Выбрать главу

— Więc nad nanomaszynami można zapanować.

— Jeśli jest się baaardzo ostrożnym — odparł Jaansen.

— Ale ryzyko jest przerażające — wtrąciła Morgenthau.

Jaansen znów wzruszył ramionami.

— Być może. Ale przypomnijcie sobie naprawę luster słonecznych sprzed paru dni. Można byłoby umieścić nanomaszyny w silnikach luster i naprawiać je bez konieczności wysyłania ludzi na zewnątrz.

— W takim razie mogą być bardzo pożyteczne — rzekł Eberly.

— Mogą być niezmiernie pożyteczne we wszelkich pracach konserwacyjnych, tak, pewnie — wyjaśnił Jaansen. — Bardzo ułatwiłyby mi pracę. — Zanim ktokolwiek z pozostałych zdążył przemówić, dodał: — Jeśli pozostają pod ścisłą kontrolą. I to jest właśnie najtrudniejsze: utrzymanie ich pod kontrolą.

— Czy można je utrzymać pod kontrolą na tyle, żeby wykonywały tylko to, do czego zostały zaprogramowane i nagle nie oszalały? — spytała Morgenthau.

— Tak, z pewnością. Ale należy zachować dużą ostrożność przy programowaniu. Jak w starych baśniach o trzech życzeniach, które zawsze mogą obrócić się przeciwko tobie.

— Przecież doktor Kristin Cardenas będzie zarządzać grupą nanotechnologiczną — rzekł Eberly.

Blond brwi Jaansena powędrowały w górę, wyrażając podziw.

— Cardenas? Ona jest tutaj?

— Za parę miesięcy będzie.

— To dobrze. To bardzo dobrze.

— W takim razie załatwione — rzekł Eberly. — Opracujecie z Cardenas wytyczne dotyczące stosowania nanomaszyn.

Jaansen pokiwał głową z entuzjazmem.

— Z przyjemnością.

— Nie podoba mi się to — rzekła z ponurą miną Morgenthau. — To zbyt niebezpieczne.

— Jeśli zadbamy, by pozostały pod kontrolą, to nie — rzekł Eberly.

Jaansen wstał.

— Jak wspomniałem, to miecz obosieczny. Cardenas zalicza się jednak do najlepszych ekspertów. Mamy wielkie szczęście, że będzie z nami pracować.

— Nie podoba mi się to — powtórzyła Morgenthau, gdy inżynier wyszedł. — Nanomaszyny to niebezpieczne… zło.

— To tylko narzędzia — zaoponował Eberly. — Narzędzia, które mogą się nam przydać.

— Ale…

— Żadnych „ale”! — warknął Eberly. — Podjąłem decyzję. Doktor Cardenas będzie tu mile widziana, dopóki będzie pracować zgodnie z naszymi wytycznymi.

Morgenthau z miną, która wyrażała niepewność, a nawet strach, rzekła:

— Będę musiała to omówić z moim kierownictwem w Amsterdamie.

Eberly obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.

— Święci Apostołowie poprosili mnie, żebym zarządzał sprawami tutaj. Nie mam ochoty, żeby jakaś rada staruszków siedząca na Ziemi spekulowała na temat tego, co robię.

— Ci staruszkowie poprosili mnie, żebym ci pomagała — rzekła Morgenthau. — I dopilnowała, byś nie zboczył ze ścieżki cnoty.

Eberly rozsiadł się wygodnie w fotelu. A więc o to chodzi. To ona jest amsterdamskim łącznikiem. I ma mnie kontrolować. Usiłując mówić spokojnie, rzekł do niej:

— Cóż, ja już podjąłem decyzję. Doktor Cardenas dołączy do nas za trzy miesiące, a nikt w Atlancie czy w Amsterdamie mi w tym nie przeszkodzi.

Nie wyglądała na zadowoloną.

— I tak będziesz musiał przekonać Wilmota, żeby pozwolił ci korzystać z nanotechnologii w habitacie.

Eberly przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

— Tak, pewnie tak.

RAPORT POUFNY

TYLKO DO WGLĄDU

Do: M. Eberly.

Od: R. Morgenthau

Temat: Inwigilacja w kwaterach mieszkalnych.

Doktorze Eberly, omówiłam problem instalacji kamer nadzoru we wszystkich pomieszczeniach mieszkalnych z H. Jaansenem. Poinformował mnie, że stworzono kamery, nie większe od główki szpilki, które zostały opracowane dla potrzeb sond, jakie planetolodzy mają zamiar wysłać na Tytana. Kamer takich używa się także do wnikania w ciało pacjenta podczas badań lekarskich. Wykorzystując istniejące wyposażenie możemy je produkować w dużych ilościach.

Jaansen sugeruje, żeby dział medyczny rozpoczął akcję spryskiwania wszystkich mieszkań środkiem odkażającym o szerokim spektrum lub antybiotykiem w aerozolu pod pretekstem zapobiegania chorobom przenoszonym drogami oddechowymi. Kamery zostaną zainstalowane w każdym pomieszczeniu podczas opryskiwania.

Akcja będzie wymagała współpracy personelu niższego szczebla z działu medycznego, konserwacji, inżynieryjnego i ochrony. Przeprowadzenie jej będzie wymagało sporo czasu.

Jeśli możliwa jest rekrutacja odpowiedniego personelu do tej akcji, sugeruję, żebyśmy zaczęli „opryskiwanie” jak najszybciej.

Ponadto Vyborg z powodzeniem podłączył się do sieci komunikacyjnej i teraz rutynowo nagrywa rozmowy telefoniczne i programy wideo oglądane przez poszczególne osoby. Liczba informacji, jak łatwo sobie wyobrazić, jest ogromna. Vyborg będzie potrzebował wytycznych dotyczących tego, kto ma regularnie monitorować te dane. Będzie także potrzebował ludzi i/lub automatycznego wyposażenia, by przeprowadzić ten monitoring.

268 DNI PO STARCIE

— Tutaj uprawiamy większość owoców — opowiadała Holly Kris Cardenas, z którą przechadzały się leniwie przez długie szpalery drzew: z lewej pomarańcze, z prawej limonki. Za nimi rosły grejpfruty i cytryny, przed nimi — jabłka, gruszki i brzoskwinie. Drzewa rosły w równych rzędach jak maszerujący kadeci.

Cardenas przybyła na pokład habitatu poprzedniego dnia. Teraz wydawała się pogrążona w zachwycie.

— Nie widziałam drzew od tylu lat… — odwróciła się i zaśmiała, patrząc w górę. — Ani jednego, odkąd opuściłam Selene, a tu macie cały sad! To wygląda prawie jak Kalifornia!

— Na Ceres nie ma drzew? — spytała Holly.

— Ani jednego — odparła Cardenas z radosnym uśmiechem na młodzieńczej twarzy. — Tylko zbiorniki hydroponiczne.

— My też mamy farmy hydroponiczne — rzekła Holly — jako rezerwę, w przypadku problemów z uprawami.

— I pszczoły! — wykrzyknęła Cardenas. — Czy to są pszczoły?

— Tak. Potrzebujemy ich do zapylania drzew. Rolę uli pełnią te małe białe pudełka, o tam — Holly wskazała na prostopadłościenne kosze umieszczone między drzewami i dodała ze śmiechem: — To może niewiarygodne, ale największy problem sprawiło mi znalezienie pszczelarzy.

Cardenas spojrzała na nią swoimi pięknymi, błękitnymi oczami.

— Wiesz, naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo mi brakowało otwartej przestrzeni, drzew… a nawet trawy, na litość boską. Dopiero kiedy to wszystko zobaczyłam…

Maszerowały dalej przez sad, kierując się do znajdujących się za drzewami farm. Eberly wyznaczył Holly zadanie: miała oprowadzić doktor Cardenas po habitacie. Określał to jako „oprowadzanie”; Holly wolała określenie „zabawa”.

Idąc między równymi szpalerami drzew usłyszały wysoki, drżący głos gdzieś po lewej stronie. Ktoś śpiewał.

— Kto to? — spytała Cardenas.

Holly zanurkowała między niskimi gałęziami młodej brzoskwini i przedarła się na skraj sadu. Cardenas trzymała się blisko niej.

Sad kończył się przy umocnionym nabrzeżu kanału nawadniającego. Woda płynęła swobodnie po nachylonych betonowych płytach kanału. Przed sobą zobaczyły samotnego mężczyznę niosącego naręcza patyków i liściastych gałęzi, śpiewającego wysokim, szorstkim głosem. To hiszpański, pomyślała Holly. Brzmi jak hiszpańska piosenka ludowa.