Gdy usiadł przy biurku, dobry nastrój błyskawicznie się ulotnił. To znaczy, że będę musiał poczekać, aż dolecimy do Saturna.
O wiele za długo. Nie mogę czekać aż tyle miesięcy, ponad rok. Musze się ich pozbyć natychmiast.
318 DNI PO STARCIE
Następnego dnia, gdy Holly dotarła do biura, czekała na nią wiadomość:
PRZYJDŹ DO MNIE NATYCHMIAST.
Oglądając Ruth Morgenthau siedzącą przy biurku Eberly’ego Holly nadal czuła się niezręcznie. Choć od opuszczenia biura przez Eberly’ego minęły prawie dwa miesiące, Holly zawsze spodziewała się, że zobaczy tam Malcolma. Tymczasem otwierając drzwi zawsze zastawała tam Morgenthau, siedzącą za biurkiem z pucołowatą, pociemniałą złowieszczą twarzą.
— Gdzie byłaś wczoraj popołudniu? — zapytała Morgenthau zanim Holly zdążyła usiąść.
Holly zesztywniała.
— Zrobiłam sobie wolne popołudnie. Nadrobiłam wszystko po kolacji.
— Źle się czułaś?
Holly pomyślała przez sekundę, że to proste kłamstwo pozwoliłoby zakończyć tę rozmowę.
— Nie — odparła jednak. — Po prostu musiałam spędzić trochę czasu poza biurem.
— Czy wydaje ci się, że za dużo pracujesz?
— Lubię swoją pracę.
Morgenthau zabębniła pulchnymi palcami po biurku. Mimo zasad dotyczących ubioru, na które się zgodzili, miała na rękach mnóstwo ciężkich pierścionków, a jej bluza była bardzo jaskrawa. Holly zauważyła, że jej biurko jest zasłane papierami. Malcolm zawsze utrzymywał na biurku porządek.
— Holly, usiądź, proszę — rzekła Morgenthau.
Holly sięgnęła po jedno z krzeseł stojących przed biurkiem i czuła, jak mimowolnie ogarnia ją niechęć. Wolno mi wziąć sobie wolne popołudnie, jak tylko przyjdzie mi ochota. Prowadzę całe to cholerne biuro. Odwalam całą robotę. Jeśli chcę, mogę wyjść i trochę się zabawić. Nie powiedziała jednak nic, tylko pokornie usiadła.
Morgenthau przyglądała się jej przez dłuższą chwilę, po czym rzekła:
— Ty wiesz i ja to wiem, że ty tak naprawdę prowadzisz biuro. Jestem tylko figurantką zastępującą Malcolma, a ty wykonujesz prawdziwą pracę.
Holly o mało nie potaknęła żarliwie, ale zdołała się powstrzymać.
— Nie przeszkadza mi taki układ — mówiła dalej Morgenthau. — A nawet bardzo mi się podoba.
Holly skinęła ostrożnie głową, przewidując, że najgorsze może dopiero nadejść.
— Ale nie musisz mi o tym cały czas przypominać — mówiła Morgenthau dalej. — Może byś tak wykazała trochę szacunku dla mojej pozycji?
— Przecież tak jest!
— Wczoraj tak nie było. Nie powinnaś robić sobie wolnego nie informując mnie o tym. W rzeczywistości powinnaś poprosić mnie o zgodę, ale nie jestem aż tak czepialska. Ale jak to wygląda, kiedy profesor Wilmot zadaje mi pytanie, ja mu mówię, że moja asystentka to sprawdzi, a mojej asystentki nie ma przy biurku? A nawet w biurze? I nawet nie wiem, gdzie jest?
— Mogłaś zadzwonić. Zawsze mam przy sobie komunikator.
— Powinnaś mnie zawsze informować o tym, gdzie jesteś. Nie powinno być tak, że muszę cię szukać.
Holly czuła wzbierającą złość.
— Nie przepadasz za mną, co?
Przez sekundę Morgenthau miała zaskoczony, wręcz wystraszony wyraz twarzy.
— Nie należysz do wierzących — przyznała. — A co gorsza, jesteś odrodzona. Dla mnie jest to… — zawahała się nad doborem właściwego słowa — …obrzydliwe. Właściwie grzeszne.
— To nie była moja decyzja. Zrobiła to moja siostra, kiedy ja byłam zbyt chora, żeby o czymkolwiek decydować.
— Ale próbowałaś uniknąć sądu bożego. Próbowałaś oszukać śmierć.
— Ty byś tego nie zrobiła?
— Nie! Kiedy Bóg mnie wezwie, pójdę z radością.
Im szybciej, tym lepiej, mruknęła Holly w duchu.
— Ale moje wierzenia religijne nie są przedmiotem tej rozmowy. Chciałabym, żebyś zawsze mnie informowała o tym, gdzie jesteś.
— Rozumiem — odparła Holly, powstrzymując gniew.
— Oczywiście w godzinach pracy — Morgenthau uśmiechała się, ale dla Holly ten uśmiech wyglądał na wymuszony. — Co robisz po godzinach pracy, to sprawa wyłącznie twojego sumienia.
— Oczywiście.
— Chyba że to coś związanego z doktorem Eberlym.
A więc o to chodzi, uprzytomniła sobie Holly. Złości się, bo myśli, że jestem zainteresowana Malcolmem. Może ona wie więcej ode mnie. Może zauważyła, że Malcolm jest mną zainteresowany!
— Doktor Eberly jest zbyt zajęty, żeby angażować się w jakieś układy osobiste. Powinnaś przestać rozpraszać jego uwagę.
Próbuje go chronić. Staje między mną a Malcolmem. Holly wstała.
— Powinnam była ci powiedzieć, że wychodzę na całe popołudnie — rzekła chłodnym tonem. — To się już nie powtórzy.
— Dobrze! — Morgenthau klasnęła w dłonie tak głośno, że Holly aż podskoczyła. — Skoro już załatwiłyśmy tę sprawę: teraz ja wychodzę z biura na całe popołudnie, a ty wszystkiego przypilnujesz.
Zaskoczona nagłą zmianą tonu, Holly spytała:
— Dokąd wychodzisz?
Morgenthau zaśmiała się i pokiwała palcem.
— Nie, ja nie mam obowiązku mówić ci, dokąd idę. To ja jestem szefem działu, pamiętaj. Mogę przychodzić i wychodzić kiedy zechcę.
— No tak. Jasne.
— Do twojej wiadomości — rzekła Morgenthau, wstając od biurka — będę przez cały dzień z Malcolmem. Przejrzymy kilka projektów konstytucji.
Eberly popijał herbatę ziołową, a Vyborg i Jaansen kłócili się z utajoną pasją. Widać było, że Kananga jest znudzony kłótnią. Morgenthau patrzyła w milczeniu i przeżuwała ciastko.
Kananga to człowiek czynu, powiedział Eberly. Nie zastanawia się nad niczym szczególnie, a to bardzo dobrze. Przyda się. Morgenthau to co innego. Siedzi i obserwuje, milcząca jak sfinks. Co się dzieje w jej głowie? Ciekawe, co z tego przekazuje do Amsterdamu. Pewnie wszystko.
— Jeśli dopuścisz, żeby ludzie mieli aż taką swobodę — mówił Vyborg, prawie sycząc — będziemy mieli kompletny chaos. Anarchię.
— Większość mieszkańców habitatu zdecydowała się na tę podróż, żeby uciec od represyjnych reżimów. Jeśli nie zagwarantujemy wolności osobistej, odrzucą konstytucję w całości — Jaansen rozsiadł się wygodnie na sofie i uśmiechnął, jakby wygrał w tej dyspucie.
— Wolność osobista — Vyborg o mało nie splunął. — To jest idea, która niemal doprowadziła do upadku cywilizacji. Gdyby nie Nowa Moralność…
— I Święci Apostołowie — wtrąciła Morgenthau, po czym spojrzała na Kanangę i dodała — I Miecz Islamu.
Jaansen skrzywił się patrząc na nią i Vyborga.
— Bez względu na to, co sobie wyobrażacie, ludzie nie zaakceptują konstytucji, która nie zagwarantuje im historycznych swobód. Są tutaj, bo mieli dość ograniczeń na Ziemi.
Vyborg był przeciwnego zdania i nadal się spierał.
Siedzący przy drugim końcu niskiego stolika, Eberly pomyślał, że Vyborg, okupujący najlepszy fotel w pokoju, z podwiniętymi chudymi nogami wygląda trochę jak zwinięty wąż: żylasty, mały, ciemny, z oczami błyszczącymi złością. Jaansen był jego przeciwieństwem: spokojny, blady i nieporuszony jak skała. Trzymał w ręku palmtop i bawił się nim, jak jakimś szamańskim fetyszem.
— W zamkniętym systemie ekologicznym — wtrącił Kananga — takim, jak ten, nie możemy tolerować głupców i wichrzycieli. Wyrzucić ich w próżnię bez skafandra!