— Nieważne — warknął. — A co z Holly? Znaleźliście ją?
— Jeszcze nie — odparł Kananga.
— Minęły już dwa tygodnie!
— Ten habitat jest bardzo duży, a ja mam ograniczoną liczbę ludzi, których można wysłać na poszukiwania.
— Macie ją złapać.
— Złapiemy. Obstawiłem wszystkie miejsca, w których może szukać żywności. Prędzej czy później ją złapiemy.
— Zabijcie ją — rzekł Vyborg.
Eberly zmarszczył brwi w zamyśleniu. Wszyscy deklarują, że są wierzącymi, ale bez mrugnięcia okiem mówią o morderstwie. I chcą mnie wplątać w swoje zbrodnie. Żeby mieć nade mną jeszcze większą władzę.
— A jeśli ona ujawni się w jakimś publicznym miejscu? — zastanawiała się Morgenthau. — Może okazać się na tyle sprytna, że pojawi się w kafeterii w porze lunchu i będzie chciała oddać się w nasze ręce.
Eberly zadrżał.
— Jeśli zacznie gadać, jesteśmy skończeni.
— Przecież właściwie już ją unieszkodliwiliśmy — zaprotestował Vyborg. — Dopilnowałem, żeby wszyscy się dowiedzieli, że to niebezpieczna wariatka.
Eberly potrząsnął głową.
— Wszystko jedno, o czym się dowiedzieli, jeśli zacznie paplać publicznie, może wpłynąć na wynik wyborów. Może zwiększyć elektorat Urbainowi. A nawet Timoshence.
— Najważniejszy moment jest więc dzisiaj — rzekła Morgenthau. — Jutro o tej samej porze będzie po wyborach.
— Chcę, żeby ją dziś znaleziono.
— Dobrze by było — rzekł Vyborg, prawie szeptem — gdyby znaleziono tylko zwłoki.
Kananga skinął głową.
— Wyślę wszystkich moich ludzi.
— Czy ona ma jakichś sojuszników? — spytał Eberly. — Przyjaciół, do których może zwrócić się o pomoc?
— Dzwoniła do doktor Cardenas — przypomniał Vyborg.
— To było dwa tygodnie temu — rzekła Morgenthau.
— I tylko raz — dodał Kananga. — Za krótko, żeby się dało ją namierzyć.
— Cardenas? — sposób na złapanie Holly nagle przyszedł Eberly’emu do głowy. — Dzwoniła do tej specjalistki od nanotechnologii?
— Tak.
Morgenthau dostrzegła błysk w jego oku.
— Sądzisz, że…
— Zagrożenie nanobotami — rzekł Eberly. Zwrócił się do Vyborga i wydał mu polecenie. — Rozgłoś, że Holly może być skażona niebezpiecznymi nanomaszynami. Oznajmij jednoznacznie, że to zagrożenie dla całego habitatu. Nanozaraza! Wtedy zacznie jej szukać cały habitat. Kananga, będzie jej szukało dziesięć tysięcy ludzi!
Rwandyjczyk roześmiał się z zachwytem. Vyborg skinął głową i skoczył do pulpitu łączności. Kiedy zaczął dyktowanie biuletynu informacyjnego, Eberly zwrócił się do Morgenthau.
— To tyle, jeśli chodzi o naszą uciekinierkę. A jakie są ostatnie sondaże wyborcze?
Sądził, że zacznie przed nim roztaczać świetlane perspektywy, tymczasem Morgenthau spoważniała, a na jej nalanej twarzy pojawił się wyraz niepewności.
— Chyba stworzyliśmy potwora Frankensteina w osobie tego inżyniera, Timoshenki — oznajmiła, odwracając się w stronę konsoli komputera.
Uruchomiła ostatnie prognozy i na pustej ścianie pojawił się wielobarwny wykres.
— Niebieski to nasze głosy — wyjaśniła Morgenthau. — Czerwony to Urbain, a żółty to Timoshenko.
— Wyprzedzamy ich obu — zauważył Eberly.
— Tak, ale istnieje pewien niepokojący trend.
Wykres zmienił się, poszczególne elementy zaczęły się zlewać i rosnąć.
— Jeśli ludzie Timoshenki uznają, że lepiej głosować na Urbaina, możemy przegrać.
— Dlaczego mieliby to robić?
Morgenthau wzruszyła ramionami.
— Nie wiem dlaczego, ale tak się dzieje. W ciągu ostatnich paru dni Urbain przejął około dwudziestu procent głosów wyborców, którzy dotąd jednoznacznie opowiadali się za Timoshenką.
— Według naszych analiz — rzekł Eberly.
— A te są oparte na szeroko zakrojonych sondażach przeprowadzanych przez naszych ochotników — wskazała na drzwi. — Może za bardzo się niepokoję, ale jest możliwe, że Urbain przejmie wystarczającą liczbę głosów Timoshenki, żeby nas pokonać.
Eberly wpatrywał się intensywnie w wykres, jakby mógł zmusić liczby samą siłą woli, żeby się zmieniły. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć; próbował ukryć złość i przerażenie, jakie się w nim kłębiły. Mogę przegrać! I co się ze mną stanie? Odeślą mnie, wpakują mnie do więzienia!
Ledwo słyszał, co Morgenthau do niego mówi.
— Odwołaj wybory. Skoro jesteś zastępcą administratora, a Wilmot został unieszkodliwiony, możesz odwołać wybory i powołać własny rząd.
— Żeby trzy czwarte populacji zbuntowało się przeciwko mnie? — warknął Eberly.
— Jeśli tak się stanie — rzekł Kananga — będziesz miał doskonały pretekst, żeby wprowadzić stan wyjątkowy.
— Wtedy będziemy mieli wszystkich pod kontrolą — zgodziła się Morgenthau. — Przysłano mi z Ziemi dokumentację neurosond. Kiedy wprowadzimy stan wyjątkowy, będziemy mogli aresztować wszystkich wichrzycieli i wszczepiać im neurosondy. A przecież o to chodzi.
Tylko że ludzie będą mnie nienawidzić, pomyślał Eberly. Będą spiskować, knuć dzień i noc, żeby mnie odsunąć od władzy.
— Nie — rzekł bezbarwnym tonem. — Nie potrafię rządzić ludźmi przy użyciu siły. Ani kierować tłumem bezwolnych zombie.
— Nie potrzebowałbyś żadnych neurowszczepów — rzekł Kananga, prostując się na pełną wysokość. — Potrafię ich zmusić, żeby byli posłuszni.
A wówczas będę od ciebie zależny, odpowiedział mu w duchu Eberly. Chcę, żeby ludzie mnie szanowali, żeby szli za mną, bo mnie uwielbiają i szanują. Chce, żeby mnie kochali, jak ci ochotnicy za drzwiami tego gabinetu.
— Nie — powtórzył. — Muszę wygrać te wybory w legalny sposób. Chcę zostać wybrany z woli ludzi. W przeciwnym razie moje rządy napotkają opór i zapanuje wrzenie.
Morgenthau wyglądała na zaniepokojoną.
— A jeśli przegrasz wybory? Co wtedy?
— Nie przegram.
— Skąd ta pewność?
— Dzisiejszy wiec. Zobaczycie, zdobędę ich. Odbiorę Urbainowi byłych zwolenników Timoshenki.
— Jak?
— Zobaczycie.
Mimo strachu, który cały czas ją dręczył, Holly zupełnie dobrze się czuła na wygnaniu. To jak wycieczka, pomyślała. Oczywiście nie pamiętała wycieczek ze swojego pierwszego życia na Ziemi. Doznawała jednak dziwnego uczucia wolności, nie mając żadnych obowiązków i robiąc tylko to, na co miała ochotę. Holly wiedziała, że na powierzchni mieszkalnej habitatu można znaleźć wiele miejsc, gdzie nikogo nie ma. Zbudowano tam dwie dodatkowe wioski w przewidywaniu wzrostu populacji. Kiedy znużyło ją skradanie się po tunelach, ukrywała się w sadach lub na polach i spała, nie niepokojona, na miękkiej, ciepłej ziemi.
O ile mogła to stwierdzić, nikt jej nie obserwował, ani nie śledził. Nie dzwoniła do nikogo, jeśli nie liczyć jednego telefonu do Kris z magazynu kafeterii, a siepacze Kanangi dopadli ten telefon już po kilku minutach. Holly obserwowała ich spod półprzymkniętej klapy na tyłach magazynu. Nie przyszło im do głowy, że ktoś może się ukrywać pod ziemią, w tunelach. A przecież tu są całe tysiące kilometrów, pomyślała. Mogę się ukrywać latami i nigdy mnie nie znajdą.
Myśl, że Kananga zamordował Don Diega, wciąż przejmowała ją chłodem. I to, że Malcolm jest w to jakoś wmieszany. Nie wiedziała, jak i dlaczego, ale wiedziała, że nie może już ufać Malcolmowi. Ani komukolwiek innemu. Cóż, mogę zaufać Kris, pomyślała. Tylko że wtedy ściągnę jej kłopoty na głowę. Zamordowali Don Diega, a Kananga próbował zamordować mnie. Czy spróbują zamordować Kris, gdyby zaczęli podejrzewać, że mi pomaga? Doszła to wniosku, że niewątpliwie tak.