— Musimy się gdzieś schować — rzekła. — Gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni.
— Za późno — odezwał się jakiś głos.
Odwrócili się i dostrzegli wysokiego, smukłego mężczyznę, o skórze barwy gładkiej, ciemnej czekolady. W ręce miał mały elektroniczny wykrywacz.
— Pułkownik Kananga chce się z panią widzieć, panno Lane — rzekł cichym głosem, w którym nie było groźby.
— Aleja nie chcę się widzieć z pułkownikiem — odparła Holly — To przykre. Obawiam się jednak, że muszę nalegać, by pani poszła ze mną.
Tavalera stanął przed Holly.
— Holly, uciekaj. Ja go zatrzymam.
Czarny mężczyzna uśmiechnął się. Zza drzew wyłoniło się i zaczęło się do nich zbliżać trzech mężczyzn odzianych na czarno.
— Przemoc jest zbędna. I nie ma pani dokąd uciec — rzekł.
MIESZKAŃCY PIERŚCIENIA
Wunderly z trudem powstrzymywała podniecenie. Podskakiwała w swoim małym fotelu, obserwując cząsteczki wirujące wokół nowego księżyca.
To dla nich jedzenie, pomyślała obserwując obraz w podczerwieni, by po chwili przełączyć się na obraz spektrograficzny. Żałowała, że w minisatelicie nie było miejsca na czujniki ultrafioletu i promieniowania gamma. Przydałaby się też sonda z aktywnym laserem, pomyślała, ale zaraz się zreflektowała: to może zabić cząsteczki. Cząsteczki? To żywe istoty, lodowe stworzenia, żyjące w temperaturze poniżej minus dwieście stopni Celsjusza. Ekstremofile, które żyją w bardzo zimnym środowisku.
Tajemnica pierścieni Saturna rozwiązana, pomyślała. Pierścienie nie są tylko biernym zbiorowiskiem lodowych płatków. Składają się z żywych istot! Istoty te łapią wszystko, co znajdzie się w ich pobliżu i rozdzierają to na kawałki. Asteroidy, małe kawałki lodu, to wszystko stanowi dla nich pożywienie. Właśnie tak Saturn utrzymuje swój system pierścieni: one żyją!
Zobaczymy, pomyślała. Saturn ma czterdzieści dwa znane nam księżyce. Od czasu do czasu jakiś kawałek lodu z Pasa Kuipera zawędruje do systemu pierścieni i zostanie pożarty przez te stworzenia. Pierścienie cały czas tracą cząstki, zasysane przez chmury planety. Pierścienie jednak wciąż się odnawiają, pożerając przylatujące księżyce, które wpadną w ich objęcia.
Nagle odwróciła wzrok od ekranu. Manny! Będą próbowały pożreć jego skafander. Zabiją go!
— Manny! — wrzasnęła do mikrofonu. — Uciekaj stamtąd! Szybko, zanim pożrą ci skafander!
— Nie wiem, czy nas słyszy — rzekł beznamiętnym tonem Fritz. — Nie odezwał się od ponad pół godziny. Pewnie lód osiadł mu na antenach.
Holly patrzyła, jak trzy odziane na czarno postacie zbliżają się do trawiastego wzniesienia w zagajniku, gdzie stała z Tavalerą i etiopskim tropicielem. Mężczyzna rozmawiał przez komunikator, kiwając głową odruchowo, gdy wysłuchiwał poleceń.
W końcu odezwał się do nich.
— Pułkownik Kananga jest w drodze. Chce się z wami widzieć przy centralnej śluzie, koło przegrody.
Tavalera nagle rzucił się na tropiciela i przytrzymał go, wrzeszcząc dziko:
— Uciekaj, Holly, uciekaj!
Dwaj mężczyźni opadli na ziemię w plątaninie rąk i nóg. Holly zawahała się przez sekundę, wystarczająco długo, żeby dostrzec, że Raoul nie umie się bić. Etiopczyk szybko otrząsnął się z zaskoczenia i zrzucił Tavalerę z pleców, po czym stanął niepewnie na nogach. Zanim zdołał cokolwiek zrobić, Holly kopnęła go w żebra i posłała go na ziemię. Tavalera wstał i chwycił jej rękę.
Wtedy strzał z lasera trafił go w nogę. Tavalera padł na ziemię trzymając się za nogę obiema rękami i krzycząc:
— Do diabła! To ta sama cholerna noga!
Holly zastygła w bezruchu. Noga Raoula nie krwawiła bardzo, ale w połowie uda widniała dymiąca czarna dziurka.
Etiopczyk wstał powoli, a pozostała trójka ochroniarzy biegła po trawie w ich stronę.
— Skąd oni mają broń w habitacie? — spytała Holly, opadając na kolana przy wijącym się i klnącym Tavalerze.
— Narzędzia tnące — mruknął z grymasem Tavalera. — Pewnie przerobili narzędzia laserowe na broń ręczną.
Szef nadchodzącej grupy ocenił sytuację.
— Dobra robota — zwrócił się do Etiopczyka. Machnął na pozostałych podwładnych i rzekł:
— Postawcie go i zabierzcie.
Chwycili Tavalerę, niezbyt delikatnie.
— Dalej — rzekł do Holly. — Pułkownik Kananga czeka przy centralnej śluzie.
Jedyną rzeczą, która naprawdę martwiła Gaetę, była przerwa w komunikacji z Fritzem. Skafander trzymał się wspaniale, choć temperatura wewnątrz spadła prawie o trzy stopnie.
Dryfując owinięty w lód, kriogenicznie zmumifikowany, Gaeta rozmyślał o różnych możliwościach. Wunderly uważa, że cząsteczki lodu są żywe. Może i ma rację. Wyglądały jak żywe, kiedy pełzły po mojej szybce. A może próbują mnie zjeść… mnie albo skafander. Czy potrafią jeść cermet albo organometale? Jezu, mam nadzieję, że nie!
Czekać jeszcze jedenaście godzin, żeby zobaczyli mnie z satelity? Do tego czasu mogę już umrzeć.
Ale jeśli teraz się wycofam, nie będzie nic do pokazania w sieciach.
To doprawdy zabawne, jak działa umysł. Jestem tu, pośrodku tego całego mierda, a co mi podsuwa umysł? Kto walczy i ucieka, musi walczyć następnego dnia. Te pierścienie istnieją od tysięcy albo nawet milionów lat. Nie uciekną. Mogę wrócić. Lepiej przygotowany, z lepszym sprzętem. I lepszym materiałem wideo.
To zadecydowało. Gaeta wyciągnął prawe ramię z rękawa i włączył program silniczków. Będę leciał na ślepo, uświadomił sobie. Stracił poczucie kierunku i nie wiedział już, gdzie jest habitat, a gdzie czekający na niego w wahadłowcu Timoshenko. Program nawigacyjny skafandra był teraz bezużyteczny. Lepiej wolno i ostrożnie. Priorytetem jest uratowanie tyłka z tej zamieci. Tylko nie odleć na Alfę Centaura.
Dotknął klawiatury, która uruchamiała silniczki skafandra. Nic się nie stało.
Eberly zajął dawny gabinet profesora Wilmota, jako że teraz był oficjalnie administratorem habitatu. Jego pierwszym zarządzeniem było wyniesienie starych mebli Wilmota do magazynu i zastąpienie ich zgrabnymi, nowoczesnymi meblami z chromu i plastiku, który zabarwiono tak, żeby wyglądał jak drewno tekowe.
Ledwie usiadł przy swoim nieskazitelnym biurku, kiedy Morgenthau otworzyła drzwi i wkroczyła, nawet nie pukając. Odziana w jaskrawy kaftan we wszystkich kolorach tęczy, rozejrzała się po nagich ścianach gabinetu z cwanym, zadowolonym uśmieszkiem.
— Przydałoby się trochę obrazków na ścianach — oświadczyła. — Są tu holookna, które można programować.
— Sam potrafię udekorować sobie biuro — warknął Eberly.
Wyraz jej twarzy nie zmienił się.
— Nie bądź taki drażliwy. Teraz masz władzę, możesz więc otaczać się właściwymi atrybutami władzy. Symbole są ważne. Spytaj Vyborga. On wie wszystko o znaczeniu symboli.
— Mam dużo pracy.
— Kananga na ciebie czeka. Eberly potrząsnął głową.
— Nie mam w planach spotkania z nim.
— Czeka przy centralnej śluzie, koło przegrody.
— Nie zamierzam…
— Schwytał Holly. Chce, żebyś tam był przy rozprawie. I egzekucji.
SĄD POLOWY
Oślepiony przez lód pokrywający jego skafander, pozbawiony łączności i ze spadającą w skafandrze temperaturą, Gaeta rozważał różne opcje. Silniczki nie chcą odpalić, pomyślał, a ja nie wiem czemu. Kontrolka systemu diagnostycznego wyświetlana na szybce jego hełmu paliła się na zielono.