Выбрать главу

— Vyborg myślał, że najlepiej będzie, jak się ich uciszy do jutra, do wyborów.

Eberly obejrzał się przez ramię. Vyborg. Wszystko przez tę małą gnidę. Kiedy już przejmę władzę, pozbędę się go. Po chwili przyszła jednak kolejna myśclass="underline" ten gad za dużo o mnie wie. Można go uciszyć, ale tylko na wieczność.

Zbliżyła się do nich głośna orkiestra dęta, otoczyła ich małą grupę i prowadziła ich na mównicę. Muzycy byli amatorami, ale nadrabiali brak talentu entuzjazmem. Grali tak głośno, że Eberly nie mógł nawet skupić myśli.

Urbain i Timoshenko siedzieli już na podwyższeniu, zauważył to, gdy podszedł bliżej. Tłum entuzjastycznie wiwatował, atmosferę podgrzano już do granic szaleństwa. Wilmota nie było nigdzie widać. Dobrze. Niech siedzi w domu, zgodnie z moim poleceniem. Ci ludzie mają postrzegać mnie jako ich lidera, mnie i nikogo innego.

Wszedł po schodach i usiadł między Timoshenką a Urbainem. Kilka małych grup muzycznych stanęło w jednym miejscu tworząc większą orkiestrę i grało nierówno „Chwalmy teraz mężów sławnych”. Eberly zastanawiał się, jakie są poglądy kobiet z habitatu na taki seksizm. Uznał, że kapela gra tak kiepsko, iż nie ma to znaczenia.

Ogłuszająca muzyka nagle się urwała i zapadła wypełniona oczekiwaniem cisza. Eberly oszacował, że na łące, naprzeciwko niego, stoi jakieś trzy tysiące osób. Był to największy tłum, jaki udało się zebrać podczas kampanii, ale Eberly czuł się rozczarowany i zniechęcony. Siedemdziesiąt procent populacji habitatu wybory nie obchodzą nawet na tyle, by przyjść na wiec i festyn! Siedemdziesiąt procent! Wolą siedzieć w domach i nic nie robić, a potem będą się skarżyć, że rząd robi coś, co im się nie podoba. Głupcy, zasłużyli na to.

Ludzie zaczęli siadać na przygotowanych dla nich krzesłach. Eberly zauważył, że pustych krzeseł jest mnóstwo. Zanim publiczność zaczęła się niecierpliwić, wstał powoli i podszedł do mównicy.

— Jestem nieco zakłopotany — rzekł, gdy już wpiął sobie miniaturowy mikrofon do klapy. — Profesor Wilmot nie może być dziś z nami i poprosił mnie, żebym poprowadził to spotkanie w jego zastępstwie.

— Nie ma się co kłopotać! — z tłumu dobiegł kobiecy okrzyk.

Eberly uśmiechnął się w jej kierunku i mówił dalej.

— Jak pewnie już wiecie, dziś wieczorem nie będziemy was zanudzać długimi przemówieniami. Każdy kandydat wygłosi krótkie, pięciominutowe przemówienie, stanowiące podsumowanie jego stanowiska w najważniejszych sprawach. Po tych wystąpieniach będziecie mogli zadawać kandydatom pytania.

Zawahał się na sekundę, po czym mówił dalej.

— Kolejność przemówień wybieraliśmy w drodze losowania, i ja wylosowałem pierwsze miejsce. Ponieważ jednak sprawowanie obowiązków gospodarza i równoczesne wygłaszanie pierwszego przemówienia jest zbyt kłopotliwe, pozwoliłem sobie zmienić kolejność i będę przemawiał jako ostatni.

Publiczność milczała. Eberly zwrócił się w kierunku Urbaina, po czym znów spojrzał na zgromadzonych.

— Naszym pierwszym mówcą będzie zatem doktor Edouard Urbain, szef działu naukowego. Doktor Urbain odniósł wiele sukcesów…

Holly obserwowała wiadomości z wiecu w tunelu. Profesora Wilmota tam nie ma, zauważyła. Ciekawe czemu.

Uświadomiła sobie, że to doskonała okazja, żeby dostać się do Wilmota, przy niewielkiej szansie na to, że przeszkodzi jej Kananga albo ktoś inny. Holly zerwała się. Chyba wszyscy są na wiecu, pomyślała nie odrywając oczu od ekranu. Założę się, że Wilmot jest w swoim mieszkaniu. Mogłabym się tam wśliznąć i powiedzieć mu, co się dzieje.

Wyłączyła ekran ścienny i ruszyła stanowczym krokiem w kierunku Aten i mieszkania Wilmota.

Po kilku minutach skręciła jednak w tunel, którym poruszały się roboty konserwacyjne, przemieszczając się z jednego głównego tunelu do drugiego. Nie ma sensu maszerować prosto do wioski, powiedziała sobie. Trzeba iść okrężną drogą, patrząc, czy nie ma gdzieś węszących ochroniarzy.

I dlatego nie spotkała szukającego jej Raoula Tavalery, który szedł tunelem konserwacyjnym od Aten.

Urbain i Timoshenko wygłosili pięciominutowe mowy, w których wypunktowali najważniejsze rzeczy, jakie głosili podczas kampanii. Urbain podkreślał, że celem misji habitatu są badania naukowe i taki jest sens jego istnienia, a dzięki temu, że jest dyrektorem naukowym, eksploracja Saturna i Tytana będzie wielkim sukcesem. Timoshenko podkradł Eberly’emu argument o tym, że naukowcy nie powinni być elitą, której usługuje cała reszta mieszkańców. Eberly pomyślał, że publiczność nagrodziła Timoshenkę dłuższymi oklaskami niż Urbaina.

Kiedy inżynier usiadł, Eberly wstał i podszedł wolno do mównicy. Czy Morgenthau ma rację? Czy zwolennicy Timoshenki przerzucają się na Urbaina? Czy inżynierowie przechodzą na stronę naukowców?

To bez znaczenia, uznał Eberly chwytając mocno skraj mównicy. Teraz trzeba ich podzielić. Nadszedł czas, żeby odebrać im tę większość głosów.

— Nadszedł czas — zwrócił się do publiczności — bym przedstawił ostatniego mówcę. Znalazłem się więc w niezręcznej sytuacji: muszę przedstawić sam siebie.

Przez tłum przetoczyła się fala śmiechu.

— Mogę więc powiedzieć, i nie obawiam się, że ktoś zaprzeczy, że oto człowiek, którego nie trzeba przedstawiać: ja!

Roześmiali się. Vyborg i parę innych osób zaczęło klaskać, większość zebranych przyłączyła się. Eberly stał na mównicy i napawał się ich uwagą, bez znaczenia, czy prawdziwą, czy wymuszoną, nie miało to dla niego znaczenia, dopóki ludzie zachowywali się tak, jak on chciał.

Kiedy już się uciszyli, Eberly rzekł:

— Ten habitat jest czymś więcej niż piaskownicą dla naukowców. To coś więcej niż ekspedycja naukowa. To nasz dom, wasz i mój. A mimo to oni chcą wam mówić, jak powinniście żyć, i że powinniście im służyć. Uznają za coś oczywistego, że utrzymamy ścisłą kontrolę populacji, choć ten habitat może pomieścić i wykarmić populację dziesięć razy większą od obecnej.

— Tylko co zrobić, żebyśmy sobie mogli pozwolić na rozwój populacji? Nasza ekologia i gospodarka są ustalone, zamrożone. Nie ma w nich miejsca na rozwój, na dzieci, ale tylko w ich planach na naszą przyszłość.

— Ja mam inny plan. Wiem, że możemy żyć, rozwijać się i być szczęśliwi. Wiem, że wszyscy z nas i każdy z osobna mogą być bogaci!

Eberly zauważył, że tłum się ożywił. Uniósł ramię, by wskazać jakiś punkt, gdzieś daleko, i rzekł:

— Dookoła Saturna krąży największy skarb w Układzie Słonecznym: tysiące miliardów ton wody. Woda! Ile Selene i inne księżycowe miasta zapłaciłyby za nieprzebrane zasoby wody? Ile zapłaciliby poszukiwacze w Pasie Asteroid? Woda jest najcenniejszym bogactwem w Układzie Słonecznym, cenniejszym niż złoto, niż brylanty i perły! A my mamy dostęp do takich zasobów wody, że każdy z nas może być bogatszy od Krezusa!

— Nie! — wrzasnęła Nadia Wunderly, podrywając się na równe nogi, gdzieś pośrodku tłumu. — Nie możecie! Nie wolno wam!

3 DNI, 3 GODZINY 111 MINUT DO WEJŚCIA NA ORBITĘ SATURNA

Eberly dostrzegł krępą, pulchną kobietę o krótkich rudych włosach, która przepychała się przez tłum.

— Nie możecie eksploatować pierścieni Saturna! — krzyknęła, gdy tłum rozstępował się, by zrobić jej miejsce. — Zniszczycie je! Zniszczycie pierścienie!

Eberly uniósł rękę prosząc o ciszę i oznajmił suchym głosem: