Выбрать главу

Goddard oddalał się więc od Księżyca przyspieszając bardzo delikatnie, z przyspieszeniem o wartości ułamka g. Taki ciąg był niezauważalny dla dziesięciu tysięcy mieszkańców, choć starannie nadzorowany przez niewielką grupę inżynierów napędu.

Lot w pobliże Jowisza, gigantycznej planety Układu Słonecznego, miał trwać czternaście miesięcy. Tam Goddard miał uzupełnić zapasy paliwa, izotopy wodoru i helu pobrane z głębin niespokojnej atmosfery Jowisza przez automatyczne czerpaki sterowane ze stacji orbitalnej, krążącej wokół tej olbrzymiej planety. Potężna grawitacja Jowisza miała też przyspieszyć mijający go statek.

Jedenaście miesięcy po spotkaniu z Jowiszem Goddard miał znaleźć się na orbicie otoczonego pierścieniami Saturna. Antropolog James Wilmot miał nadzieję, że wówczas, dwa lata po opuszczeniu układu Ziemia-Księżyc, obiekty jego eksperymentu będą gotowe do stworzenia nowego systemu politycznego i podstaw nowego społeczeństwa. Zastanawiał się, jaką formę może przybrać to społeczeństwo.

Malcolm Eberly już wiedział.

TRZY DNI PO STARCIE

Wielką zaletą naukowca zarządzającego habitatem, rozmyślał Malcolm Eberly, jest fakt, że naukowcy są tak ufni i naiwni. W swojej pracy opierają się na uczciwości, przez co zachowują się uczciwie także w dziedzinach nie związanych z ich zawodem. Z tego powodu też wierzą, że otaczający ich ludzie są uczciwi.

Eberly zaśmiał się głośno, gdy przejrzał swoje plany na ten dzień. Czas zabrać się do pracy. Skoro już jesteśmy w drodze, najwyższy czas zmusić ludzi, by postrzegali mnie jako naturalnego przywódcę.

A któż do tego nadaje się lepiej niż Holly? Moja nowo narodzona. Dąsa się i obraża od chwili, gdy ją tak niemile potraktowałem podczas ceremonii startu. Wśród porannych wiadomości dostrzegł jedną od niej; wczoraj też dzwoniła dwukrotnie. No cóż, powiedział sobie w duchu, czas znów wywołać uśmiech na jej twarzy.

Wydał telefonowi polecenie zlokalizowania jej. Nad biurkiem ukazał się holograficzny obraz. Była w swoim biurze i pracowała.

Gdy rozpoznała Eberly’ego, na jej twarzy pojawił się wyraz nadziei i oczekiwania.

— Holly, masz chwilkę czasu? Mogłabyś wpaść do mojego biura? — spytał uprzejmie.

— Pędzę esz-en-eś!

Esz-en-eś? Eberly zaczął się zastanawiać, gdy jej obraz znikł. Co to też może… aha! Szybciej niż światło. Jakiś jej własny slang.

Usłyszał delikatne i nieśmiałe pukanie do drzwi.

Niech chwilę poczeka, powiedział sobie. Tylko tyle, żeby zaczęła się trochę martwić. Był pewien, że kręci się niespokojnie pod drzwiami.

Kiedy zastukała ponownie, rzekł:

— Proszę.

Holly nie wyglądała na nadąsaną, gdy wkroczyła do jego biura. Była zatrwożona, prawie przerażona.

Eberly wstał i wskazał jej gestem krzesło stojące przed biurkiem.

— Usiądź, Holly.

Przysiadła na krześle jak mały ptaszek, gotowy zerwać się do lotu przy najmniejszym zagrożeniu. Eberly usiadł i przez kilka chwil tylko jej się uważnie przyglądał. Holly włożyła bluzę w kolorze leśnej zieleni i dopasowane, nieco jaśniejsze spodnie. Nie nosiła żadnych pierścionków ani innej biżuterii z wyjątkiem małych kolczyków w uszach. Dostrzegł, że to brylanty. Odkąd zaczęto wydobywać surowce w Pasie Asteroid, kamienie szlachetne stały się pospolite. Przynajmniej zlikwidowała to idiotyczne malowidło na czole, zauważył Eberly. Pomyślał, że tak naprawdę jest dość atrakcyjna. Niektórzy mężczyźni uważają, że ciemna skóra jest atrakcyjna. Nie ma szczególnie ładnej figury, ale nogi ma niezłe. Może powinienem znaleźć kogoś, kto zaangażuje się w romantyczny związek z nią? Nie, pomyślał, na razie wolę, żeby jej uwaga skupiała się na mnie.

Uśmiechnął się łagodnie.

— Sprawiłem ci przykrość, prawda?

Oczy Holly stały się okrągłe ze zdumienia.

— Nie chciałem. Czasem tak bardzo pogrążam się w pracy, że zapominam o tym, że ludzie wokół mnie też mają uczucia — westchnął i mówił dalej: — Bardzo przepraszam. Zachowałem się bezmyślnie.

Uśmiech na jej twarzy rozkwitł jak kwiat w słońcu.

— Nie powinnam była zachowywać się tak dziecinnie. Nie mogłam się opanować. Chciałam, żebyś był przy mnie podczas ceremonii, a…

— A ja cię rozczarowałem.

— Nie! — odparła natychmiast. — To wyłącznie moja wina. Powinnam być mądrzejsza. Przepraszam. Nie chciałam ci sprawiać kłopotu.

Eberly rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu i obdarzył ją cierpliwym, ojcowskim uśmieszkiem. Ależ łatwo nią manipulować, pomyślał. Teraz to ona mnie przeprasza.

— Chciałam powiedzieć — paplała dalej Holly — że wiem, ile masz pracy, obowiązków, odpowiadasz za wszystkie zasoby ludzkie w habitacie i w ogóle, i nie mogę od ciebie żądać, żebyś robił sobie wolne i oglądał ze mną jakieś głupie ceremonie, jak dzieciak na otwarciu roku szkolnego albo coś…

Ucichła jak zabawka, której wyczerpały się baterie. Eberly zastąpił uśmiech wyrazem troski.

— Bardzo dobrze, Holly. Nie mówmy już o tym. Zapomnijmy.

Pokiwała głową z radością.

— Mam dla ciebie zadanie, jeśli masz czas, żeby się tym zająć.

— Znajdę czas!

— Wspaniale — znów się uśmiechnął, pełnym wdzięczności i zachwytu uśmiechem.

— Na czym polega to zadanie?

Wywołał plan powierzchni mieszkalnej habitatu i wyświetlił go na ścianie. Holly zobaczyła wioski, parki, pola i sady, biura, warsztaty i kompleksy fabryczne, schludnie rozmieszczone i połączone ścieżkami dla pieszych i elektrycznych skuterów.

— To jest teraz nasz dom — rzekł Eberly. — Będziemy tu mieszkać przez co najmniej pięć lat. Niektórzy z nas — wielu z nas — spędzi tu resztę życia.

Holly przytaknęła skinięciem głowy.

— Ale nie mamy nazw. Tylko inżynierskie opisy. Nie możemy cały czas mówić „Wioska A”, „Wioska B” i tak dalej.

— Łapię — mruknęła Holly.

— Sady też powinny mieć swoje nazwy. Podobnie jak wzgórza i lasy — wszystko. Kto chciałby robić zakupy w „Kompleksie Detalicznym Trzy”?

— Tak, ale skąd mamy wziąć nazwy dla tego wszystkiego?

— Ja nie będę tego robił — rzekł Eberly — i ty też nie. To jest zadanie dla mieszkańców habitatu. Ludzie sami muszą wybrać nazwy, jakie im będą odpowiadać.

— Ale jak…?

— Konkurs — odparł zanim dokończyła pytanie. — A raczej wiele konkursów. Mieszkańcy każdej wioski będą mieli konkurs na nazwę wioski. Pracownicy fabryki wezmą udział w konkursie na nazwę fabryki. To skupi uwagę wszystkich i zapewni im zajęcie na parę miesięcy.

— Fantastyczne — sapnęła Holly.

— Potrzebny mi ktoś, kto wymyśli zasady i zorganizuje wszystkie konkursy po kolei. Zrobisz to dla mnie?

— Oczywiście!

Eberly zachichotał cicho widząc jej entuzjazm.

— Później — mówił dalej — będziesz musiała stworzyć komisje, które ocenią przedstawione nazwy i policzą głosy.

— Super! — dostrzegł, że Holly prawie drży z podniecenia.

— Dobrze. Chcę, żeby to się stało twoim najważniejszym zadaniem. Ale nie mów nikomu, dopóki nie będziemy gotowi, żeby to ogłosić publicznie. Nie chcę, żeby taka informacja wyciekła za wcześnie.