— No i co z tego! — upierała się Ethenielle. — Trzynaście sióstr. I teraz trzeba tylko, by któraś znalazła sposób na przesłanie wiadomości. Choćby kilku linijek listu. Zastraszą jakiegoś żołnierza albo pokojówkę. Czy któremuś z was się wydaje, że potrafi je powstrzymać?
— Kości zostały rzucone — orzekł lakonicznie Paitar. Co się stało, to się nie odstanie. W oczach Ethenielle Arafelianie byli niemal równie dziwni jak Saldaeanie.
— Dalej na południu — dodał Easar — towarzystwo trzynastu Aes Sedai może się okazać jak najbardziej wskazane. — Po tym stwierdzeniu zapadło milczenie, brzemienne w nie dopowiedziane wnioski. Nikt nie miał ochoty formułować ich na głos. To wszystko dalece odbiegało od zwykłych zmagań z Ugorem.
Za to Tenobia wprawiła wszystkich w zdumienie, bo ni stąd, ni zowąd wybuchnęła śmiechem. Jej wierzchowiec usiłował stanąć dęba, ale osadziła go ostro.
— Ja zamierzam dotrzeć na południe tak szybko, jak tylko się da, tymczasem jednak zapraszam wszystkich na wieczerzę w moim obozie. Będziecie mogli porozmawiać z Illeisien oraz jej przyjaciółkami i sami się przekonać, czy wasz osąd zgadza się z moim. A jutrzejszej nocy spotkamy się w obozowisku Paitara i wypytamy przyjaciółki Coladary. — Propozycja była tak sensowna i oczy — wista, że zyskała natychmiastową akceptację. A potem Tenobia dodała jeszcze, jakby po namyśle: — Mój wuj Kalyan będzie zaszczycony, jeśli pozwolisz mu usiąść obok siebie, Ethenielle. Bardzo cię podziwia.
Ethenielle popatrzyła na Kalyana Ramsina, który siedział na koniu, za Tenobią i dotąd ani razu się nie odezwał, sprawiał wręcz wrażenie, jakby nawet nie oddychał. Ich spojrzenia spotkały się i posiwiały orzeł przelotnie spojrzał jej głęboko w oczy. Przez chwilę dostrzegła w jego wzroku coś, czego nie widziała od śmierci Brysa — zobaczyła mężczyznę patrzącego nie na królową, lecz na kobietę. Odczuła to jak cios, który potrafi pozbawić tchu. Tenobia przeniosła spojrzenie z wuja na Ethenielle, a towarzyszył temu źle skrywany uśmieszek satysfakcji.
Ethenielle poczuła wzbierającą w sobie wściekłość. Uśmiech tamtej był przejrzysty niczym źródło, jakby już samego wzroku Kalyana nie wystarczyło. Ta dzierlatka wymyśliła sobie, że ich ożeni? To dziecko sądzi?... Całkiem nagle furię zastąpił smutek. Sama była jeszcze młodsza, kiedy swatała swą owdowiałą siostrę Nazelle. I choć wbrew początkowym protestom siostry o małżeństwie zdecydowała wyłącznie racja stanu, ostatecznie Nazelle pokochała lorda Ismica. Ethenielle od tak dawna aranżowała już tylko cudze małżeństwa, że nigdy się nie zastanowiła, czy sama byłaby zdolna do stworzenia nowego, trwałego związku. Raz jeszcze przyjrzała się Kalyanowi, tym razem dokładniej. Na jego ogorzałej twarzy nie było nic prócz należytego szacunku, jednak wyobraźnia podsuwała wyraz jego oczu, jaki widziała przed chwilą. Oblubieniec, którego wybrałaby dla siebie, musiałby być silnym mężczyzną, ale własnym dzieciom przynajmniej, jeśli już nie rodzeństwu, nigdy nie odbierała szansy na miłość — dla siebie też nie żądałaby mniej.
— Zamiast marnować dzień na czczą gadaninę — powiedziała, głosem bardziej ściśniętym, niżby sobie życzyła — zajmijmy się tym, po co tu przybyliśmy. — Niech Światłość strawi jej duszę, jest przecież dorosłą kobietą, nie zaś młodą dziewczyną, która po raz pierwszy w życiu spotyka potencjalnego kandydata do swej ręki. — No i jak będzie? — spytała podniesionym, tym razem odpowiednio stanowczym tonem.
Wszystko zostało już uzgodnione w ostrożnych słowach tamtych listów, teraz jednak, w miarę jak będą się posuwali coraz dalej na południe, plany miały podlegać modyfikacjom, stosownie do okoliczności. Spotkaniu zaś tak naprawdę przyświecał jeden tylko ceclass="underline" odnowienie pewnego prostego, starożytnego rytuału Ziem Granicznych, który inicjowano zaledwie siedmiokrotnie przez wszystkie lata, jakie upłynęły od Pęknięcia. Prosty obrządek, który jednak zwiąże ich silniej, niźli potrafiły słowa, jakkolwiek by były wielkie. Władcy podjechali bliżej siebie, a towarzyszące im osoby usunęły się na bok.
Ethenielle syknęła, gdy nóż przeciął skórę na wnętrzu jej lewej dłoni. Tenobia przejechała ostrzem po swojej dłoni i zaśmiała się. Paitar i Easar równie dobrze mogli wyjmować sobie drzazgi. Cztery dłonie spotkały się i w uścisku zmieszały krew płynącą z serca, która kapała na ziemię, wsiąkając w kamienistą glebę.
— Aż po śmierć, jesteśmy jednością — rzekł Easar i wszyscy powtórzyli formułę zgodnym chórem: — Aż po śmierć, jesteśmy jednością. — Tak związali się przysięgą na krew i ziemię. Teraz musieli znaleźć Randa al’Thora. I zrobić, co trzeba. Niezależnie od ceny, jaką przyjdzie zapłacić.
Gdy już nabrała pewności, że wsparta na poduszkach Turanna jest w stanie usiąść bez pomocy, Verin wstała i pozostawiła skuloną Białą siostrę, popijającą wodę. Czy raczej usiłującą popijać. Zęby Turanny szczękały o brzeg srebrnego kubka, czemu zresztą bynajmniej nie należało się dziwić. Wejście do namiotu było tak niskie, że nawet ona musiała się pochylić, by móc wytknąć głowę na zewnątrz. A wtedy poczuła, jak ból umęczonego grzbietu przeszywa ją do głębi. Nie bała się odwrócić plecami do rozdygotanej kobiety w szacie ze zgrzebnej czarnej wełny. Wcześniej Verin otoczyła ją silną tarczą, a nie podejrzewała, by Turannie zostało dość sił na podjęcie próby rzucenia się na nią od tyłu, nawet gdyby tak niedorzeczna myśl przyszła jej do głowy. Białe nie miewały takich pomysłów. A skoro już o tym mowa, stan Turanny zapewne w ogóle nie pozwalał jej przenosić, nawet gdyby nie była oddzielona od Źródła.
Aielowie rozbili swój obóz na wzgórzach, wśród których kryło się Cairhien; niskie namioty barwy ziemi wypełniały przestrzenie między drzewami, których nie było tu wiele ze względu na bliskość miasta. W powietrzu unosiły się nieznaczne tumany pyłu, ale ani kurz, ani skwar, ani też wściekły blask słońca nie przeszkadzały Aielom. Obozowisko tętniło życiem, upodobniając się do dowolnego miasta. Verin ze swego miejsca obejmowała wzrokiem mężczyzn oprawiających upolowaną zwierzynę i łatających namioty, ostrzących noże i szyjących te charakterystyczne miękkie, buty noszone przez wszystkich Aielów, oraz kobiety, które coś gotowały albo piekły na otwartych paleniskach, tkały na małych krosnach, opiekowały się nielicznymi dziećmi. Wszędzie, gdziekolwiek spojrzała, widziała odzianych na biało gai’shain, którzy coś targali, trzepali dywaniki względnie doglądali jucznych koni i mułów. Żadnych domokrążców ani sklepikarzy. Żadnych fur i powozów. Miasto? Bardziej to przypominało tysiąc wiosek zgromadzonych w jednym miejscu, tyle że mężczyzn było tu znacznie więcej niż kobiet i niemal wszyscy ci mężczyźni, z wyjątkiem kowali dźwięcznie uderzających w swoje kowadła oraz ludzi w bieli, pozostawali uzbrojeni. Zresztą większość kobiet też była uzbrojona.
Zgromadzona tu rzesza dorównywała liczebnością populacjom wielkich miast, z pewnością zaś trudno było w niej rozróżnić wzięte do niewoli Aes Sedai, a jednak Verin zauważyła, w odległości nie większej niż pięćdziesiąt kroków, ubraną na czarno kobietę, która szła z wielkim trudem, wlokąc stertę kamieni ułożonych na bydlęcej skórze, stertę, która sięgała jej aż do pasa. Choć twarz miała skrytą w cieniu kaptura, nikt w obozie, z wyjątkiem uwięzionych sióstr, nie nosił takich czarnych szat. Równolegle do skórzanej płachty szła spacerowym krokiem jakaś Mądra w poświacie Mocy, świadczącej o tym, że więźniarka jest odcięta tarczą od Źródła, a dwie Panny towarzyszyły siostrze z obu stron i poganiały ją rózgami, gdy tylko zwolniła kroku. Verin zastanawiała się, czy to widowisko nie jest przypadkiem przeznaczone specjalnie dla niej. Tego ranka spotkała już Coiren Saeldain, w towarzystwie Mądrej i pod eskortą dwóch wysokich Aielów; z szaleństwem w oczach i twarzą zalaną potem wspinała się chwiejnie na zbocze, uginając pod brzemieniem ogromnego kosza po brzegi wypełnionego piaskiem. Wczoraj podobne szykany spotkały Sarene Nemdahl. Kazali jej garściami przenosić wodę z jednego skórzanego bukłaka do drugiego, najpierw ćwicząc rózgami, by robiła to żwawiej, a potem chłoszcząc za każdą rozlaną kroplę. Sarene skorzystała z chwili nieuwagi tamtych, by zapytać Verin, po co to wszystko, aczkolwiek z tonu głosu odgadła, że raczej nie spodziewa się odpowiedzi. Verin z pewnością nie była w stanie żadnej udzielić, zanim Panny zagnały Sarene z powrotem do jej bezsensownej harówki.