Выбрать главу

— Wydaje się, że doszliśmy do fazy pytań i odpowiedzi w dzisiejszym wiecu.

Nadia przedarła się na czoło tłumu, podeszła do sceny i zawahała się. Stała zakłopotana, niepewna. Rozglądała się dookoła, zaczerwieniona.

Eberly uśmiechnął się.

— Jeśli inni kandydaci nie mają nic przeciwko, chciałbym zaprosić tę młodą damę na mównicę, by zaprezentowała swoje poglądy.

Publiczność zaczęła klaskać: aplauz był skromny, ale był. Eberly spojrzał na Urbaina i Timoshenkę, którzy siedzieli za nim. Urbain miał niepewną minę, wyglądał na zmieszanego. Timoshenko siedział z założonymi na piersi rękami, a wyraz jego ciemnej twarzy sugerował coś między znudzeniem a obrzydzeniem.

— Proszę podejść — skinął na nią Eberly. — Proszę podejść i za prezentować swoją opinię, żeby wszyscy panią słyszeli.

Wunderly postała jeszcze kilka sekund, po czym zacisnęła usta z determinacją, wspięła się po stopniach i podeszła do mównicy.

Eberly przypiął jej do kołnierza bluzy zapasowy mikrofon. Zaczęła mówić żarliwym tonem.

— Nie możecie wydobywać…

Eberly uciszył ją uniesieniem palca.

— Chwileczkę. Proszę się przedstawić i powiedzieć, kogo pani reprezentuje.

Przełknęła ślinę, po czym rozejrzała się i rzekła:

— Doktor Nadia Wunderly, grupa planetologiczna.

— Naukowiec — tak właśnie myślałem, powiedział sobie w duchu Eberly. Teraz mam szansę pokazać wyborcom, jak egocentryczni są naukowcy, przekonani o słuszności swojego postępowania, nie dbający ani trochę o resztę ludzi.

— To prawda, jestem naukowcem planetologiem. Nie możecie eksploatować pierścieni. Zniszczycie je. Wiem, że wyglądają na duże, ale gdyby zebrać wszystkie kawałki lodu, powstałaby kula lodu o średnicy nie większej niż sto kilometrów.

— Czy chciałby pan dołączyć do tej dyskusji, doktorze Urbain? — zwrócił się do Urbaina Eberly.

Naukowiec z Quebecu wstał z krzesła i podszedł do mównicy. Timoshenko siedział niewzruszony, z ramionami założonymi na piersi, nadal skrzywiony.

— Pierścienie są delikatne — oświadczyła z przekonaniem Nadia.

— Jeśli zaczniecie pobierać z nich tony wody, mogą się rozpaść.

— Doktorze Urbain, czy to prawda?

Urbain zachmurzył się na sekundę, po czym zaczął szarpać swoją bródkę i odparł:

— Tak, oczywiście, jeśli będziemy stale pobierać lód z pierścieni, w pewnym momencie może dojść do ich destabilizacji. To oczywiste.

— Ile ton lodu możemy pobrać z pierścieni nie doprowadzając do ich destabilizacji?

Urbain spojrzał na Wunderly, po czym wzruszył ramionami.

— Tego nie wiemy.

— Mogę to obliczyć — zaproponowała Wunderly.

— Ile ton wody jest w pierścieniach? — dopytywał się Eberly.

Zanim Urbain odpowiedział, Wunderly rzekła:

— Trochę ponad pięć ton razy dziesięć do siedemnastej potęgi.

— Pięć razy… — twarz Eberly’ego przybrała zamyślony wygląd. — To chyba bardzo dużo.

— To piątka z siedemnastoma zerami — wyjaśnił Urbain.

Pięćset tysięcy milionów milionów ton — dodała Wunder.

Eberly udał zdumienie.

— I pani martwi się o to, że podbierzemy paręset ton wody rocznie?

Wśród publiczności rozległy się śmiechy.

— Ale my nie wiemy, jaki to będzie miało wpływ na dynamikę pierścieni — rzekła Wunderly, prawie błagalnym tonem.

— Wspomniał pan o paruset tonach rocznie, ale ta liczba będzie rosnąć — dodał z naciskiem Urbain.

— Tak, ale mamy tam do dyspozycji pięćset tysięcy milionów milionów ton — oświadczył Eberly.

Urbain zmarszczył nos.

— Kanada była kiedyś w całości pokryta drzewami. I co się z nimi stało? Oceany na Ziemi były kiedyś pełne ryb. Teraz wymiera nawet plankton. Kiedyś w dżunglach Afryki żyły wielkie małpy. Dziś jedyne szympansy i goryle można zobaczyć w zoo.

Eberly zwrócił się do publiczności, najbardziej zdecydowanym i kategorycznym tonem:

— Widzicie, że nie można dopuścić naukowców do władzy w habitacie! Martwią się bardziej o małpy niż o ludzi. Chcą zabronić nam korzystania z pięciuset tysięcy milionów milionów ton wody, choć mały ułamek tej liczby zapewniłby nam dostatek.

— Ale nie wiemy nic o dynamice pierścieni! — wybuchła Wunderly. — W pewnym momencie może dojść do zaburzenia ich dynamiki tak bardzo, że spadną na planetę!

— I co się stanie z żywymi organizmami, które żyją pod chmurami? — dodał Urbain. — To byłaby niewyobrażalna katastrofa ekologiczna! Morderstwo na skalę planetarną!

Eberly potrząsnął głową.

— Z powodu pobrania setek ton z pięciuset milionów milionów?

— Tak — warknął Urbain. — I ja do tego nie dopuszczę. Między narodowy Urząd Astronautyczny też nie.

— I oni mają nas powstrzymać? — warknął Eberly. — Jesteśmy niezależną jednostką. Nie musimy słuchać poleceń MUA ani jakiejkolwiek instytucji z Ziemi.

Następnie zwrócił się znów do publiczności.

— Mój rząd będzie niezależny od wszelkich ziemskich ograniczeń. Tak jak Selene. Jak społeczności górnicze w Pasie Asteroid. Będziemy swoimi własnymi panami! Obiecuję!

Publiczność zawyła z zachwytu. Urbain potrząsnął głową z konsternacją. W oczach Wunderly pojawiły się łzy.

MIESZKANIE PROFESORA WILMOTA

Zamiast oddawać się cowieczornej rozrywce, Wilmot oglądał relację z wiecu. Ten Eberly to zwykły podżegacz i tyle, pomyślał. Eksploatacja pierścieni i bogactwo dla wszystkich. Co za wspaniały pomysł. Z ekologicznego punktu widzenia nierozważny, ale zyski krótkoterminowe szybko rozwieją długofalowe obawy.

Pewnie, naukowcy są nieszczęśliwi. Ale co mogą zrobić? Eberly pewnie wygra wybory. Ludzie Timoshenki zagłosują portfelem i oddadzą głos na Eberly’ego. Podejrzewam, że wielu naukowców też.

Rozsiadł się wygodnie w swoim wyściełanym fotelu i patrzył, jak tłum wdziera się na mównicę i niesie Eberly’ego na ramionach, zostawiając samotnych Urbaina, Timoshenkę i tę żałosną rudą kobietkę, którzy stoją tam jak porzucone dzieci.

Holly wiedziała, że z tunelu konserwacyjnego dochodzącego do budynku, w którym mieszkał profesor Wilmot, nie ma wyjścia. Ukrywając się nauczyła się, jak się przedostać w nocy do budynków biurowych, żeby skorzystać z łazienki. Podbierała nawet ubrania z głównego magazynu i nie wykryto jej. Teraz jednak musiała zaryzykować przemykanie ulicami Aten, gdzie wszędzie były umieszczone kamery ochrony.

Jak to zrobić, żeby mnie nie zauważono, rozmyślała idąc tunelem. Przydałoby się jakieś przebranie.

Albo coś, co odwraca uwagę, pomyślała. Zatrzymała się, usiadła na podłodze i zaczęła intensywnie myśleć.

Tavalera przemierzał kilometry głównego tunelu konserwacyjnego biegnącego od Aten w stronę sadów i farm, aż do przegrody. Ani śladu Holly.

Minął małego przysadzistego robota sprzątającego, wirującego tam i z powrotem po małym kawałku podłogi, z buczącym jak ze złości odkurzaczem.

Tavalera zatrzymał się i obserwował niskiego, sześciennego robota. Pracując w dziale konserwacji Tavalera dowiedział się, że tunele były patrolowane przez roboty, zaprogramowane tak, żeby usuwały każdy ślad kurzu i wycieku, jaki znalazły, albo wzywały na pomoc ludzi, jeśli natrafiły na coś, co przekraczało ich możliwości. W tym miejscu był na pewno jakiś brud. Tavalera nie dostrzegł pyłu ani plamy oleju. Może okruszki? Może Holly tu jadła?