Выбрать главу

Tavalera usiadł i czekał na nią. To było jedyne, co przyszło mu do głowy.

Gaeta poczuł ten sam dreszcz podniecenia, który towarzyszył mu zawsze, gdy był zamknięty wewnątrz skafandra, przy uruchomionych wszystkich układach. I nie było to tylko podniecenie. Czuł moc. W skafandrze miał siłę półboga. Skafander chronił go przez najgorszymi rzeczami, jakie miał mu do zaoferowania kosmos. Czuł się prawie nietykalny i niezwyciężony.

Myśl tak dalej, chłopie, a marnie skończysz, ostrzegł siebie w duchu. Weź głęboki oddech i bierz się do roboty. I pamiętaj, że tam jest piekielnie niebezpiecznie.

A i tak czuł się jak Superman.

— Zbliżamy się do punktu kontaktu — w słuchawkach rozległ się zachrypnięty głos Timoshenki.

Gaeta skinął głową.

— Skafander jest szczelny. Otwórz klapę ładowni.

— Otwieram klapę.

Gaeta przeżywał to już wiele razy. Zawsze odczuwał dreszcz, gdy klapa stawała otworem, a on patrzył na kosmos, bezkresną czarną pustkę i niezliczone, błyszczące gwiazdy.

Tym razem jednak było to coś innego. Kiedy Timoshenko otworzył klapę, ładownia została zalana falą światła, nieprawdopodobnie jaskrawym blaskiem. Gaeta spojrzał i zobaczył bezkresne pole oślepiającej, jaskrawej bieli, na tyle, na ile był w stanie coś zobaczyć, dostrzegał tylko mieniący się blask. Przypominało to gigantyczny lodowiec, pole połyskującego śniegu, które nie miało końca.

Nie, pomyślał. To wygląda, jakby cały świat był zrobiony z diamentów, błyszczących, mieniących się diamentów. One nie są po prostu białe, one błyszczą i lśnią jak diamenty, setki milionów miliardów jaskrawych, pięknych klejnotów, od jednego końca kosmosu do drugiego.

Głos uwiązł mu w gardle.

— Jezu Chryste — wymamrotał.

— Co się dzieje? — spytał Timoshenko.

— Wychodzę — odparł Gaeta.

— Program trajektorii działa?

Gaeta uruchomił głosem program trajektorii. Na szybce hełmu pojawiły się kolorowe krzywe.

— Działa.

— Gotów do kontaktu za osiem sekund. Siedem…

Gaeta zmusił się do skoncentrowania na zadaniu, jakie miał wykonać. Nie mógł oderwać oczu od bezkresnego pola klejnotów, jakie się przed nim rozciągało.

To tylko płatki lodu, powiedział sobie. Grudki pyłu pokryte lodem.

Taaa, odezwał się głos w jego głowie. A brylanty to tylko węgiel. A „Mona Liza” to parę kleksów farby na desce.

— …jeden, zero. Start — oznajmił Timoshenko.

Główny komputer skafandra uruchomił silniki w plecaku i Gaeta został delikatnie wypchnięty z ładowni. Teraz patrzył na bezkresne pole rozjarzonych klejnotów i zaczął lecieć w ich stronę.

Jakie to cholernie piękne, pomyślał. Jak nieprawdopodobnie, cholernie piękne.

— Powiedz coś! — w słuchawkach rozległ się głos Berkowitza, z habitatu. — Musimy zarejestrować jakieś twoje słowa dla potomności.

Gaeta oblizał usta.

— To jest… absolutnie, nieprawdopodobnie piękny widok. Tego… nie da się opisać. Słowa nie wystarczą.

Przez kilka minut Gaeta dryfował nad płaszczyzną pierścienia, pozwalając, by komputer prowadził go po zaprogramowanej wcześniej trajektorii. Wiedział, że zamontowane na hełmie kamery wszystko rejestrują, więc nie miał za wiele do zrobienia. Patrzył, oszołomiony pięknem, które go otaczało.

— To widok jak z bajki — rzekł w końcu, ledwie świadom tego, że mówi głośno. — Pole brylantów. Cały świat brylantów, rozpostarty przede mną. Czuję się jak Sindbad Żeglarz, Marco Polo i Ali Baba w jednym.

— To wspaniale — oświadczył Berkowitz. — Cudownie.

— Trafiły cię jakieś cząstki? — spytał Fritz.

— Nie, czujniki niczego nie wykryły — odparł Gaeta. — Jestem nadal za wysoko nad pierścieniem.

Dobry stary Fritz, pomyślał, próbuje przywrócić mnie do rzeczywistości.

Jeszcze jedno lekkie szarpnięcie silników i Gaeta znalazł się bliżej pierścienia. Za kilka minut zacznie przelatywać przez niego. To będzie ten niebezpieczny element, obijanie się o wszystkie cząstki i odłamki, krążące wokół planety na swoich orbitach.

Teraz dostrzegł, że pierścień wcale nie jest jednolity. Widać było wyraźnie, że składa się z oddzielnych, poszczególnych pierścieni, splatających się i rozplatających na jego oczach. Przez pierścień zobaczył gwiazdy i potężną krzywiznę Saturna z pasmami kolorowych chmur.

— Wygląda na to, że na południu szaleje cyklon — zameldował.

— Nieważne — rzekł Fritz. — Pilnuj pierścieni.

— Tak, szefie.

— A szprychy? — głos Wunderly aż drżał z podniecenia. — Widzę je w obrazie z kamery. Jedna właśnie zbliża się do ciebie.

Gaeta zauważył, że w pierścieniu pojawiają się ciemniejsze plamy, które przemieszczają się jak fale wytwarzane przez kibiców na stadionach.

— Tak, zbliża się do mnie — przytaknął.

Przyjrzał się dokładniej i dostrzegł, że przypomina to chmurę ciemniejszych cząstek pyłu podnoszących się powyżej płaszczyzny pierścienia i przemieszczających się ponad jaśniejszymi częściami głównej płaszczyzny pierścienia. Zbliżało się ze znaczną prędkością.

— Zanurkuję i przyjrzę się z bliska — rzekł.

— Poczekaj. My to najpierw obejrzymy — ostrzegł go Fritz.

— Minie mnie i nic nie zobaczę.

— Będą inne.

Gaeta nie chciał czekać, aż nadleci następna szprycha. Wysunął prawie ramię z rękawa skafandra i wystukał polecenie manewru dla programu nawigacyjnego.

— Jazda — rzekł, gdy skafander przechylił się i zanurkował w nadlatującej chmurze.

Fritz mruknął coś po niemiecku.

— To pył — oznajmił Gaeta. — Jest szary, wygląda, jakby to były cząstki nie pokryte lodem.

— Popraw wektor zbliżania się — warknął Fritz. — Nie leć prosto na chmurę.

— Tylko przelecę nad nią — rzekł Gaeta, który zaczął dobrze się bawić. — Nie wygląda na gęstą na tyle, żeby sprawiała jakieś problemy. Widzę przez nią na wylot.

— Widzę cię — rzekła Wunderly, po czym jej głos utonął w morzu trzasków.

— Powtórz — rzekł Gaeta. — Są jakieś zakłócenia.

Żadnej odpowiedzi, tylko szumy. Lecąc nad pierścieniem Gaeta ledwo zahaczył o chmurę. Uruchomił test systemu i wszystkie kontrolki na wyświetlaczu skafandra zapaliły się na zielono, także ta od radia.

Interferencja zewnętrzna, pomyślał. W chmurze pyłu jest coś, co zakłóca działanie radia.

Chmura minęła go, pędząc o wiele szybciej niż on.

— …poza skalą! — krzyczała podekscytowana Wunderly. — To dowód na tezę, że szprychy są powiązane jakimiś interakcjami magnetycznymi!

— Znów was słyszę — rzekł Gaeta. — Coś, co zakłócało radio, już sobie poszło.

— To szprychy! — rzekła Wunderly. — Ich ruch powoduje pola elektromagnetyczne!

— Które zakłócają radio — dodał spokojnie Fritz.

— Nie uszkodziły niczego w skafandrze — rzekł Gaeta.

— Skafander jest solidnie ekranowany — przypomniał Fritz.

— Tak — Gaeta spostrzegł, że zbliża się do płaszczyzny pierścienia dość szybko. To przypominało nurkowanie w polu diamentów, pomyślał chichocząc.

— Co cię tak rozbawiło? — dopytywał się Fritz.

— Myślałem, że fajnie byłoby zaczerpnąć wielkie wiadro diamentów i przywieźć wam.

— To nie są diamenty. To są cząstki pyłu pokryte lodem.

— Ale te w szprychach nie były pokryte lodem.