Sen mara, Bóg wiara.
Zamknął okno na haczyk, kiedy usłyszał cichy trzask dochodzący z gornicy, w której został ojczulek Witalij.
A potem łoskot i nagle, zupełnie niespodziewanie, cienki krzyk popa, urwany na najwyższej nucie.
— Fiediiuuuuuuuu…
Nastała cisza przepełniona szelestem. Rozległ się łoskot, jakby coś ciężkiego zwaliło się na posadzkę. Wreszcie dziwny dźwięk, szum, jakby wody, szmery, stukot, pluskanie… Fiediuszka poczuł, że włosy stanęły mu dęba. Obrócił się wolno, rozdygotany, z zaciśniętymi wargami.
Coś działo się w gornicy. Złodzieje? To nie mogli być zwykli rabusie ani nocni goście, którzy czasami odwiedzali jego pana… Christie spasitielu…
Przez uchylone drzwi widział kawałek wyszorowanej do czysta podłogi. Ciągle ten cichy łoskot, plusk, cmokanie. Oczy chłopca rozszerzyły się jak dwa księżyce.
Powoli, bardzo powoli pchnął Fiediuszka drzwi. Naciskał je drobną rączką, aż rozwarły się szerzej. Wiedział, że nie powinien tego robić, tak jak nie wolno mu było zaglądać do izby, gdzie ojczulek zamykał się z Somką. Ale ciekawość była silniejsza.
I jak to zwykle bywa, wiodła prosto do piekła.
Drzwi uchyliły się na tyle, że zobaczył wszystko. Ciszę wieczoru przerwał cienki dziecięcy głosik:
— Ojcze Witaliju! Czemu tak dziwnie skaczecie?
Die 2 februarii/23 ianuarii
Obóz wojska carewicza Dymitra, późny wieczór
— Ratuj ojczulka Dydyńskiego, błagam.
Podniósł głowę, kiedy weszła do namiotu. Damian leżał rozparty na łożu stolnikowica jak turecki basza, z kubkiem wina w ręku. Nawet nie spojrzał na Anastazję. Jej zaś uwadze nie uszedł fakt, że miał na sobie delię Jacka.
— Pozwól choć Świrskiemu jechać na pomoc! Daj mu konia, choćby najgorszego chmyza!
Zimny uśmiech Nieborskiego starczył za odpowiedź.
— Dlaczego nie? Chcesz pieniędzy? Moderunku?
Przeczący ruch głową. Nie spodziewała się, że ten młodzian, prawie dzieciuch, może spoglądać tak zimno i niechętnie.
— Przecież pan zawsze był ci łaskawy! Zabrał cię z dworu, jego ojciec sprawił ci zbroję, konia! Dlaczego jesteś tak niewdzięczny?! Przebrałeś się w jego suknie! Udajesz możnego szlachcica, a kiedy Dydyński wróci, weźmiesz za to kańczugiem! A może właśnie o to ci chodzi — chcesz, aby nie wrócił.
— Sama wiesz dobrze, o co mi idzie. I bynajmniej nie o głowę Dydyńskiego.
— Więc dlaczego nie chcesz go ratować?
— Już ty wiesz z jakiej przyczyny.
Wstał z łoża i podszedł do niej powoli. Tym razem nie uchyliła się przed jego dłońmi.
— Chcę ciebie, Anastazjo. Bądź ze mną, jak byłaś z panem, a uczynię wszystko, aby go uratować.
Potrząsnęła głową, w jej oczach był ból i gniew.
— Co to dla ciebie, dziewko? Przecież jesteś murwą. Dziś ten, jutro inny gach? To dlaczego — uderzył się pięścią w pierś — nie ja?
— Bladin syn z ciebie, chłopcze. Dajesz mi wybór: albo ja, albo niewola pana Dydyńskiego. Poznaję dzisiaj po tobie, co znaczy honor i fantazja szlachcica z Litwy.
— Dlaczego mam okazywać fantazję i względy skortezance? Bądź pewna, że gdybyś była szlachcianką albo żoną Jacka, nigdy nie poważyłbym się… mówić w ten sposób.
— Bliadun z ciebie, zupełnie bez duszy.
— Nie, to nie tak! — zakrzyknął i złapał się za głowę. — Nie chciałem cię urazić, ale… Nie umiem powiedzieć ci tego, co chcę, abyś usłyszała. Nie wiem, jak znaleźć drogę, aby me słowa trafiły do twego serca. Nie chcesz go otworzyć dla mnie, co niepomiernie mnie złości.
— Chcesz powiedzieć, że rozmiłowałeś się we mnie jak dzieciak? Ty — szlachcic — pokochałeś, jak sam mówisz, moskiewską murwę? Co na to powie familia?
— Nie mam rodziny. A poza tym milcz!
— Nie będę milczeć! Daj nam konie i rozstaniemy się! Pojadę ratować Dydyńskiego.
— Drwisz ze mnie, jakobym cię miłował. A tymczasem ty sama rozamorowałaś się w stolnikowicu. Co, myślisz, że nie mam oczu? Dlaczego chcesz gnać przez wrogi kraj do obozu Szujskiego? Głupia przechodko, przecież to Lach i do tego szlachcic! Innej wiary i stanu! Możesz być jego dziewką, ale nie staniesz się damą jego serca. Zwłaszcza że to miejsce jest już zajęte przez kogoś innego.
Słowa Damiana spłynęły po niej jak woda. Nawet mrugnięciem oka nie dała poznać po sobie, czy trafił w sedno, czy szpetnie spudłował.
— Chcę, żebyś pomógł Borysowi w poszukiwaniach Dydyńskiego. Musicie odbić go z moskiewskiej niewoli!
— Moje rozkazy i oczekiwania są inne.
— Chcesz mnie, tak? Jak ci się oddam, dasz nam konie?
Kiwnął głową, a wtedy podeszła do łóżka, jednym ruchem zrzuciła szubę, podciągnęła letnik, a potem położyła się z chrzęstem siana.
— To chodź i bierz! No, na co czekasz?
Aż zadygotał zaskoczony. Po prostu oniemiał na chwilę. Podszedł bliżej, a wówczas rozsunęła kolana.
— Masz, czego chciałeś! Użyj sobie, Damianie Florianowiczu! Teraz trzymasz mnie w garści, za chwilę będziesz miał pod sobą. Uległą i twoją! Ten jeden raz.
— Zaraz, poczekaj. — Dygocącymi rękoma zerwał z ramion delię, zrzucił kołpak, szarpnął zapięcie żupana, aż guzy poleciały na wszystkie strony, odrzucił go, szarpał się z koszulą i jak zwykle ze złośliwym sznurkiem od hajdawerów.
— Jeszcze nie jesteś gotowy? Nie daj mi ostygnąć, panie szlachcicu! Dalej, pokaż, że nie tylko z kopią umiesz szarżować!
Rozdygotany, rozgorączkowany, ukląkł na łożu, rzucił się na Anastazję, przycisnął do siennika, zdyszany, ale i wściekły.
— Czekam! Co, nie dajesz rady, mości panie?
Sapał i dyszał zalękniony. A wtedy Anastazja wsunęła rękę między nich i… roześmiała się zimnym, złośliwym śmiechem.
— Nie dajesz rady, mileńki. O mój ty biedny, uciśniony. Za zimno… Następnym razem będzie lepiej.
Damian uderzył ją w twarz. Ale ta próba siły nie wyszła lepiej niż próba męskości. Dziewka zasłoniła się ramieniem, zdołała odwrócić głowę, więc zaciśnięta pięść tylko wyrżnęła ją w kołpaczek.