Выбрать главу

— Inni — mówił Eberly, potężnym głosem, którego Holly nigdy dotąd nie słyszała — ci, którzy są zbyt leniwi, albo zbyt nieśmiali, albo zbyt kiepsko poinformowani, by tu przyjść, kiedyś będą wam zazdrościć. Bo to właśnie wy jesteście na tyle mądrzy, na tyle silni i odważni, żeby wziąć przyszłość we własne ręce. To wy rozumiecie, że to jest wasz habitat, wasza społeczność, i to wy musicie tu rządzić, nikt inny.

— Słusznie! — krzyknął ktoś.

Holly gapiła się na Eberly’ego, ledwie zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy inni robią to samo, wsłuchując się w głęboki, dźwięczny głos i hipnotyzujące przesłanie, jakie im przynosił.

O mało nie wyskoczyła ze skóry, gdy ktoś poklepał ją po ramieniu.

— Hej, nie chciałem cię wystraszyć.

Holly zobaczyła uśmiechniętego, solidnie zbudowanego młodego mężczyznę o pomarszczonej twarzy przypominającej pysk buldoga. Ciemne oczy, ciemne włosy.

— Co się dzieje? — spytał scenicznym szeptem. Holly wskazała gestem scenę i odszepnęła:

— Doktor Eberly wygłasza mowę.

— Eberly? A kto to jest?

Potrząsnęła głową i przyłożyła palec do ust, po czym zachęciła go gestem, by wszedł do kafeterii i posłuchał. Nadal się uśmiechając, mężczyzna minął ją, po czym stanął pod ścianą i założył potężne ręce na piersi.

— Dlaczego mielibyście — mówił dalej Eberly — kierować się zasadami stworzonymi setki milionów kilometrów stąd, napisanymi przez jakichś staruszków, którzy nie mają pojęcia o warunkach, w jakich przyszło wam żyć? Co oni wiedzą o problemach, z jakimi się spotykacie? Co one ich obchodzą? Nadszedł czas, żebyście stworzyli własny rząd i wybrali własnych przywódców.

Ktoś zaczął klaskać. Reszta tłumu przyłączyła się, a nawet zaczęła wznosić okrzyki. Holly klaskała wraz z innymi, ale zauważyła, że nowo przybyły nadal stoi z założonymi rękami.

Po chwili pomruk aprobaty rozlegał się po każdym zdaniu wypowiedzianym przez Eberly’ego. Tłum stał się jedną istotą, zwierzęciem o wielu głowach, rękach i ciałach, ale jednym umyśle, a ten umysł skoncentrował się całkowicie na przesłaniu Eberly’ego.

— To od was zależy, czy zbudujecie nowy świat — mówił. — Jutro wy będziecie przywódcami.

Klaskali, przytupywali i gwizdali. Holly myślała, że rzucą się na mównicę i poniosą Eberly’ego na rękach.

Nowo przybyły zwrócił się do Holly przekrzykując hałas.

— Umie ich nakręcić, nie?

— On jest cudowny! — odkrzyknęła Holly, klaszcząc najsilniej jak mogła.

Eberly uśmiechał się promiennie, dziękował publiczności, aż w końcu zszedł z mównicy i został otoczony zachwyconym tłumem. Reszta zebranych rozdzieliła się i ludzie zaczęli się kierować do wyjścia.

— Przyszedłem za późno, żeby dostać coś do jedzenia? — zapytał przybysz.

— Kafeteria jest zamknięta aż do jutra rana — wyjaśniła Holly, po czym wskazała dystrybutory — ale w maszynach coś znajdziesz.

Zmarszczył nos jak mops.

— Suche kanapki i napoje, po których się beka.

Holly zachichotała.

— To są jeszcze restauracje. Wydaje mi się, że są otwarte do północy.

— Tak — mruknął. — Chyba tak.

Wychodzili ostatni słuchacze, pary albo trójki, rozmawiając o przemówieniu Eberly’ego.

Do Holly podeszła Kris Cardenas.

— Idę do bistra na coś słodkiego. Idziesz ze mną?

— A może obie pójdziecie ze mną? — zaproponował przybysz.

Holly spojrzała na Cardenas. Jego twarz była jej znana, ale nie mogła sobie przypomnieć nazwiska ani zawodu. Zauważył jej zmieszanie.

— Jestem Manuel Gaeta. Nie należę do regularnej załogi, jestem…

— …kaskaderem — rzekła Holly, przypomniawszy sobie.

Gaeta uśmiechnął się niepewnie.

— Moi ludzie od wizerunku mówią, że jestem specjalistą od przygód.

— Od zejścia na powierzchnię Tytana. Pokiwał głową.

— Jeśli profesor Wilmot mi pozwoli.

— A po cóż ktoś miałby schodzić na powierzchnię Tytana? — spytała Cardenas.

Gaeta uśmiechnął się do niej.

— Bo nikt tego jeszcze nie zrobił.

Powiedziawszy to, wziął obie kobiety pod ręce i ruszył w stronę bistra, które znajdowało się w środku wioski.

KWATERA PROFESORA WILMOTA

James Colerane Wilmot co wieczór postępował według tego samego wygodnego rytuału. Zdeklarowany kawaler, zwykle jadł wcześnie kolację z przyjaciółmi lub współpracownikami, po czym udawał się do swojej kwatery i przez dwie godziny oglądał stare filmy, sącząc szklaneczkę whisky.

Wiedział, że tego wieczora Eberly ma zamiar wygłosić jakąś mowę, ale nie chciał, by posiadanie tej informacji zakłóciło mu cowieczorny rytuał. Wilmot pomyślał, że Eberly nieźle sobie radzi z zarządzaniem działem zasobów ludzkich, co oznaczało, że dotąd nikt się na jego pracę Wilmotowi nie poskarżył. Eberly przekroczył swoje uprawnienia ściągając tu tę specjalistkę od nanotechnologii bez poproszenia Wilmota o zgodę, ale z tym można sobie łatwo poradzić. Jeśli ktoś taki chce wygłaszać jakąś mowę, co z tego?

Zaniepokoił się więc, gdy zadzwonił telefon w środku jednego z jego ulubionych filmów, Sekretów gwiezdnej komnaty. Rzucił okiem na ekran telefonu i zobaczył, że dzwoni jeden z jego mniej ważnych asystentów. Wilmot prychnął z niechęcią, wyłączył holograficzny film i przełączył się na telefon.

W powietrzu pojawiła się twarz Bernarda Isaaca: okrągła, o rumianych policzkach, otoczona kręconymi włosami. Bernard wyglądał na bardzo podekscytowanego, może nawet zmartwionego.

— Słyszał pan tę jego mowę? — spytał zaaferowany.

— Czyją mowę? Ma pan na myśli Eberly’ego i jego durne konkursy?

— Nie chodzi tylko o konkursy. Chce pogwałcić protokoły i stworzyć nową konstytucję, powołać nową formę rządów.

Wilmot pokiwał głową zastanawiając się, w czym problem.

— Tak, kiedy dolecimy do Saturna, wiem. Taki jest nasz plan…

— Nie! — przerwał mu Wilmot. — Teraz! On mówi ludziom, że powinni to zrobić teraz.

— Komu mówi?

— Wszystkim, którzy zechcą słuchać!

— Nic z tego nie będzie — oznajmił Wilmot z całkowitym spokojem. — Wszyscy podpisali zobowiązanie do przestrzegania naszych protokołów przed osiągnięciem orbity Saturna.

— Ale on chce to zrobić teraz! — powtórzył Isaac, podnosząc głos o pół oktawy.

Wilmot uniósł rękę.

— To nie jest możliwe i on o tym wie.

— Ale…

— Będę musiał z nim porozmawiać. Wypytać, o co mu chodzi. Może źle pan zrozumiał jego intencje.

Wyraz okrągłej twarzy Isaaca wyrażał zdecydowanie.

— Wyślę panu nagranie jego mowy. Sam pan zobaczy, o co mu chodzi.

— Poproszę — odparł Wilmot. — Dziękuję bardzo za informację. Zakończył połączenie i zauważył, że natychmiast zapaliło się czerwone światełko NAGRANIE. Issac przesyłał mowę Eberly’ego. Brwi Wilmota powędrowały w górę. Isaac nie podnieca się tak łatwo, przynajmniej dotąd się nie ekscytował. Ciekawe, co go tak poruszyło?

Wilmot zdecydował, że zapozna się z mową Eberly’ego, ale dopiero jak skończy oglądać film o metodach wymuszania zeznań z podwładnych przez Henryka VIII.

Dwie godziny później, po kilkukrotnym odsłuchaniu mowy Eberly’ego i dolaniu sobie solidnej porcji whisky, Wilmot siedział na swoim ulubionym szezlongu, a po jego ustach błądził dziwny uśmieszek.