Ale została, przemykając niepewnie między mężczyznami, którzy wykonywali ostatnie zadania, zanim odtransportowali skafander do śluzy, gdzie miał zostać załadowany na pokład wahadłowca. Ten miał zabrać Manny’ego w pobliże pierścieni.
Gaeta patrzył, jak delikatnie opuszczają skafander. Cardenas zrozumiała, że to urządzenie będzie jego domem przez najbliższe dwa dni, że będzie musiał tam żyć, jeść, może umrzeć…
Przestań, nakazała sobie. Dość rozczulania się. On ma wystarczająco dużo zmartwień, najmniej pragnie, żebyś się nad nim użalała.
Wymagało to od niej wielkiego wysiłku, ale w końcu Cardenas usłyszała swój głos.
— Manny, chyba lepiej będzie, jak wrócę do mieszkania. Ja… — zamilkła, dotknęła jego silnego, muskularnego ramienia i pocałowała go lekko w usta. — Do zobaczenia po powrocie.
Skinął głową ze śmiertelną powagą.
— Za dwa dni.
— Powodzenia — rzekła, czując, że nie może oderwać dłoni od jego ramienia.
— Nie masz się czym martwić — rzekł. — To będzie jak przechadzka po parku.
— Powodzenia — powtórzyła, po czym odwróciła się gwałtownie i ruszyła do drzwi warsztatu. Nic mu nie będzie, powtarzała sobie. Robił już bardziej niebezpieczne rzeczy. Wie, co robi. Fritz nie pozwoliłby mu na zbyteczne ryzyko.
A jednak jakiś głos powtarzał jej w głowie: a potem opuści habitat i wróci na Ziemię. Zostawi cię.
— A zatem — mówił Wilmot — zgodnie z zasadami organizacji tej społeczności ogłaszam, że nowa konstytucja jest obowiązującym prawem dla tego habitatu. Ponadto ogłaszam Malcolma Eberly’ego, wybranego w demokratycznych wyborach, głosami społeczności, głównym administratorem „Goddarda”.
Kilkaset osób rozproszonych po prowizorycznej widowni wstało z krzeseł i zaczęło klaskać. Orkiestra zaczęła grać, Wilmot uściskał niemrawo dłoń Eberly’ego i wymamrotał:
— Cóż, gratuluję.
Eberly ujął w dłonie krawędź mównicy i rozejrzał się po niezbyt licznej publiczności. W pierwszym rzędzie siedziała Morgenthau, wpatrując się w niego jak nauczycielka szkoły podstawowej, czekająca, by uczeń zaczął recytować mowę, którą kazała mu napisać.
Eberly stworzył swoje expose czerpiąc obficie ze słów Churchila, Kennedy’ego, obu Rooseveltów i Szekspira.
Spojrzał na pierwsze linijki, wyświetlone na ekranie mównicy. Potrząsając głową, by było to widoczne dla wszystkich zgromadzonych, podniósł wzrok i rzekł:
— To nie jest moment na wyrafinowane przemówienia. Dotarliśmy bezpiecznie do celu. Niech wierzący podziękują Bogu. Wszyscy powinniśmy zrozumieć, że jutro zacznie się prawdziwa praca. Mam zamiar przedłożyć rządowi światowemu wniosek o uznanie nas niepodległym i niezależnym narodem, jak uznano Selene i Ceres.
Na chwilę zapadła wypełniona zdumieniem cisza, po czym wszyscy zerwali się na równe nogi i zaczęli klaskać. Wszyscy z wyjątkiem Morgenthau, Kanangi i Vyborga.
START
Raoul Tavalera oglądał wejście na orbitę i inaugurację Eberly’ego w swoim mieszkaniu, choć pojawiające się przed nim obrazy rzadko do niego docierały. Myślał o Holly. Wpakowała się w tarapaty i potrzebowała pomocy. Tylko że kiedy tę pomoc zaproponował, odrzuciła ją.
Oto historia mojego życia, poskarżył się w duchu. Nikt mnie nie chce. Nikt się mną nie przejmuje. Jestem Panem Nikt.
Zdziwił się, jak bardzo go to zabolało. Holly była dla niego dobra od chwili, gdy znalazł się na pokładzie tego habitatu. Przypomniał sobie ich randki. Kolacje w bistrze, a nawet raz w Nemo. Piknik niedaleko przegrody, gdzie powiedziała mu o starym Don Diego. Ona mnie lubi, pomyślał, wiem, że tak jest. To czemu nie chce, żebym z nią był? Dlaczego?
Próbował do niej jeszcze raz zadzwonić, ale system łączności powiedział mu, że jej telefon został wyłączony. Wyłączony? Dlaczego? I nagle zrozumiał. Ona znowu ucieka. Próbuje ukryć się przed Kanangą i jego małpami. Dlatego wyłączyła telefon, żeby nie dało się jej namierzyć.
Tavalera wstał powoli z krzesła, na którym przesiedział większość dnia. Holly jest w tarapatach i potrzebuje pomocy, bez względu na to, czy tak uważa, czy nie. Mojej pomocy. Muszę ją znaleźć, pomóc jej, niech wie, że nie jest sama.
Po raz pierwszy w życiu Raoul Tavalera uznał, że należy działać, bez względu na konsekwencje. Nadszedł czas, żeby przestać być Panem Nikt, powiedział sobie. Muszę znaleźć Holly, zanim zrobią to pawiany Kanangi.
Skup się, powiedział sobie Gaeta. Wyrzuć wszystko z umysłu z wyjątkiem zadania, jakie masz wykonać. Zapomnij o Kris, zapomnij o wszystkim, z wyjątkiem celu.
Stał przy wewnętrznej klapie śluzy w towarzystwie Fritza, Berkowitza i Timoshenki, który miał pilotować wahadłowiec podczas lotu w pobliże pierścieni. Za nim stali inni technicy i sprawdzali skafander po raz ostatni.
Berkowitz rozmieścił mikrokamery na ścianach przedsionka śluzy, w samej śluzie, a nawet przypiął jedną do opaski, która miała poskromić jego starannie ufryzowane i ufarbowane na brązowo włosy.
— Jakie to uczucie przygotowywać się do pierwszej podróży przez pierścienie Saturna? — spytał Berkowitz, nieomal tracąc oddech z przejęcia.
— Nie teraz, Zeke — odparł Gaeta. — Muszę się skupić na robocie. Fritz wszedł między nich z poważnym wyrazem twarzy.
— On nie może teraz udzielać wywiadów.
— Dobrze, dobrze — rzekł ugodowym tonem Berkowitz, choć w jego oczach wyraźnie było widać rozczarowanie. — Tylko za rejestrujemy przygotowania w dokumentalnym stylu i dołożymy wywiady później.
Gaeta zwrócił się do Timoshenki.
— Tam będziemy tylko we dwóch.
— Nie ma sprawy — odparł poważnym tonem Timoshenko. — Podrzucam cię do pierścienia B, przelatuję przez szczelinę Cassiniego i zabieram cię z drugiej strony płaszczyzny pierścienia.
— Zgadza się — skinął głową Gaeta.
— Skafander jest przygotowany i gotowy do pracy — rzekł jeden z techników.
— Jakieś problemy? — spytał Gaeta.
— Szczypce na prawym ramieniu były trochę oporne. Parę godzin nam zajęło, żeby je rozmontować i naprawić.
— I tak ich nie będziesz potrzebował — wtrącił Fritz.
— Działają całkiem dobrze — rzekł technik. — Tylko nie tak lekko.
Jeśli dla Fritza jest w porządku, to powinno być dobrze, pomyślał Gaeta.
— Sprawdzę to jeszcze — rzekł Fritz.
Gaeta uśmiechnął się i pokiwał głową. Spodziewał się tego. Na świecie były trzy standardy akceptowalności: średnie, powyżej średniej i standardy Fritza. Bystre oko i wygórowane wymagania głównego technika już nieraz ocaliły Gaecie życie.
Holly naturalnie zgubiła swoich prześladowców w czasie krótszym niż pół godziny. Zanurkowała przez klapę dostępową, zeszła po drabinie, po czym pobiegła lekkim krokiem niskim tunelem, aż dotarła do wielkiego zaworu rurociągu wodnego. Holly wiedziała, że ten rurociąg jest zapasowy i normalnie jest wykorzystywany tylko wtedy, gdy główny rurociąg jest badany lub naprawiany. Wystukała kod na elektronicznej klawiaturze i wpełzła do ciemnej rury, zamykając bezgłośnie klapę za sobą.
W rurze nie dało się stanąć; nie dało się nawet posuwać na kolanach. Holly czołgała się na brzuchu prawie bez wysiłku. Rura wewnątrz była sucha, jej plastikowa wyściółka była gładka i łatwo się po niej ślizgało. Jedynym problemem była ocena odległości w ciemnościach, używała więc małej latarki do sprawdzenia, gdzie są klapy. Holly znała odległości między klapami co do centymetra. Kiedy przepełzła pół kilometra, zatrzymała się i otworzyła jedną z paczek z kanapkami, które zabrała.