Выбрать главу

OSIĄGNIĘTO STABILNĄ ORBITĘ: takie słowa pojawiły się na tle obrazu planety.

— Udało się — rzekł Gaeta. Odwrócił się i cmoknął Cardenas w usta.

— Powinniśmy to jakoś uczcić — rzekła Cardenas, ale bez wielkiego entuzjazmu.

— Będzie wielka impreza, kiedy Eberly oficjalnie obejmie urząd — rzekł Gaeta, równie ponuro.

— Nie mam ochoty nigdzie wychodzić.

— Wiem. Te łażące za nami zbiry to istny horror. Daj mi parę piw, a dokopię im do tyłka.

— Nie dam — odparła stanowczo Cardenas. — Żadnego alkoholu. Jutro starcie z pierścieniem.

— Tak. Jutro.

Żadne z nich o tym nie wspomniało, ale oboje wiedzieli, że Gaeta wykona swój numer z pierścieniami, opuści habitat i odleci na Ziemię.

INAUGURACJA

— Ona musi zostać wyeliminowana — rzekła stanowczo Morgenthau. — I Cardenas też.

Eberly szedł przy niej na czele grupy, która podążała centralną ścieżką Aten nad jezioro, gdzie miała się odbyć ceremonia zaprzysiężenia. Za nimi, oddalony o kilka kroków, szedł wysoki, długonogi Kananga, a koło niego Vyborg, wyglądający jak gnom przy wysokim Rwandyjczyku. Za nimi maszerowało kilkuset zwolenników. Choć wszyscy pracownicy działów: ochrony, łączności i zasobów ludzkich dostali polecenie przybycia na uroczystość, pojawiła się zaledwie połowa.

— Wyeliminowana? — warknął Eberly, próbując ukryć strach, który sprawiał, że wszystko drżało mu gdzieś w środku. — Nie możecie wyeliminować kogoś o reputacji Cardenas. Policja z Ziemi od razu przyleci szybkim statkiem i będzie węszyć, co się stało.

Morgenthau rzuciła mu spojrzenie spode łba.

— W takim razie: unieszkodliwiona. Nie chcę, żeby tu pracowała nad tymi przeklętymi nanomaszynami.

— Ty nie chcesz? — spytał Eberly, nie zwalniając kroku. — Odkąd to wydajesz tu rozkazy?

— Od początku. I nie zapominaj o tym.

— To ja zostanę zaraz uroczyście powołany na stanowisko — oświadczył Eberly z udawaną brawurą. — To ja będę liderem tej społeczności.

— I będziesz robił, co ci każę — warknęła Morgenthau beznamiętnym i stanowczym głosem. — Wiemy, że próbowałeś nas sprzedać. Ty i twój oddział — zachichotała cicho.

— To był niezbędny manewr taktyczny. Nigdy nie miałem zamiaru…

— Nie dokładaj kłamstwa do innych swoich grzechów. Mogę cię wyrzucić z tego habitatu i odesłać do więziennej celi w Wiedniu, za pomocą jednego telefonu do Amsterdamu.

Eberly już chciał coś odpowiedzieć, ale ugryzł się w język. Dotarli do terenów rekreacyjnych nad jeziorem, gdzie ustawiono na trawie w schludnych rzędach setki krzeseł, przodem do muszli koncertowej. Siedziało tam już kilkadziesiąt osób. Profesor Wilmot był na scenie sam, wyglądał na zmęczonego i znudzonego. Muzycy, którzy dotąd siedzieli z boku sceny, ujęli instrumenty i ustawili się w rzędach.

Eberly zatrzymał się przy ostatnim rzędzie pustych krzeseł. Wszystko było takie, jak sobie zaplanował. Na tę chwilę pracował od chwili opuszczenia więzienia w Schönbrunn. Zaplanował każdy szczegół tej ceremonii inauguracyjnej. Jedyną rzeczą, której nie zaplanował, była znudzona obojętność mieszkańców habitatu. I coraz większe oczekiwania Morgenthau wobec niego. Poza tym wszystko było doskonałe, rozmyślał, ale ten dzień to całkowita porażka.

— Powinnaś iść trzy kroki za mną — zwrócił się do Morgenthau.

— Oczywiście — odparła z przemądrzałym uśmiechem. — Wiem jak odgrywać rolę posłusznej kobiety.

Eberly wziął głęboki oddech. Tak już będzie zawsze, pomyślał. Moje życie zamieni się przez nią w piekło.

Uśmiechnął się jednak i wyprostował na pełną wysokość. Zawahał się przy ostatnim rzędzie krzeseł i wyszukał wzrokiem dyrygenta. Skinął głową i zaczął maszerować centralnym przejściem między pustymi krzesłami. Gdzieś między jego drugim a trzecim krokiem orkiestra zaczęła grać wymuszoną wersję „Hail to the Chief.

Holly oglądała ceremonię inauguracji we własnym apartamencie, martwiąc się, co czeka ją w przyszłości. Malcolm spróbował wystąpić przeciwko Kanandze i niczego nie osiągnął. Co zrobi, kiedy już obejmie urząd?

— Co zrobi Kananga?

Holly uznała, że nie powinna czekać, aż podejmą decyzję. Wyjęła kilka ubrań, upchała je do podręcznej torby i ruszyła do drzwi. Lepiej być gdzieś, gdzie mnie nie znajdą, powiedziała sobie w duchu, dopóki nie dowiem się, co naprawdę zamierzają.

Zabrzęczał telefon. Odłożyła torbę i wyjęła komunikator.

Na malutkim ekranie pojawiła się twarz Raoula Tavalery. Był rozczochrany i wyglądał na wyczerpanego.

— Holly? Wszystko w porządku?

— Nic mi nie jest, Raoul — odparła, kiwając głową. — Ale nie mogę teraz z tobą rozmawiać.

— Martwię się o ciebie.

— Och… — Holly nie wiedziała, co powiedzieć. Poczuła wzruszenie. — Raoul, nie musisz się o mnie martwić. Sama sobie poradzę.

— Z Kanangą i jego zbirami?

Zawahała się.

— Nie powinieneś się w to mieszać, Raoul. Wpakujesz się w kłopoty.

Nawet na miniaturowym ekraniku było widać jego zdecydowaną minę.

— Jeśli masz kłopoty, to chcę ci pomóc.

Jak się go pozbyć, żeby go nie urazić?

— Raoul, jesteś kimś naprawdę szczególnym… ale muszę już pędzić.

Wyłączyła telefon, włożyła go do torby, podniosła ją i wyszła. Nie chcę sprawić mu przykrości, pomyślała. Jest na tyle sprytny, że nie powinien się w to wplątywać.

Szła pustą ścieżką, a za nią kroczyło dwóch ochroniarzy: solidnie zbudowany facet i szczupła kobieta o hiszpańskim lub azjatyckim wyglądzie — trudno było to określić z tej odległości.

Oboje mieli na sobie czarne bluzy i spodnie, przez co odróżniali się na tle białych budynków wioski jak kleksy atramentu na świeżym śniegu.

Uśmiechnęła się pod nosem. Zgubię tę parę klaunów, jak tylko znajdę się w tunelu.

Nie zauważyła trzeciego ochroniarza, który szedł przed nią. Ale on mógł ją śledzić bez problemu. Wszystkie ubrania Holly spryskano monocząsteczkowym środkiem zapachowym, dzięki któremu agent mógł ją śledzić jak pies myśliwski.

— Nie będziesz na inauguracji — rzekł Gaeta. Cardenas wzruszyła ramionami.

— To nie będę.

Potężny, opancerzony skafander Gaety stał jak groteskowa statua pośrodku warsztatu. Pomieszczenie wypełniał szum sprzętu elektrycznego i panowała atmosfera cichej, wytężonej pracy specjalistów. Fritz i dwóch techników używało suwnicy, żeby powoli opuścić potężny skafander do pozycji poziomej i umieścić go na ośmiokołowym wózku transportowym. Dla Cardenas wyglądało to jak opuszczanie posągu. Trzeci z techników wpełzł do środka; Cardenas widziała jego rozczochrane włosy barwy piasku w otwartej klapie z tyłu. Z boku, przy stojącej pod ścianą konsoli, Nadia Wunderly śledziła trajektorię pokrytej lodem asteroidy, która ostatni raz zbliżała się do głównego pierścienia przed wpadnięciem na orbitę dookoła Saturna. Berkowitz kręcił się nerwowo między nimi, rejestrując wszystko ręczną kamerą.

Gaeta podszedł powoli do konsoli diagnostycznej i zaczął się przyglądać intensywnie płonącym na niej zielonym światełkom.

On naprawdę próbuje ode mnie uciec, pomyślała Cardenas. Nie powinnam tu być i go rozpraszać. Powinnam odejść i pozwolić mu skupić się na zadaniu.