Выбрать главу

— I porady na temat stylu.

Przepychanki trwały jeszcze ponad pół godziny. Wreszcie Wilmot zarządził głosowanie i rada zdecydowała, że ogłosi ogólne zasady dotyczące właściwego ubioru w godzinach pracy. Eberly z wdzięcznością przyjął tę decyzję.

Pierwszy krok został zrobiony, pomyślał.

NOTATKA SŁUŻBOWA

Do: Cały personel.

Od: M. Eberly, Dyrektor działu zarządzania zasobami ludzkimi.

Temat: Zasady ubioru.

Mając na celu zmniejszenie napięć wynikłych z różnic w ubiorze, sugerujemy następujące zasady dotyczące stylu ubioru. Zasady te nie są obowiązkowe, ale ich dobrowolne przestrzeganie pomoże wyeliminować tarcia wynikłe z widocznych różnic w stylu i jakości ubioru oraz dodatków itp.

1. Wszyscy pracownicy muszą cały czas nosić identyfikatory. Na identyfikatorze znajdują się imię i nazwisko, stanowisko, aktualne zdjęcie i przechowywane w formie elektronicznej dane dodatkowe z indywidualnego dossier w archiwach działu zarządzania zasobami ludzkimi. W razie wypadku dane te będą bardzo pomocne dla zespołów medycznych i ratunkowych.

2. Sugerowany styl ubioru jest następujący:

a) Pracownicy biurowi powinni nosić jednobarwną bluzę i spodnie i jak najmniej ozdób osobistych (jak biżuteria, tatuaże, wymyślne uczesanie itp.)

b) Pracownicy laboratoryjni powinni ubierać się jak w punkcie a), z wyjątkiem chwil, gdy muszą nosić fartuchy ochronne, okulary ochronne itp. zgodnie z wymogami narzucanymi przez ich stanowisko.

c) Pracownicy fizyczni…

SELENE: SIEDZIBA ASTRO CORPORATION

Przemawiając Pancho spacerowała po swoim gabinecie, czując narastającą frustrację faktem, że nie może liczyć na żadną reakcję ze strony osoby, do której mówi. Łączność poza układem Ziemia-Księżyc była prawie zawsze jednokierunkowa. Choć wiadomości podróżowały w kosmosie z prędkością światła, odległość do Marsa, Pasa i dalej była po prostu zbyt duża, by dało się przeprowadzić normalną pogawędkę twarzą w twarz.

Pancho trajkotała więc, mając nadzieję, że Kris Cardenas odpowie jak najszybciej.

— Wiem, że proszę o wiele, Kris — mówiła. — Spędziłaś dużo czasu na Ceres i urządziłaś tam sobie życie. Ale ta wyprawa na Saturna to szansa na zbudowanie dla siebie czegoś zupełnie nowego. Wszyscy będą zachwyceni mogąc skorzystać z twojej wiedzy, tego możesz być pewna. Pewnie znajdzie się tam z milion sposobów na wykorzystanie twojej wiedzy na temat nanotechnologii, żeby im pomóc.

Pancho odruchowo spojrzała na obraz unoszący się pośrodku biura. Zamiast twarzy Kris Cardenas były tam jednak tylko jej własne starannie napisane słowa.

— Pokryję osobiście wszystkie twoje wydatki i dołożę solidną premię — mówiła dalej Pancho. — Sfinansuję dużą rozbudowę habitatu na Ceres. To moja młodsza siostra, Kris, i potrzebny mi ktoś, kto będzie jej pilnował. Nie mogę tego zrobić sama i mam nadzieję, że mi pomożesz. Zrobisz to dla mnie? Tylko na jakiś rok, dopóki Sis wydorośleje, stanie na własnych nogach i nie uda jej się zrobić niczego głupiego po drodze. Pomożesz mi, Kris? Naprawdę uważam, że będzie to dla ciebie korzystne, a ja to potrafię docenić.

Pancho uświadomiła sobie, że prawie błaga. Nieomal skamle. I co z tego? Tu chodzi o Susie.

Wzięła głęboki oddech i rzekła już spokojnie: — Proszę, Kris, odezwij się w tej sprawie, jeśli dasz radę. To dla mnie bardzo ważne.

W przytulnej kwaterze w habitacie Poczwarka na orbicie dookoła asteroidy Ceres Kris Cardenas uważnie przyglądała się szczerej twarzy Pancho: szefowa zarządu Astro Corporation przechadzała się tam i z powrotem po elegancko urządzonym gabinecie. Cardenas widziała napięcie w każdej linii smukłego ciała Pancho, w każdym geście, w każdym wypowiadanym słowie.

Nie jestem jej nic winna, powiedziała sobie Cardenas. Po co miałabym likwidować tu wszystko i lecieć na Saturna, na jakąś dziwaczną ekspedycję?

Wbrew sobie poczuła się jednak zaintrygowana. Może czas na jakąś zmianę w moim życiu. Może czas zakończyć pokutę.

Mimo zaawansowanego wieku doktor Kristin Cardenas wyglądała na jakieś trzydzieści lat: blondynka o włosach barwy piasku i zawadiackiej minie, silnych ramionach pływaczki, mocnym, wysportowanym ciele i jasnych chabrowych oczach. Swój wygląd zawdzięczała krążącym w jej ciele nanomaszynom, maszynkom rozmiaru wirusa, które działały jak wyspecjalizowany, ukierunkowany system immunologiczny, który niszczył najeźdźców, rozbijał atom po atomie złogi tworzące się w jej naczyniach krwionośnych i odbudowywał uszkodzone lub starzejące się tkanki.

Cardenas zdobyła Nagrodę Nobla za badania w dziedzinie nanotechnologii, jeszcze zanim fundamentalistyczne rządy na Ziemi zakazały wszelkich form nanotechnologii na planecie. Przez wiele lat prowadziła swoje badania w Selene, pomagając księżycowemu narodowi wygrać krótką, bezkrwawą wojnę z byłym ziemskim rządem. Ponieważ nanomaszyny znajdowały się jej ciele, nie wolno jej było wrócić na Ziemię, nawet na krótko. Straciła męża i dzieci, gdyż nie odważyli się przybyć na Księżyc w obawie, że zostaną wygnani razem z nią. Cardenas z goryczą rozmyślała o krótkowzroczności mieszkańców Ziemi, z powodu której straciła dzieci i wnuki, a gorycz ta skłoniła ją nawet do zabójstwa. Wykorzystała swoją wiedzę o nanotechnologii, by wziąć udział w sabotażu, który spowodował śmierć przemysłowca Dana Randolpha.

Rząd Selene zakazał jej wstępu do laboratorium nanotechnologicznego. Cardenas udała się na wygnanie na Ceres w Pasie Asteroid, gdzie mieszkała przez wiele lat, pracując jako lekarz, aż wybrano ją do rady Ceres. Pokuta. Pomagała w tworzeniu społeczności górniczej, ale od opuszczenia Selene odmawiała jakichkolwiek prac związanych z nanotechnologią.

Czy ja się przypadkiem nie zachowuję głupio, zastanawiała się. Czy powinnam zgłosić się na ekspedycję na Saturna? Czy mnie przyjmą, jeśli się zgłoszę?

Patrząc na powiększony, zastygły obraz Pancho na ekranie ściennym, Cardenas zdecydowała, że spróbuje. Najwyższy czas zacząć nowe życie w nowym świecie, pomyślała. Czas na zmianę.

Odebrawszy zgłoszenie Cardenas Holly wstała od biurka i popędziła szukać Eberly’ego. Siedział w kafeterii kompleksu biurowego z Morgenthau i wysokim, chudym jak szkielet mężczyzną, który miał skórę jeszcze ciemniejszą niż ona, tak ciemną, że prawie fioletową: skórę prawdziwego Afrykanina. Byli pogrążeni w zażartej dyskusji, z głowami zwróconymi do siebie, jakby spiskowali.

Eberly sądził, że kafeteria jest dziwnym miejscem jak na takie dyskretne spotkanie, ale z drugiej strony, hałaśliwa, ruchliwa knajpka była jednym z niewielu miejsc w habitacie, gdzie trudno byłoby założyć podsłuch. Zbyt wielki szum w tle, zbyt wielu przemieszczających się ludzi.

— O ile wiem, jest pan z Rwandy — rzekł uprzejmie Eberly, zaczynając jeść stojącą przed nim sałatkę.

— Pułkownik Kananga był ważną osobistością w krajowych siłach policyjnych — wyjaśniła Morgenthau znad talerza ozdobnie ułożonej sałatki owocowej.

— Wiem z dossier — rzekł z uśmiechem Eberly. — To wielka szkoda, że musiał pan opuścić kraj.

Jeśli ten przytyk jakoś dotknął Kanangę, to nie dał tego po sobie poznać.

— Poproszono mnie o rozwiązanie trudnego problemu — wyjaśnił po prostu — a kiedy to zrobiłem, w nagrodę pozwolono mi wybierać między postawieniem przed sądem publicznym za brutalność policji lub permanentnym wygnaniem.