest tylko przysięgą. Uwolni mnie protopop Makary, kiedy go o to poproszę.
— A gdzie podziejesz oczy, ojczulku, kiedy twoi wierni dowiedzą się, co robisz we dworze z młodymi pachołkami…
— Ciszej, łajdaku! — Pop pchnął starca z taką siłą, że nieznajomy walnął plecami o drewnianą ściankę. Ale nie wypuścił z palców mantii Witalija. — Myślisz, że się boję? Łatwo obmówić bogobojnego człowieka. Ale… Kto wam uwierzy? Gdzie dowody?
— Znajdą się, znajdą szybko, ojczulku.
— To tylko słowa!
— Słowo było u Boga. A twoje jest na papierze. W liście, który pisałeś do Afanasija Iwanowicza… I na jego ciele wypisałeś wielką modlitwę. Oj, tak!
— Dawno już — wydyszał Witalij — zjadły je krucy i wilcy.
— O nie, braciszku. Niektórych znaków nie da się usunąć ogniem ani wodą. Nie stoczy ich rozkład, nie poddadzą się powietrzu, siarce ani żelazu. Buntujesz się? Trudno, ale wtedy będziemy mieli tu świętego, nowego świętego Wasylka z Mangaziejska. Pamiętasz sam, jak dwa lata temu patriarcha wyniósł go na ołtarze za to, że nie uległ sodomii.
Pop trząsł się, rozglądał po sieni, ale na szczęście była pusta.
— Nie chcę was więcej widzieć! Idź precz.
— Wiesz, wiesz, wiesz — zachichotał starzec. — O tak, ty wiesz dobrze, jaka jest kara za złamanie ślubowania.
— Zostawcie mnie w spokoju.
— To twe ostatnie, ostatnie słowo?
— Biorę na świadka Mikołaja Cudotwórcę, że nie chcę dłużej wam służyć. Co chcieliście, zrobiłem — zdrajcę schwytałem. Teraz koniec, wara!
— Jak chcesz, ojczulku… Wola twoja stań się.
Pop wyrwał się z trudem z rąk starca, a raczej ten ostatni pozwolił mu odejść. Witalij odskoczył, machnął ręką, jakby chciał odpędzić diabła, a potem uciekł z cerkwi.
A dziad pokiwał trzęsącą się głową. A potem wszedł do głównej nawy, ukląkł przed ikonostasem przedzielającym świątynię na dwie części.
Począł bić pokłony i modlić się cichym, chrapliwym szeptem.
Zapatrzył się na Mandylion, na frasobliwe oblicze Chrystusa na całunie unoszonym przez dwa anioły.
— Cariu Niebiesnyj, Utieszytielu, Dusze istny… Panie i władco prawego słowa. Rzeknij mi, co uczynić. Gdzie iść i zdążać, abym wypełniał wolę Twoją.
Bił pokłony, walił czołem w ziemię. A kiedy podniósł głowę, cerkiew zmieniła się. Błysk przeszedł po ikonach i wrotach. Oblicze Chrystusa poruszyło się, martwe, brunatne oczy obróciły się na znieruchomiałej twarzy. I wtedy starzec zobaczył Syna Bożego na tle płonącej otchłani. Czarnego, potężnego i nieodgadnionego… Chrystusa węża, pana wszelakiej potęgi. Chrystus dawał mu znak. Chrystus mówił, jaka jest jego wola. A starzec słuchał. Potem podniósł rękę, zbliżył do oczu strzęp materii wyrwanej z rękawa szaty ojczulka Witalija. Ta sprawa była zakończona.
Die 2 februarii/23 ianuarii
Trakt pod Siewskiem, o tej samej porze
Wycofywali się, ustępowali pola. Pobici, ale nie złamani. Szli grupami i luzem, prowadząc rozjeżdżonym gościńcem wozy, konie, sanie i kolasy. Brnęli przez błoto wśród świstu batów, przekleństw, gniewnych krzyków, płaczu dzieci, ryku bydła.
— Prędzej! — krzyczano. — Szujski idzie! Tylko go widać.
Armia Dymitra, poszczerbiona, pobita, maszerowała na Rylsk i Putywl, grzęzła w błocie, kuliła się i wypatrywała, czy na widnokręgu nie pojawi się konnica cara Godunowa.
Borys dopadł ponurej kolumny na spienionym Myszatym. Wymijał wozy grzęznące w błocie i te, które wryły się tak głęboko, że pozostawiono je własnemu losowi. Kluczył między czeladzią, wierzchowcami i saniami, przebijał się przez konnych, obryzgiwał błockiem pieszych.
Szukał carewicza.
— Dymitr? Gdzie jest Dymitr?
Mało kto odzywał się, słysząc carskie imię. Niektórzy spluwali, inni odwracali głowy. Niekiedy wskazywali na przód, na czoło kolumny.
Przemykając skrajem gościńca, gnając przez pola, na których zalegał mokry śnieg, dotarł do miejsca, gdzie u wysokich mogił płonęło ognisko. Mokre świerkowe gałęzie dawały więcej dymu niż płomienia. Paliły się na nich wielkie jedwabne i aksamitne płachty barwy karmazynowej i białej, zdobione kawaleryjskimi krzyżami, wizerunkami Matki Boskiej i aniołów.
Chorągwie… Słudzy i pachołkowie carscy rzucali na żer płomieniom sztandary i proporce carewicza. Ciskali je, odczepione z ratyszcz, a ogień i żar przeżerały materiał, ukazując nicość, spopielały je w kilka chwil wśród suchego trzasku płomieni.
Dworycki stał obok, podtrzymywany przez pocztowych. Zdjął kołpak, odsłaniając podgolony łeb. Po jego lewej stronie zgromadzili się Buczyńscy, Żulicki i inni rotmistrzowie, pułkownicy, husarze, petyhorcy i kozacy polscy.
Palili insygnia, aby nie dostały się w ręce Szujskiego i nie uświetniły jego moskiewskiego tryumfu nad Samozwańcem.
Borys zdjął czapę, przeżegnał się, widząc, jak leci w ogień szkarłatna chorągiew z Archaniołem Michałem. A po niej pozłocista carska z dwugłowym białym orłem.
Kolejna była trójkolorowa — czerwono-biało-czerwona, husarskiej roty carskiej z białym orłem w środku noszącym na piersi znak cara. Lecz kiedy zdjęto ją z drzewca, Dworycki wyciągnął rękę.