Выбрать главу

— O, jesteś.

Obróciła się i spojrzała na Eberly’ego, który szedł powoli po lekko gumowatej powierzchni dachu w jej stronę. On jest naprawdę przystojny, pomyślała. Taki energiczny. Powinien tylko lepiej się ubierać, pomyślała, przyglądając się krytycznie workowatym szarym spodniom i ciemnej, bezkształtnej bluzie, która była o cały rozmiar za duża i opadała mu z ramion.

— Chciałem pogadać z tobą poza biurem — powiedział, zatrzymując się na wyciągnięcie ręki od niej.

— Jasne, Malcolm — zmusiła się, żeby nie zaplatać nerwowo palców.

— Tam na dole zbyt wielu ludzi mogłoby nas usłyszeć — mówił dalej — a to, co mam ci do powiedzenia, jest przeznaczone wyłącznie dla twoich uszu.

— O co chodzi? — spytała, drżąc.

Obejrzał się przez ramię, jakby bał się, że ktoś się za nim ukrywa.

— Z twoich raportów wynika — rzekł odwracając się do Holly — że już jesteś gotowa do ogłoszenia konkursów na nazwy.

A więc chodzi o pracę, pomyślała rozczarowana Holly. Chce porozmawiać o pracy.

— Jesteś gotowa, tak? — spytał, nie zwracając uwagi na jej rozczarowanie.

— Tak — odparła, rozmyślając: nic, tylko praca. Nic dla niego nie znaczę.

— Przygotowałaś zasady każdego konkursu?

Holly pokiwała głową.

— Tak naprawdę było to dość łatwe. I wydaje mi się, że zorganizowanie loterii do wybierania komisji oceniającej wyniki konkursu to najlepszy sposób.

— Zgadzam się — przytaknął. — Dobra robota, Holly.

— Dzięki, Malcolm — odparła ponuro.

— Muszę jeszcze uzyskać zgodę Wilmota i możemy zaczynać. Pewnie będę mógł ogłosić to w ciągu najbliższych paru dni.

— Dobrze.

Spoważniał.

— Jest coś jeszcze, Holly.

— Co takiego? Wciągnął powietrze.

— Nie chcę, żebyś potraktowała to jako naganę…

— Naganę? — przeszył ją dreszcz niepokoju. — Co ja takiego zrobiłam?

Dotknął jej ramienia wyciągniętym palcem.

— Nie bój się, to nie jest nagana.

— Ale… co?

— Pracujemy wspólnie już od kilku miesięcy i oceniam twoją pracę bardzo wysoko.

Czuła, że zaraz usłyszy złe wieści. Starała się nie kulić ani nie okazywać strachu.

— Ale jest jeszcze coś.

— O co chodzi, Malcolm? Powiedz mi, a to naprawię. Kąciki jego ust uniosły się lekko w górę.

— Holly, nie mam nic przeciwko, byś zwracała się do mnie po imieniu, kiedy jesteśmy sami — rzekł cicho — ale w obecności innych ludzi wygląda to na nadmierne spoufalanie się. Powinnaś zwracać się do mnie „doktorze Eberly”.

— Och.

Holly wiedziała z dossier Eberly’ego, że jego doktorat był wyłącznie honorowy, przyznany przez jakąś wirtualną szkołę języków i retoryki.

— Kiedy parę dni temu przedstawiłem cię pułkownikowi Kanandze — mówił dalej — nie wyglądało to najlepiej, kiedy zwracałaś się do mnie po imieniu.

— Przepraszam — rzekła cicho. — Nie wiedziałam…

Poklepał ją po ramieniu ojcowskim gestem.

— Wiem. Rozumiem. To nie jest aż tak ważne, chyba że przy takich ludziach jak Kananga czy Morgenthau, bo wtedy okazywanie szacunku jest bardzo ważne.

— Nie chciałam okazywać braku szacunku, Mai… doktorze Eberly.

— Możesz nadal zwracać się do mnie po imieniu, kiedy jesteśmy sami. Ale przy innych ludziach wolałbym, żebyś zachowała bardziej sztywną formę.

— Jasne — odparła. — Nie ma sprawy.

— Dobrze. A teraz chyba już powinniśmy oboje wracać do pracy.

Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi prowadzących do budynku. Holly podreptała za nim.

— Jeszcze jest sprawa doktor Cardenas.

— Tak? — nie odwrócił się, ani nie zwolnił.

— Zgodziła się na pracę zgodnie z naszymi warunkami. Dołączy do nas, kiedy będziemy przelatywali koło Ceres.

— Dobrze — odparł poważnie. — Teraz musimy stworzyć wytyczne regulujące jej pracę.

— Będziemy potrzebowali zgody profesora Wilmota, tak?

Skrzywił się.

— Tak. Chyba że…

Holly czekała, aż dokończy myśl, ale Eberly zanurkował w otwartych drzwiach i ruszył w dół po metalowych schodach prowadzących do biur.

Dwa dni później Eberly siedział przy swoim pustym biurku, przyglądając się wnikliwie twarzy Hala Jaansena, szefa działu inżynieryjnego habitatu.

Przy Jaansenie siedziała Ruth Morgenthau ze zmartwioną miną. Miała na sobie jedną ze swoich kolorowych bluz i tyle biżuterii, że — zdaniem Eberly’ego — cały habitat powinien przechylić się pod jej ciężarem. Nie zwraca uwagi na zasady dotyczące ubioru, pomyślał. Obnosi się ze swoją niezależnością, przez co wychodzę przy niej na durnia. Przyglądając się Jaansenowi starał się nie okazywać obrzydzenia.

Zdaniem Eberly’ego Jaansen nie wyglądał na inżyniera. Był typowym bladym Nordykiem: nawet rzęsy miał tak jasne, że praktycznie niewidoczne. Miał czystą, różową, starannie wyszorowaną cerę, a zamiast kombinezonu technika, jakiego oczekiwał Eberly, miał na sobie wykrochmaloną na sztywno staroświecką koszulę z kołnierzykiem i starannie zaprasowane spodnie barwy czekolady. Jedyną wskazówką jego profesji był kwadratowy, czarny, cyfrowy procesor informacyjny rozmiaru dłoni, który spoczywał na jego udzie niebezpiecznie balansując. Jaansen dotykał go od czasu do czasu, jakby chciał się upewnić, że dalej tam jest.

— Nanotechnologia to miecz obosieczny — mówił, zdaniem Eberly’ego, pompatycznym tonem. — Może być używana w wielu dziedzinach, ale również wiąże się z poważnymi zagrożeniami.

— Problem szarego proszku — mruknęła Morgenthau. Jaansen skinął głową. Miał kwadratową, nijaką twarz. Eberly uznał, że ten człowiek nie ma zbyt wybujałej wyobraźni; była to chodząca kupka faktów i informacji, ale poza wiedzą techniczną nie miał żadnych zainteresowań, wiedzy, czy ambicji. Doskonale, powiedział sobie w duchu Eberly.

— Szary proszek to jedno — odparł Jaansen — a drugie to fakt, że nanoboty można celowo programować tak, by niszczyły białko. Demontowały je, cząstka po cząstce.

— Tak mi powiedziano — rzekł Eberly.

— Jesteśmy zbudowani z białek. Można zaprogramować nanoboty, żeby zabijały. W zamkniętym środowisku jakim jest habitat, to prawdziwe zagrożenie. Można zabić wszystkich w czasie krótszym niż jeden dzień.

Morgenthau westchnęła z niedowierzaniem.

— Niemożliwe! Krótszym niż dzień?

Jaansen wzruszył wąskimi ramionami.

— Mogą się namnażać w ciągu milisekund, wykorzystując otaczające je materiały, a mnożą się szybciej niż bakterie dżumy. Dlatego właśnie zwykle programuje się je tak, żeby je dezaktywował bliski nadfiolet.

— Dezaktywował? — spytał Eberly.

— Bliski nadfiolet? — zainteresowała się Morgenthau.

— Dezaktywował, uszkadzał, zabijał, zatrzymywał. A bliski nadfiolet to promieniowanie bardziej miękkie, czyli o mniejszej energii, niż światło ultrafioletowe o mniejszej długości fali. Można więc używać bliskiego nadfioletu do unieruchamiania nanobotów bez żadnej szkody dla ludzi — uśmiechnął się figlarnie. — No, może się trochę opalą.

Eberly zaplótł palce.