– Legenda o Golemie – mruknął Szef. – W Krakowie?
– To nie legenda – uśmiechnął się pan Icek. – To najprawdziwsza prawda. Ulepił go z ziemi na cmentarzu, koło którego zapewne musieliście przechodzić. Napisał na srebrnej płytce tekst, który miał mu nadać pozory życia. Ale jakoś nie nadał. Nie wyszło, choć zrobił wszystko wedle wskazówek. Wielu Żydów było bardzo zdziwionych, że mu nie wyszło.
– Chyba raczej zdziwiliby się, gdyby mu się udało – mruknął Szef.
– Och, niekoniecznie. On robił nie takie rzeczy. Czytał z ludzkich oczu jak z księgi. Poznawał losy człowieka z przypadkowego dotknięcia dłoni. Robił też doświadczenia alchemiczne i miał nawet kopię Szmaragdowej Tablicy.
Szef pokiwał w zadumie głową.
– To sporo wyjaśnia – mruknął. – A więc zajmował się alchemią.
– Tak, zgromadził ponoć wspaniałą bogatą kolekcję starodruków alchemicznych, w tym także osławioną "Niemą Księgę".
– Co się z nim stało? – zapytał Szef.
– Był w Gettcie. Nie wiem. Po wojnie nie wrócił już do Krakowa. Prawdopodobnie zamordowali go hitlerowcy, choć byłoby to raczej dziwne. On świetnie potrafił przeczuć niebezpieczeństwo. Ludzie opowiadają, że czytał w myślach. Otaczała go sława wielkiego cudotwórcy.
Uśmiechnął się lekko i z półki zdjął nieduże tekturowe pudełko. Wewnątrz znajdowała się ulepiona z błękitnej gliny ręka. Palce pokryte były gęsto hebrajskimi napisami.
– Czyżby to był…
– Tak. To kawałek Golema, którego zbudował. Zwróćcie panowie uwagę na piękny błękitny kolor.
– To nie jest malowana glina – mruknąłem. – Ani też nie biała – kaolinitowa.
Kustosz uniósł brwi w niemym pytaniu.
– Rozróżniamy zasadniczo dwa rodzaje gliny – wyjaśniłem. – Żelazistą, pospolitą, która po wypaleniu robi się czerwonego koloru. Zawiera domieszkę żelaza, dlatego podczas wypalania metal utlenia się i czerwona barwa cegieł lub garnków pochodzi właśnie od tlenku żelaza.
– A drugi rodzaj? – zaciekawił się.
– To glina kaolinitowa. Różni się tym, że nie zawiera żelaza. Po wypaleniu robi się biała lub żółta. W Polsce była wydobywana w okolicach Iłży i Sandomierza.
– Czyli mamy do czynienia z jeszcze innym rodzajem gliny – mruknął. – Co mogło nadać jej błękitną barwę? Kobalt, mangan może molibden…
– Kobalt – odezwał się cicho Szef. – To glinka kimberlitowa, wydobywana w kraterach i kominach dawno wygasłych wulkanów. Zawiera dużo kobaltu i innych pierwiastków ciężkich, ale jest praktycznie wolna od żelaza. W Chinach wyrabiano z niej słynne błękitne wazy, będące dziś przedmiotem pożądania licznych kolekcjonerów. Jej nazwa pochodzi od miejscowości Kimberley w RPA. Tam właśnie znajduje się ogromny krater wygasłego wulkanu wypełniony tysiącami ton błękitnej gliny. Od wielu dziesięcioleci eksploatuje ją największa na świecie spółka zajmująca się wydobyciem diamentów.
– Czy w Polsce są złoża takiej gliny? – zdziwiłem się.
Uśmiechnął się.
– Są. Najbliższe, pół godziny drogi stąd.
– Gdzie?
– Na Wawelu – odpowiedział poważnie. – Niewielka część wzgórza to bardzo stary, zerodowany stożek wulkaniczny. Wygasły jeszcze przed stu pięćdziesięciu milionami lat, zanim powstały wapienne skały na których posadowiony jest zamek. Gliny kimberlitowe muszą widocznie w jakimś miejscu wychodzić na powierzchnię. Chyba, że przywiózł sobie materiał gdzieś ze Śląska.
– Ciekawe – mruknął kustosz. – Na naszym cmentarzu, nigdzie nie widziałem błękitnawej gliny…
– Może zalega głębiej – zastanowiłem się. – Wiem, że garncarze w poszukiwaniu dobrego surowca drążyli szyby nawet czterometrowej głębokości. Może brał udział w czyimś pogrzebie i spostrzegł, jak bardzo głęboki wkop grobowy dotarł do warstw innego koloru niż na powierzchni. A z czego wykonany był Golem, ten o którym opowiadają legendy z Pragi?
– Tego nie wiem – powiedział Szef.
– Ja też nie mam pojęcia – dodał kustosz.
– A ten, dlaczego został rozbity? – zaciekawił się Pan Samochodzik. – Ktoś go zniszczył?
– Sam cadyk. Zbudował go w poniedziałek i aż do czwartku usiłował ożywić. Ponieważ mu się to nie udało, zdecydował się go rozbić, aby przypadkiem nie ożył podczas Szabasu. Wedle naszych legend Golem, który będzie w tym czasie żywy może próbować wedrzeć się do domu modlitwy. Tego jednak nie wolno mu uczynić.
– Dlaczego? – zainteresowałem się.
– Było by to świętokradztwo. W Bożnicy nie może przebywać istota nie posiadająca duszy. A Golem, choć jak pierwszy człowiek został uczyniony z gliny, otrzymał życie, a przynajmniej pozory życia, jednak duszę mógłby dać mu tylko Bóg. Istota pozbawiona duszy może zniszczyć synagogę… Nie wiem, czy panowie o tym słyszeli, ale na naszych ziemiach była jeszcze jedna próba budowy Golema.
Brwi Szefa uniosły się w niemym pytaniu.
– W Lublinie, około szesnastego wieku miejscowy rabin miał się podjąć tego zadania. Ta legenda podobno jest nawet starsza niż praska. Ale wszystkie one pochodzą z zachodu, prawdopodobnie z krajów iberyjskich. Błąkające się po świecie gliniane ciało pozbawione duszy… W naszych baśniach, czy też raczej można powiedzieć apokryfach wyrastających z gleby ortodoksyjnego i chasydzkiego judaizmu, wspomina się też o dybukach – duszach tragicznie zmarłych, które błąkają się po świecie w poszukiwaniu nowego ciała.
– Gdzie mieszkał Storm? – zaciekawił się Szef.
– Och, niedaleko stąd. Jeśli macie panowie ochotę się przejść, to ja też z przyjemnością łyknę trochę świeżego powietrza.
Opuściliśmy gościnne progi muzeum i powędrowaliśmy ulicą Szeroką na północ. Niebawem zatrzymaliśmy się przed niewielką synagogą, odgrodzoną od ulicy murem, zaopatrzonym w bramę.
– Bożnica Remu – wyjaśnił ochoczo nasz przewodnik widząc nasze zaciekawienie. – Wzniesiona w połowie szesnastego wieku, przez Izraela Isserelesa Auerbacha, ale nazwę swoją przyjęła od jego syna Mojżesza Jsserelesa zwanego Rabbi Moses Remuch.
– Słyszałem o nim – powiedział Szef. – Był dość znanym jak na owe czasy filozofem i uczonym.
Przewodnik uśmiechnął się. Widocznie fakt, że Szef zidentyfikował osobę, sprawił mu przyjemność.
– Pobożni Żydzi pielgrzymują tu, aby zobaczyć miejsce gdzie nauczał. W bożnicy, w miejscu gdzie siadywał, na pamiątkę pali się zawsze lampa.
– Storm też tu wykładał? – zaciekawiłem się.
– Nie, on zachodził do bożnicy Na Górce, stojącej też przy tej ulicy, tylko bardziej w głębi. Była nieco młodsza, pochodziła z początków siedemnastego wieku. Ufundował ją Mojżesz Jekels dla swojego zięcia Natana Spiry – popatrzył pytająco na Szefa.
Ten zamyślił się na chwilę, widocznie przeszukując zakamarki pamięci.
– Natan Spira – powiedział wreszcie. – To on jako pierwszy publicznie zaczął nauczać Kabały. Napisał na ten temat dzieło, ale niestety nazwa jego uleciała mi z pamięci.
– "M'galeh Amukot" – powiedział przewodnik. – Czyli "Odsłaniający Tajemnice".
Szef w zadumie popatrzył na mury Bożnicy Remu. Dalej wzdłuż ulicy ciągnął się wysoki mur.
– Tu znajduje się stary cmentarz – powiedział.
– Tak. Nowy, ten na którym Storm budował Golema, jest po drugiej stronie nasypu kolejowego.
– Przechodziliśmy tamtędy – wyjaśniłem. – Ładny ten skwerek…
Pośrodku ulicy znajdował się nieduży, prostokątny trawnik. Choć rośliny pożółkły, nadal ożywiały kamienny bruk.
– To nie skwerek – uśmiechnął się przewodnik. – To wedle naszych legend grób.