Выбрать главу

Uklękła i próbowała pocieszyć Turannę, jednak bez większego przekonania. Uspokajające słowa brzmiały dla niej równie pusto’, jak i dla tamtej, przynajmniej sądząc po apatycznym wyrazie oczu. Nikt nie mógł odmienić losu Turanny prócz samej Turanny, a to nastąpi dopiero wówczas, gdy naprawdę tego zapragnie. Biała siostra rozszlochała się jeszcze żałośniej, spazmatyczne, nieme łkania targały ramionami, twarz zalewały strumienie łez. Wejście dwóch Mądrych oraz dwóch młodych Aielów chyba nieco rozładowało sytuację. W każdym razie tak odebrała to Verin. Wstała i dygnęła wdzięcznie, jednak żadne z nowo przybyłych nie poświęciło jej osobie szczególnej uwagi.

Daviena miała zielone oczy i jasnorude włosy, Losaine szare oczy i ciemne włosy i tylko na słońcu przebłyskiwały wśród nich rude pasma; obie były ponad głowę wyższe od Verin, obie też miały takie miny, jakby wyznaczono im jakieś paskudne zadanie, którym wolałyby obarczyć kogoś innego. Żadna nie potrafiła przenosić dostatecznie silnie, by mieć pewność, że utrzymają Turannę w pojedynkę, ale łączyły się z taką wprawą, jakby od urodzenia potrafiły uformować krąg, a otaczające je łuny saidara zdawały się stapiać ze sobą, mimo dzielącej je pewnej odległości. Gdzie one się tego nauczyły? Gotowa była założyć się o wszystko, co posiada, że jeszcze kilka dni temu pozostawało to poza zasięgiem ich możliwości.

Wszystko poszło szybko i sprawnie. Kiedy pochyleni mężczyźni wzięli Turannę za ramiona i podnieśli, srebrny kubek poleciał na podłogę. Na szczęście dla niej był pusty. Turanna nie opierała się, co było całkiem rozsądne, zważywszy na to, że każdy z nich mógłby ją wynieść pod pachą niczym worek ziarna. Jedynie z jej otwartych szeroko ust wydobył się bezgłośny jęk. Aielów nic to nie obeszło. Daviena, skupiona na podtrzymywaniu kręgu, utworzyła tarczę, a Verin uwolniła Źródło. Żadna z Mądrych nie ufała jej dostatecznie, by bez usprawiedliwionego powodu pozwolić na objęcie saidara, niezależnie od przysiąg, jakie złożyła. Z pozoru nic nie zauważyły, z pewnością jednak zachowywałyby się inaczej, gdyby postąpiła wbrew ich oczekiwaniom. Mężczyźni wyciągnęli Turannę na zewnątrz, wlokąc jej nagie stopy po warstwach dywaników ułożonych na podłodze namiotu, a Mądre wyszły zaraz za nimi. I na tym koniec. Wszystko, co można było zrobić z Turanną, zostało zrobione.

Wypuściwszy długo wstrzymywany oddech, Verin opadła na jedną z kolorowych, wykończonych frędzlami, poduszek. Na dywanikach tuż obok niej spoczywała taca ze złotej plecionki. Napełniła jedną z nie dopasowanych srebrnych filiżanek herbatą z cynowego dzbana i wypiła łapczywie. To zajęcie męczyło, pobudzało pragnienie. Pozostało jeszcze wiele godzin do zmierzchu, a już czuła się, jakby przez dwadzieścia mil targała ciężką skrzynię. Po górach. Kubek powędrował z powrotem na tacę, a Verin wyciągnęła zza pasa małą, oprawioną w skórę książeczkę. Zawsze to trochę trwało, zanim przyprowadzili siostrę, którą akurat wybrała. Kilka chwil spędzonych na przeglądaniu notatek — i sporządzaniu nowych — nie zawadzi.

Nie prowadziła zapisków na temat sióstr pojmanych w niewolę, natomiast niespodziane pojawienie się Cadsuane Melaidhrin przed trzema dniami dawało dość powodów do niepokoju. Do czego zmierzała Cadsuane? Jej towarzyszki można było zbagatelizować, ale sama Cadsuane stanowiła legendę, której tylko choćby w miarę wiarygodne elementy czyniły z niej osobę doprawdy bardzo groźną. Groźną i nieprzewidywalną. Verin wyjęła pióro z małego drewnianego piórnika, który zawsze miała przy sobie, odkorkowała stanowiący jego część kałamarz. I w tym momencie kolejna Mądra weszła do namiotu.

Verin poderwała się na równe nogi tak szybko, że aż upuściła notatnik. Aeron w ogóle nie potrafiła przenosić, ale Verin dygnęła przed posiwiałą kobietą równie głęboko jak przed Davieną i Losaine. Kończąc ukłon, puściła spódnice, chcąc podnieść notes, ale palce Aeron dosięgły go prędzej. Verin wyprostowała się, spokojnie patrząc, jak tamta wertuje stronice.

Niebieskie jak niebo... jak zimowe niebo... oczy spojrzały w jej oczy.

— Kilka pięknych rysunków i mnóstwo słów na temat roślin i kwiatów — stwierdziła chłodno Aeron. — Nie widzę tu pytań, które polecono ci zadać. — Notatnik wcisnęła jej raczej, niż podała.

— Dziękuję ci, Mądra — odparła potulnie Verin, chowając notatnik w bezpieczne miejsce za pasem. Dygnęła nawet powtórnie dla lepszego efektu, równie głęboko jak za pierwszym razem. — Mam obyczaj notowania wszystkiego, co zauważę. — Któregoś dnia będzie musiała opisać szczegółowo klucz do szyfru, jakim posługiwała się w swych notatnikach... zawierały pracę całego jej życia, pomieszczone w licznych kredensach i kufrach jej izb nad biblioteką Białej Wieży... któregoś dnia, ale miała nadzieję, że niezbyt rychło. — A co do... mhm... więźniarek... jak dotąd wszystkie powtarzają wariacje na ten sam temat. Car’a’carn miał zostać umieszczony w Wieży i czekać tam na nadejście Ostatniej Bitwy. A... mhm... znęcano się nad nim... bo usiłował uciec. Ale o tym naturalnie już wiesz. Nie ma obawy, z pewnością dowiem się więcej. — Wszystko to prawda, nawet jeśli nie cała, jednak zbyt wiele sióstr zmarło na jej oczach, by mogła ryzykować, że pośle inne do grobu, nie mając po temu wystarczającego powodu. Problem zaś polegał na zrozumieniu kwalifikacji konkretnego czynu w oczach Aielów. Podstępny sposób porwania młodego al’Thora przez misję poselską, która rzekomo z nim paktowała, rozwścieczył ich do tego stopnia, że byli bliscy mordu, natomiast to, co określała jako „znęcanie się”, ledwie ich rozgniewało, przynajmniej jak potrafiła się zorientować.

Bransolety ze złota i kości słoniowej zaszczękały cicho, kiedy Aeron poprawiła swój ciemny szal. Patrzyła z wysoka, jakby usiłowała czytać w myślach Verin. Aeron zdawała się zajmować jakieś poczesne miejsce w hierarchii Mądrych i choć Verin zdarzało się niekiedy widywać uśmiech marszczący te ogorzałe policzki, uśmiech ciepły i niewymuszony, nie był on nigdy przeznaczony dla żadnej Aes Sedai.

„Nawet nie podejrzewałyśmy, że w ogóle możecie przegrać”, wyjaśniła nieco mętnie na użytek Verin. Niemniej ciąg dalszy był całkiem zrozumiały. „Aes Sedai nie mają honoru. Spraw, by padł na ciebie choć cień podejrzenia, a własnymi rękoma zwiążę cię tak; że nie dasz rady się wyprostować. Niech cień się pogłębi, a rzucę cię na pożarcie sępom i mrówkom”.

Verin zamrugała, starając się patrzeć na nią tak szczerze, jak tylko potrafiła. I potulnie; nie wolno zapominać o pokorze. Uległa i posłuszna. Nie czuła strachu. W swoim czasie znosiła twardsze spojrzenia kobiet — a i mężczyzn — których wcale nie musiały wspierać równie żałosne groźby, jakie wygłaszała Aeron. Z drugiej strony jednak włożyła sporo wysiłku w zdobycie pozwolenia na prowadzenie tych przesłuchań. Nie mogła sobie teraz pozwolić na jego zmarnowanie. Żeby jeszcze oblicza tych Aielów cokolwiek zdradzały.

Nagle dotarło do niej, że już nie są same w namiocie. Weszły do niego dwie Panny o włosach barwy lnu, z odzianą na czarno kobietą, niższą od nich na szerokość dłoni. Musiały ją podtrzymywać, żeby nie chwiała się na nogach. Po jednej stronie stała Tialin, szczupła i rudowłosa, z ponurą miną wyzierającą zza łuny saidara, odgradzającego tarczą więźniarkę. Włosy siostry opadały przepoconymi puklami na ramiona, kilka pasem przylgnęło do twarzy tak brudnej, że Verin z początku jej nie poznała. Nieco wydatne kości policzkowe, lekko zakrzywiony nos i te odrobinę skośne piwne oczy... Beldeine. Beldeine Nyram. Jej uczennica z wykładów dla nowicjuszek.