— Poruszają się — zameldował. — Chodzą po mojej szybce hełmu!
— One nie mogą chodzić — rzekła Wunderly.
— Im to powiedz! — warknął Gaeta. — Oblepiają szybkę hełmu. Zaraz pokryją mnie lodem!
— To niemożliwe.
— Taa, jasne.
Bez względu na to, czym były, małe cząstki pełzały po szybce hełmu. Widział je. Nadlatywały następne i oklejały go coraz bardziej. Po kilku minutach Gaeta przestał cokolwiek widzieć. Jego skafander był całkowicie pokryty lodem.
WIĘŹNIOWIE
Wunderly siedziała w swoim miniaturowym biurze, z parą monitorów na biurku, próbując oglądać na jednym Gaetę, a na drugim nowy księżyc, który właśnie dołączył do pierścienia.
Odebrała dane od Gaety i jego pełen podniecenia raport mówiący o tym, że cząsteczki lodu oblepiają mu skafander. One nie mogą się poruszać, powtarzała sobie. Nie są żywe, nie są ożywione. To są tylko cząstki pyłu pokryte lodem.
Ale dlaczego oblepiają skafander Manny’ego? Przyciąganie elektromagnetyczne? Różnica temperatur?
Przychodziły jej do głowy różne wyjaśnienia, coraz bardziej fantastyczne. Z roztargnieniem przełączyła się na czujnik spektrograficzny z minisatelity, który obserwował nowo przybyły księżyc po drugiej stronie pierścienia. Wunderly zmarszczyła brwi, patrząc na obraz. Wyglądał jakoś dziwnie. Wywołała wcześniejsze dane spektrograficzne. Księżyc zdecydowanie składał się z lodu, ale miał jakąś węglową otoczkę, jakby z sadzy. Tymczasem spektrogram wykonany w czasie rzeczywistym pokazywał o wiele mniej węgla: praktycznie wyłącznie lód. Gdzie się podział węgiel?
Zaintrygowana, przełączyła się z powrotem na obraz z mini satelity, po czym opadła na krzesło, dysząc.
Księżyc znajdował się w środku czegoś, co wyglądało na wir wodny. Burza płatków wodnych wirowała wokół księżyca, jak rodzina witająca nowo przybyłego członka.
— Boże wszechmogący, one są żywe! — krzyknęła Wunderly, podskakując. — One żyją!
Gaeta już dawno temu nauczył się, że najgorszym wrogiem jest panika. Choć szybkę hełmu miał tak zaklejoną płatkami, że nie widział nic, zachował spokój i sprawdzał systemy skafandra.
Systemy podtrzymywania życia w porządku, zasilanie w porządku, łączność — zielone światło, napęd — w stanie gotowości. Nie ma potrzeby wciskania czerwonego guzika.
— Spróbuj zetrzeć lód z szybki — poradził Fritz — spokojnie, metodycznie.
Gaeta wiedział, że Fritz będzie mu podsuwał kolejne rozwiązania, dopóki nie skończy żywota jako płonąca w atmosferze kula.
— Już to robiłem — rzekł podnosząc lewą rękę, by znów przetrzeć szybkę. Ramię poruszało się jeszcze gorzej niż przed chwilą. — Od razu wracają.
Wypowiadając te słowa, Gaeta potarł szczypcami lewego ramienia po szybce. Zdrapał trochę lodu i zobaczył, że w jego stronę pędzi coraz więcej cząsteczek. Po kilku sekundach szybka była znów nimi pokryta.
— Kiepska zabawa — rzekł. — Roją się i osiadają na wszystkim. Jakby były żywe. Widzę, jak pełzają po szybce hełmu.
— Bo one są żywe! — krzyknęła Wunderly, drżącym z podniecenia głosem. — Nabierz ich trochę do pojemnika na próbki!
Gaeta sapnął.
— A może to one właśnie nabierają mnie do swojego pojemnika na próbki?
Zastanawiał się, przy jakiej grubości warstwy lodu anteny przestaną pracować i straci łączność. Owijają mnie do zamrażarki jak świątecznego indyka, pomyślał, a ona martwi się o próbki do zbadania. Sprawdził temperaturę wewnątrz skafandra. Odczyt był normalny, choć Gaeta miał wrażenie, że jest chłodniej niż zwykle. To tylko wyobraźnia, powiedział sobie. Tak, jasne.
Wywołał Fritza.
— Chyba powinienem odpalić dysze i wynosić się stąd.
— Jeszcze nie! — błagała Wunderly. — Najpierw spróbuj zebrać próbki!
— Funkcje skafandra działają bez zarzutu — oznajmił Fritz tonem chłodnym jak lód.
— Jeszcze nie — przytaknął Gaeta. — Ale co chingado dobrego przyjdzie z tego, że będę tu siedział ślepy jak kret i oblepiony lodem?
— Możesz przynajmniej poczekać — poprosiła Wunderly — aż satelita przemieści się na twoją stronę planety, żebym zobaczyła odczyty spektrograficzne pokrywającego cię lodu.
— Ile to potrwa? — spytał Fritz.
Chwila ciszy.
— Jedenaście godzin i dwadzieścia siedem minut — poinformowała znacznie ciszej Wunderly.
— W skafandrze można odbywać czterdziestoośmiogodzinne wycieczki — rzekł Fritz. — Ale jeśli lód będzie się nadal zbierał, mogą być problemy z łącznością i napędem.
Zanim Wunderly zdołała odpowiedzieć, Gaeta rzekł:
— Na razie wszystko gra, Fritz. Poczekajmy jeszcze trochę.
— To coś naprawdę niesamowitego, proszę państwa — odezwał się Berkowitz — ale kamery naszego skafandra są oblepione lodem. Dostajemy teraz wyłącznie relację głosową. Gdybyśmy dostali obraz z minisatelity, byłoby cudownie.
Gaeta skinął głową w skafandrze i pomyślał sardonicznie: jeśli się zabiję, dopiero skoczy oglądalność.
Drżąc po tym, jak ledwo udało jej się uniknąć utonięcia, roztrzęsiona jeszcze bardziej dlatego, że ludzie Kanangi węszą gdzieś w pobliżu, Holly szła najszybciej, jak się dało, do końca tunelu, wspięła się po metalowej drabince, która prowadziła na powierzchnię, i otworzyła klapę udającą mały kamień. Była już przy przegrodzie; zatrzymała się na chwilę i wzięła głęboki oddech. Powietrze było świeże i słodkie. Przed jej oczami rozpościerał się cały habitat, zielony, szeroki i otwarty.
Podciągnęła się do góry, zatrzasnęła klapę z plastikowym kamieniem i ruszyła po sprężystej zielonej trawie w stronę zagajnika młodych wiązów i klonów, które rozrastały się w stronę linii środkowej.
Zbliżając się do zagajnika zobaczyła, że ktoś tam jest. Ktoś leżał na mchu między drzewami.
Holly zastygła, czując się jak sarna, która właśnie dostrzegła górskiego lwa.
Mężczyzna — pomyślała. Wyglądał na pogrążonego we śnie, nieprzytomnego lub nawet martwego. Nie miał też na sobie czarnego munduru działu ochrony, ale beżowy kombinezon.
Holly podeszła ostrożnie na tyle blisko, żeby spojrzeć na jego twarz. To Raoul! Co on tu robi? Przyszła jej do głowy myśl, która sprawiła, że Holly zatrzymała się w pół kroku. Czy on pracuje dla Kanangi? Czy należy do grupy, która mnie szuka?
Wtedy zauważyła, że stoi na otwartej przestrzeni, doskonale widoczna w promieniu kilometra. Raoul nie może pracować dla Kanangi. To przyjaciel.
Podeszła do niego, czując się nieco bezpieczniej w cieniu drzew.
Tavalera poruszył się, gdy podeszła, zamrugał, po czym usiadł tak gwałtownie, że aż wystraszył Holly.
Zamrugał ponownie, przetarł oczy.
— Holly? To ty, czy sen? Uśmiechnęła się ciepło.
— To ja. Raoul. Co ty robisz w takim miejscu?
— Szukam cię — odparł wstając. — Chyba zasnąłem. Niezły ze mnie poszukiwacz, co? — Uśmiechnął się wstydliwie.
— Nie powinieneś pakować się w kłopoty, Raoul. Ludzie Kanangi szukają mnie. Próbowałam im uciec.
Tavalera wziął głęboki oddech.
— Wiem. Przyszedłem ci pomóc.
Holly pomyślała, że skoro Raoul wiedział o niej tyle, że wpadł na pomysł czekania przy przegrodzie, ludzie Kanangi także musieli zgłębić jej nawyki.