Spojrzał w jedną i drugą stronę. Robot, zadowolony z wykonanej pracy, potoczył się w stronę przegrody, manewrując tak, by nie wjechać w Tavalerę, gdyż jego czujniki były zaprogramowane na unikanie wszystkiego, co stało mu na drodze.
— Holly! — krzyknął Tavalera, mając nadzieję, że jest na tyle blisko, żeby go usłyszeć. Odpowiedziało mu echo własnego głosu odbijające się od ścian tunelu.
Siedząc obok siebie Cardenas i Gaeta oglądali wiec w więzieniu, jakim stało się jej mieszkanie.
— Eksploatować pierścienie? — jęknęła Cardenas. — Nadia chyba dostanie zawału.
— Nie wiem — mruknął niechętnie Gaeta. — Może on ma rację. Dziesięć do siedemnastej potęgi to sporo.
— Ale mimo to… — zaczęła Cardenas…
— Wiesz, jaka jest aktualna cena tony wody?
— Wiem, że jest cenniejsza od złota — odparła Cardenas — ale tylko dlatego, że cena złota spadła, odkąd skalne szczury zaczęły eksploatować asteroidy.
— Eksploatacja pierścieni — Gaeta podrapał się po szczęce. — To może być realny pomysł.
— A co zrobimy z Holly? — zapytała ostro Cardenas.
— Wiele i tak nie możemy zrobić, prawda? — odparł. — Jesteśmy tu uwięzieni.
— Na razie.
— No i?
— Mamy telefon.
— Do kogo chcesz dzwonić?
— Kto może nam pomóc? I pomóc Holly?
— Quen sabe?
— A profesor Wilmot?
— Na wiecu go nie było — przypomniał Gaeta.
— Więc pewnie jest w domu.
Cardenas wydała telefonowi polecenie połączenia się z profesorem. Nie pojawił się żaden obraz, ale uprzejmy głos profesora wyrecytował:
— Nie mogę w tej chwili rozmawiać, proszę zostawić wiadomość.
Zanim Gaeta zdołał coś powiedzieć, Cardenas rzekła:
— Profesorze, tu Kris Cardenas. Dzwonię w sprawie Holly Lane. Pozwoliłam sobie sprowadzić jej dossier z archiwum na Ziemi i nie zgadza się ono z dossier, które rozpowszechnia Eberly. Nie ma w nim śladu chorób psychicznych. Coś tu zdecydowanie nie pasuje i chciałam z panem o tym porozmawiać, możliwie najszybciej.
Światełko telefonu zgasło.
— Zakładamy więc, że Eberly nas stąd wypuści — rzekł Gaeta.
— Przecież nie może nas trzymać pod kluczem w nieskończoność — odparła stanowczo Kris.
— Cóż, teraz ma nas pod kluczem.
— Co możemy z tym zrobić? — zastanawiała się głośno.
Gaeta wyciągnął do niej ręce.
— Wiesz, jak to mawiają? Wsunęła się w jego ramiona.
— Nie, a jak mawiają?
— Kiedy ktoś daje ci cytrynę, zrób lemoniadę — wyszczerzył się.
Pomyślała o urządzeniach podsłuchowych, które ludzie Eberly’ego musieli umieścić w apartamencie.
— Pewnie nas teraz obserwują.
— To zróbmy im małe przedstawienie — uśmiechnął się złośliwie.
Potrząsnęła głową.
— Nie. Ale możemy zostać pod kocem. Czujników na podczerwień pewnie tu nie wpakowali.
Holly weszła do budynku administracji i przemykała pustymi korytarzami. W jej boksie nie było okna, więc poszła do gabinetu Morgenthau i wyjrzała na ulicę. Pusto. Wszyscy są na wiecu albo siedzą w domach i oglądają relację. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Tylko że zbiry z ochrony oglądały wszystko za pomocą kamer. Gorzej, wiedziała, że zaprogramowano komputery, by wykrywały wszystkie anomalie, które wyłapią kamery. Założę się, że mój opis znalazł się na liście anomalii. Ludzi można jakoś omamić albo nawet przekupić, niektórzy są też leniwi; z cholernymi komputerami tego nie da się zrobić.
Muszę więc wymyślić coś, żeby odwrócić ich uwagę. Komputerów nie oszukam, ale przynajmniej ochrona czymś się zajmie.
Coś, co odwraca uwagę.
Holly zamknęła oczy i wyobraziła sobie schemat systemów zabezpieczających habitatu, który zapamiętała. Przez kilka minut siedziała przy biurku Morgenthau, intensywnie myśląc. W końcu uśmiechnęła się. Uruchomiła komputer na biurku Ruth, wprowadziła kod dostępu do systemu przeciwpożarowego i zaczęła wprowadzać odpowiednie instrukcje. Zaraz system zrobi coś, co odciągnie ich uwagę…
Tavalera szedł, powłócząc nogami, tunelem, którym przyszedł. A przynajmniej mu się wydawało, że to ten sam tunel. Skręcił parę razy w okolicach przegrody, gdzie łączyły się różne tunele.
Ani śladu Holly. Może te zbiry z ochrony ją dorwały. Czuł, jak narasta w nim złość — złość, frustracja i strach, mieszające się i podgryzające go gdzieś w środku. I ostry ból w boku, w miejscu, gdzie oberwał pałką.
Co za dranie, pomyślał. Holly nigdy nie zrobiła nikomu krzywdy. Dlaczego oni na nią polują? Gdzie ona jest? Czy jest bezpieczna? Czyją dopadli? Gdzie ona może być?
Zatrzymał się i rozejrzał po słabo oświetlonym tunelu. Po suficie i po ścianach biegły rury i kable elektryczne.
— Jezu — mruknął. — Gdzie ja jestem?
Monitorowanie obrazów z kamer ochrony było łatwe. Gee Archer siedział tyłem do podwójnego rzędu ekranów i stukał rysikiem o zęby, planując następny ruch.
— Śpisz? — spytała Yoko Chiyoda, uśmiechając się szelmowsko.
— Myślę — odparł Archer.
— Nie widać różnicy.
Była potężną kobietą, z szeroką klatką piersiową i solidnie zbudowanymi kończynami, umięśnionymi po wielu latach trenowania sztuk walki. Archer był szczupły, prawie delikatnie zbudowany, o blond włosach zaczesanych do tyłu i oczach barwy orzecha. Na stołowym ekranie między nimi widać było mapę rozmieszczenia sił rosyjskiej i japońskiej floty pod Cuszimą w maju 1905. Na złość Archerowi Chiyoda grała Rosjanami i na razie spuszczała mu niezłe manto.
— Daj mi minutkę — mruknął.
— Przecież już…
Potem kilka rzeczy wydarzyło się naraz. Spryskiwacze na suficie wyrzuciły fontannę wody, opryskując ich. Z głośników rozległ się komunikat:
— POŻAR! NATYCHMIAST OPUŚCIĆ BUDYNEK.
Archer zerwał się na równe nogi, uderzając się boleśnie w goleń o stół do gry. Chiyoda zakaszlała, spryskana lodowato zimną wodą, mrugając, oślepiona. Chwyciła Archera za rękę i wlokła go, utykającego, w stronę drzwi.
Nie widzieli, że na monitorze za nimi pojawiła się samotna kobieta, maszerująca szybkim krokiem ulicą Aten, od budynku administracji w stronę kompleksu budynków mieszkalnych na wzgórzu. Syntetyczny głos komputera oznajmił:
— Dziewięćdziesięciotrzyprocentowe prawdopodobieństwo, że osoba na ekranie to uciekinierka Holly Lane. Należy natychmiast powiadomić centralę ochrony i podjąć kroki zmierzające do jej ujęcia. Jest poszukiwana w celu przesłuchania…
Ani Archer, ani Chiyoda nie słyszeli tego, co mówi komputer. Byli już w połowie drogi do wyjścia, zmoknięci, pędząc na oślep, by uciec przed pożarem, istniejącym tylko w obwodach komputera.
Komputery są takie sprytne, pomyślała Holly, a zarazem tak głupie. Człowiek sprawdziłby najpierw, czy w budynku rzeczywiście wybuchł pożar. A komputerowi wystarczy wydać szereg poleceń i zaczyna zachowywać się, jakby rzeczywiście się paliło na dobre.
Uśmiechnęła się, pokonała parę stopni prowadzących do budynku i wystukała kod. Drzwi otworzyły się na oścież i weszła do środka, poza zasięgiem kamer, i pobiegła schodami na górę, gdzie znajdował się apartament Wilmota.
Niemal wpadła w ręce dwóch ochroniarzy stojących na korytarzu pod drzwiami Wilmota.