Siostra przełożona przecisnęła się obok kobiety i weszła do pomieszczenia.
— Zdejmijcie mu koszulę — poleciła.
Lekarz był zbyt zmieszany i zdezorientowany, żeby kłócić się o to, kto komu ma wydawać polecenia. Poza tym, jeśli plotki krążące po habitacie były bliskie prawdy, ta potężna Murzynka służyła kiedyś w Korpusie Pokoju i krążyły o niej przerażające plotki.
Przy pomocy pielęgniarza zdjęli mężczyźnie koszulę. Pierś i ramiona pacjenta były pokryte czerwonymi wybroczynami. Skórę miał gorącą.
— Pokrzywka? — spytał lekarz.
Pielęgniarka zwróciła się do kobiety, która stała i patrzyła szeroko otwartymi oczami, z przyciśniętymi do twarzy dłońmi.
— Spacerowaliście po parku? — spytała.
Kobieta skinęła głową.
— Wstrząs anafilaktyczny — rzekła obojętnym tonem pielęgniarka. — Epinefryna!
Lekarz gapił się na nią.
— Jak on mógł…
— Epinefryna! Szybko! Ukąsiła go pieprzona pszczoła!
— Epinefryna! Szybko! — warknął lekarz do pielęgniarza.
Pielęgniarka wyjęła z przegródki w ścianie szkło powiększające i rozłożyła jego wysięgnik nad ciałem pacjenta. Lekarz zrozumiał podpowiedź i ujął je w dłoń. W ciągu kilku sekund znalazł koniuszek pszczelego żądła na lewym przedramieniu pacjenta, tuż nad nadgarstkiem. Wyjął je delikatnie szczypczykami, w swojej ocenie nieco nieporadnie.
Kiedy podniósł wzrok, pielęgniarki już nie było, a pacjent oddychał swobodniej.
— Nigdy w życiu nie widziałem ukąszenia pszczoły — zwrócił się do kobiety, która też zaczęła wyglądać lepiej. — Odbywałem staż w centrum Chicago.
Kobieta pokiwała głową i nawet zdołała się uśmiechnąć.
— Pewnie jest uczulony.
— Pewnie tak — zgodził się lekarz.
Pielęgniarz odpiął identyfikator pacjenta od koszuli, którą ktoś upuścił na podłogę, po czym wsunął go do komputerowego terminala. Na ekranie pojawiło się imię i nazwisko mężczyzny, jego zawód i pełna dokumentacja medyczna. Brak wzmianki o alergiach, choć chorował kiedyś na astmę oskrzelową. Lekarz dostrzegł, że pacjent wychował się w Kairze i był prawnikiem, dopóki nie zadarł z Mieczem Islamu i nie zgodził się na wygnanie już na zawsze, zamiast pięćdziesięcioletniego więzienia za agitację polityczną. W habitacie pracował w księgowości.
— Prawnik? — mruknął pielęgniarz, gdy pacjent doszedł do siebie na tyle, by odmaszerować do domu ze swoją dziewczyną. — Powinniśmy byli pozwolić mu zdechnąć.
269 DNI PO STARCIE
Następnego ranka Holly udała się do swojego boksu; gdy weszła, zobaczyła na ekranie wiadomość od Eberly’ego. Nie siadając nawet przy biurku poszła prosto do jego biura.
Drzwi były otwarte; Eberly siedział przy swoim biurku pogrążony w dyskusji z parą Azjatów. Zawahała się. Eberly podniósł wzrok i skinął krótko, więc została w drzwiach i słuchała.
— Rozumiemy, jakie są przepisy i jakie jest ich uzasadnienie — powiedział młody mężczyzna kalifornijską angielszczyzną. Holly dostrzegła napięcie — siedział sztywno na skraju krzesła.
— To moja wina — rzekła kobieta pochylając się i chwytając skraj biurka obiema rękami. — Zabezpieczenia, jakie stosowałam, nie były wystarczające.
Eberly oparł się wygodnie i zaplótł palce.
— Przepisy są bardzo precyzyjne — rzekł łagodnie. — Jedynym rozwiązaniem jest aborcja.
Mężczyzna wyglądał, jakby był bliski płaczu.
— Ale… to tylko jeden taki przypadek. Nie można zrobić jakiegoś wyjątku?
— Jeśli potraktuję was wyjątkowo, inni będą się domagali tego samego, prawda?
— Tak. Rozumiem.
Eberly rozłożył ręce w geście bezradności.
— Żyjemy w ograniczonym środowisku. Nie możemy dopuścić do rozwoju populacji. Dopóki nie przybędziemy na Saturna i nie sprawdzimy, czy jesteśmy w stanie utrzymać większą liczbę osób, nie możemy nikomu pozwolić na dzieci.
— Muszę więc poddać się aborcji, tak? — spytała kobieta drżącym głosem.
— Moglibyśmy odesłać was, kiedy będziemy pobierali paliwo na orbicie Jowisza. Moglibyście wrócić na Ziemię.
Młody mężczyzna potrząsnął wolno głową.
— Nie stać nas na przelot. Wszystko, co mieliśmy, zainwestowaliśmy w habitat.
— Czy przekonania religijne zabraniają wam aborcji? — spytał Eberly.
— Nie — odpowiedział mężczyzna tak szybko, że aż zastanowiło to Holly.
— Czy nie ma jakiegoś innego sposobu? — spytała kobieta błagalnym tonem.
Eberly znów zaplótł palce i dotknął nimi podbródka. Para młodych ludzi odruchowo pochyliła się do przodu, czekając na słowa nadziei.
— Być może…
— Tak? — odezwali się chórem.
— Być może można usunąć zapłodnioną zygotę i zamrozić ją — przechować zamrożoną do chwili, aż podejmiemy decyzję o rozszerzeniu populacji.
Zamrożoną! Holly aż zadrżała na samą myśl. A przecież ta technika ocaliła jej życie. Nie, pomyślała. Pozwoliła jej rozpocząć nowe życie, kiedy już stare zakończyło się śmiercią.
— Wówczas będzie można wszczepić pani zarodek — wyjaśnił Eberly. — Urodzi pani zupełnie normalne dziecko. Po prostu trzeba będzie poczekać rok albo dwa.
Uśmiechnął się do nich radośnie. Spojrzeli po sobie, po czym znów na niego.
— Wymagałoby to specjalnych zezwoleń — rzekł Eberly — ale mogę to załatwić.
— Mógłby pan?
Zawahał się przez ułamek sekundy, po czym znów się uśmiechnął i rzekł:
— Oczywiście, wszystko zorganizuję.
Byli bezgranicznie wdzięczni. Jeszcze przez dziesięć minut kłaniali się mu i ściskali mu ręce, zanim zdołał wyprowadzić ich ze swojego gabinetu. Nie ustając w dziękczynnych ukłonach nie zauważyli nawet stojącej przy drzwiach Holly.
— To wspaniałe z twojej strony, Malcolmie — rzekła Holly, podchodząc do krzesła, na którym przedtem siedziała kobieta.
— Kontrola populacji — mruknął podchodząc do biurka i siadając. — Postarałem się, żeby odpowiadał za nią dział zasobów ludzkich. Chcieli jej ekolodzy, ale ich uprzedziłem.
Holly pokiwała głową.
Wskazując z uśmieszkiem na nadal zamknięte drzwi, Eberly oznajmił:
— To są ludzie, którzy pozostaną mi już lojalni na zawsze. Albo do chwili, aż ich dziecko stanie się nastolatkiem.
Holly nie dostrzegła w tym nic zabawnego.
— Chciałeś się ze mną widzieć? — zapytała.
— Tak — odparł i pstryknął palcami, co było sygnałem do startu komputera.
Holly czekała w milczeniu, aż nad biurkiem Eberly’ego uformuje się obraz. Była to jakaś lista. Obraz był zwrócony w jego stronę, więc widziała wszystkie hologramy w lustrzanym odbiciu. Siedziała i czekała, on zaś czytał uważnie listę. Biuro wydało jej się małe, puste i jakby zimne.
W końcu przestał wczytywać się w listę i spojrzał na nią. Holly poczuła, jakby te niebieskie laserowe oczy wwiercały się w jej duszę.
— Szykują się pewne zmiany w biurze — oznajmił bez wstępów, nie pytając nawet, jak się miewa, nie zauważając, że ma na sobie zwykłą niebieską bluzę bez żadnych ozdób, tylko plakietkę z imieniem i nazwiskiem, w ścisłej zgodzie z zasadami dotyczącymi ubioru.