Выбрать главу

Vyborg wreszcie otrząsnął się z szoku; widać było, że jest zdumiony i wystraszony. Wilmot skupił się jednak na Eberlym. Czy mogę zawiązać sojusz z takim człowiekiem? Czy mogę mu zaufać, że będzie właściwie sprawował rządy?

— Tak, jest pan oficjalnie szefem rządu — zgodził się niechętnie Wilmot. — Ale mamy zamiar znaleźć jakiś sposób, żeby zaangażować w rządzenie całą populację.

— Obowiązkowy pobór do rządu — rzekła Cardenas. — Tak się robi w Selene i paru innych krajach. Całkiem sprawnie działa.

Wilmot znał tę koncepcję.

— Żądać od każdego obywatela, żeby spędził co najmniej rok w służbie publicznej? — spytał, pełen sceptycyzmu. — Czy naprawdę pani uważa, że taki system można wprowadzić tutaj?

— Warto przynajmniej spróbować — odparła Cardenas.

— Mieszkańcy habitatu nigdy się na to nie zgodzą — rzekł Wilmot. — Wyśmieją panią.

— Ale ja uważam, że warto spróbować — rzekł Gaeta. — Jak dla mnie, ma sens zadbanie o to, żeby wszyscy byli zaangażowani w sprawę habitatu.

Wilmot uniósł brwi.

— A jakie to ma dla pana znaczenie? Przecież wraca pan statkiem, który przywiezie naukowców.

— Nie, nie wracam — rzekł Gaeta i odwrócił się do Cardenas, po czym zamilkł, jakby nagle zabrakło mu słów. — To znaczy… nie chcę wracać, chcę tu zostać. Stać się obywatelem „Goddarda”.

— I rzucić karierę kaskadera? — spytała zaskoczona Cardenas.

Pokiwał głową z powagą.

— Czas na emeryturę. Poza tym mogę pomóc Wunderly badać pierścienie. Może kiedyś nawet zejdę na powierzchnię Tytana, żeby pomóc Urbainowi i jego jajogłowym.

Cardenas zarzuciła mu ręce na szyję i mocno pocałowała. Wilmot chciał zmarszczyć brwi, ale zdołał się tylko uśmiechnąć.

Siedząc w gabinecie głównego naukowca Urbain i Wunderly oglądali po raz kolejny przybycie nowego księżyca. Widzieli, jak jaskrawe lodowe cząsteczki pierścieni krążą wokół przybysza, pokrywając go ciemniejszym, nieregularnym lodem.

— Niesamowite — mruknął Urbain. Używał tego słowa zawsze, gdy oglądali ten materiał. — Zachowują się jak żywe.

— Bo są żywe — rzekła Wunderly. — Jestem o tym przekonana.

Urbain pokiwał głową i odruchowo przygładził włosy.

— Nadiu, to za duży przeskok. Te cząsteczki są dynamiczne, to oczywiste. Ale żywe? Dużo jeszcze pracy nas czeka, zanim będziemy mogli jednoznacznie określić, czy to żywe istoty.

Wunderly uśmiechnęła się. Użył pierwszej osoby liczby mnogiej. Jest po mojej stronie.

— Już dziś wielu naukowców opowiada się przeciwko twojej interpretacji — rzekł Urbain. — Nie chcą uwierzyć, że pierścienie mogą się składać z żywych istot.

— Więc będziemy musieli zdobyć dowody, żeby ich przekonać — rzekła Nadia.

— To będzie twoje zadanie — rzekł Urbain. — Ja wracam na Ziemię statkiem, który przywiezie innych naukowców.

— Na Ziemię? — zdumiała się Wunderly. — Ależ…

— Wszystko dokładnie przemyślałem — rzekł Urbain, unosząc w górę palec dla podkreślenia swych słów. — Przyda ci się na Ziemi ktoś, kto będzie cię tam popierał i bronił przed sceptykami.

— Myślałam, że tu zostaniesz.

— Grać drugie skrzypce przy nowo przybyłych? — Urbain uśmiechnął się z wysiłkiem, ale Nadia dostrzegła, że w tym uśmiechu kryje się ból. — Nie, wracam na Ziemię. Nigdy nie byłem dobry w kierowaniu własną karierą, ale sądzę, że znajdę energię, by promować twoją. Dla ciebie i twoich lodowych stworzeń będę walczył jak tygrys!

Wunderly nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wiedziała za to, że każdy młody naukowiec z nieortodoksyjną ideą potrzebuje promotora. Nawet Darwin potrzebował Huxleya.

— Poza tym — mówił dalej Urbain — na Ziemi jest moja żona. Chyba w Paryżu. Może… zrobię na niej wrażenie i do mnie wróci.

— Na pewno — rzekła łagodnie Nadia.

— Zatem postanowione. Wracam na Ziemię. A ty pilnujesz pierścieni.

— Pilnuję?

Uśmiechnął się szeroko.

— Awansowałaś. W zespole przylatującym z Ziemi jest trzech naukowców zainteresowanych pierścieniami, ale to młodziaki świeżo po studiach. Zostajesz szefem projektu badań dynamiki pierścieni. Będą dla ciebie pracować.

Wunderly musiała włożyć sporo wysiłku, żeby nie rzucić mu się na szyję.

Siedząc na szpitalnym łóżku, Holly zginała palce prawej dłoni, trzymając ją przed oczami.

— Prawie jak nowa — oznajmiła.

Cardenas uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Daj jej jeszcze parę dni. Nawet nanomaszyny potrzebują czasu, żeby wszystko posprzątać.

Gaeta siedział przy Cardenas; oboje przysiedli na małych plastikowych krzesełkach, tak blisko siebie, że prawie się dotykali.

— Skorzystam z nanomaszyn podczas następnej wyprawy na pierścienie — rzekł.

— Nawet Urbain przestał się ich bać — rzekła Cardenas. — Dziś rano odwiedził mnie w laboratorium i ani raz się nie wzdrygnął!

Roześmiali się wszyscy. Potem Holly spoważniała.

— Manny, dziękuję. Uratowałeś mi życie. Kananga by mnie zabił.

Twarz mu stężała.

— Za dobrze go potraktowałem. W jakimś barrio zrobiliby mu dokładnie to, co on zrobił tobie i Raoulowi. A potem zrzuciliby go na autostradę z wiaduktu.

— O mnie rozmawiacie?

Do pokoju Holly wjechał na wózku Tavalera. Zatrzymał się przy drugiej stronie łóżka.

— Miałam zamiar zaraz do ciebie zajrzeć — rzekła Cardenas. — Jak twoje płuca?

— Chyba dobrze. Lekarze badali mnie dziś rano. Chyba są zdziwieni, że tak szybko wszystko się goi.

— Odbudowa tkanki płuc potrwa jeszcze z parę dni — ostrzegła go Cardenas. — Z żebrami było łatwiej.

Tavalera pokiwał głową.

— To zabawne. Czasem mam wrażenie, że czuję, jak nanoboty pracują u mnie w środku.

— To tylko twoja wyobraźnia.

— Pewnie, zawsze miałem bujną wyobraźnię — rzekł.

— Raoul — rzekła Holly. — Byłeś cudowny, próbując mnie bronić.

Poczerwieniał.

— Ale nie całkiem mi się udało. I teraz mam w sobie pełno nanobotów w nagrodę.

Cardenas zrozumiała, co miał na myśli.

— Nie martw się, za parę dni zacznę wypłukiwać je z twojego ciała. Będziesz mógł wrócić do domu. Zanim wrócisz na Ziemię, nie będzie śladu, że miałeś w sobie nanomaszyny.

— I będziesz musiał wracać sam, amigo — rzekł Gaeta. — Ja tu zostaję już na stałe. — Otoczył Cardenas ramieniem. Holly dostrzegła światełko w oczach Kris.

— A technicy? Też zostają?

Gaeta potrząsnął głową.

— Nie. Fritz chce wrócić na Ziemię i znaleźć nowego pendejo, żeby zrobić z niego gwiazdę mediów. Ale ja zatrzymuję skafander. To maleństwo jest moje.

— Tavalera wyglądał na zadumanego. Ja też o tym myślałem.

— O czym? — spytała Holly.

— O zostaniu tutaj.

— Naprawdę? — Holly otworzyła szeroko oczy.

— Tak. To znaczy… nie jest tu tak źle. Wiecie, w tym habitacie. Tak się zastanawiałem, pani doktor C, może mógłbym dalej dla pani pracować? Jako asystent w laboratorium?

— Raoul, potrzebuję twojej pomocy — odparła bez zastanowienia Cardenas. — Zastanawiałam się, co będzie po twoim odlocie.