Выбрать главу

– On chyba źle się czuje – zwróciła się Kasia do Pana Samochodzika.

Szef popatrzył na mnie pobłażliwie.

– Powinieneś, Pawle, umieć odróżnić fikcję literacką od rzeczywistości – powiedział z delikatną przyganą w głosie.

– Szefie, to chyba pan i te dwie młode damy nie potraficie odróżnić

rzeczywistości od fikcji – powiedziałem poważnie. – Sądziliśmy wcześniej, że odtworzenie eksperymentów Sędziwoja ma na celu rekonstrukcję dawnych technologii chemicznych, a tymczasem od kilku godzin znajdujemy się w średniowieczu. Kamień filozoficzny sobie produkujemy…

– Zanadto to przeżywasz – powiedziała Kasia przeciągając się leniwie. – Zresztą nie należy się dziwić…

– Próbowałyście nawiązać kontakt z zachodnimi towarzystwami

alchemicznymi?

– A jakże – uśmiechnęła się Stasia. – Alkahest we Francji, Neptunea we Włoszech… Straszne palanty. Głównie zajmują się wznoszeniem toastów na cześć Paracelsusa i Villanovy. Czczą złoto jak bałwochwalcy opisani w Księdze Wyjścia. Żaden z nich nie stał w życiu przy atanatorze.

Piecyk powoli rozpalał się do czerwoności. Nabrał ciemnowiśniowej barwy.

– Nie za gorąco? – zapytałem z niepokojem.

– Nie przypali się – uśmiechnęła się. – Wyższa temperatura przyspieszy nieco reakcję.

– Przyspieszy?

– Dla uzyskania właściwego efektu teoretycznie należy podgrzewać

zawartość na minimalnym ogniu przez kilkanaście dni, a według innych

autorytetów nawet i tygodni. My jednak wyznajemy pogląd Abrahama von Helsinga, że wystarczy czas od zmroku do świtu.

– Von Helsing zajmował się alchemią? – zdumiał się Szef. – Myślałem, że interesował się tylko wampirami.

– Dłubał trochę przy tym – uśmiechnęła się Kasia. – Choć oczywiście bardziej interesowały go przypadki ludzi, którzy nie umarli. Szukał nieśmiertelnych z zaciekłością godną lepszej sprawy. To był kompletny świr, znacznie większy niż opisuje go literatura. Ale trzeba przyznać, że wykazał się sporą przedsiębiorczością. Ponad dwadzieścia razy wyprawiał się do Rumunii i na południe Francji, by szukać nieśmiertelnych w kryptach zamków owianych legendami…

– Nieśmiertelnych? – zdumiałem się.

– Wampirów. Wierzył, że istoty odżywiające się ludzką krwią żyją wiecznie. Trochę się oczywiście mylił. Życie wieczne, no może nie wieczne, ale bardzo długie, można uzyskać pijąc złoto, czy też raczej sproszkowany kamień filozoficzny rozpuszczony w merkuriuszu…

Stasia pochyliła się nad wziernikiem i poświeciła do środka latarką, aby zobaczyć, jak przebiega proces.

– Chyba mamy królestwo Merkurego – powiedziała.

– Szare z dodatkiem czerwonego i zielonego? – Kasia przymknęła oczy, jakby chciała coś sobie przypomnieć.

– Tak.

– Teraz powinno pozielenieć.

Popatrzyła na nas z roztargnieniem.

– O czym to ja?…

– Wyprawy von Helsinga – przypomniałem.

– Ach tak. W swoich pamiętnikach wydanych pod koniec życia wspomina, że w Rumunii spotkał człowieka, który zażywszy w młodości eliksiru życia dożył wieku stu trzydziestu lat. Gdy skończyło się działanie preparatu w ciągu kilku tygodni obrócił się w zgrzybiałego starca. Sporo tego typu opowieści krążyło po Europie. Ich ślady znajdujemy w co trzeciej bajce lub legendzie. Zresztą mit nieśmiertelności jest dużo starszy. Weźmy choćby opowieść o Gilgameszu z Uruk, zapisaną przez starożytnych Sumerów.

– Całość jest ciemno zielona z czarnymi plamkami – zameldowała Stasia znad aparatury.

– To tak zwana głowa wrony – powiedziała Kasia. – Na razie wszystko idzie jak po maśle – zaraz odpukała w kawałek brzozowego polana poniewierającego się na stole.

– Czarne – zameldowała jej kuzynka.

– Czyli królestwo Saturna. Teraz masa umiera. Zabiliśmy nasienie złota.

– Nie rozumiem – westchnął Szef. – Inna sprawa, że traktaty alchemiczne pisane są takim językiem, aby były całkowicie niezrozumiałe.

– Masa w jaju musi umrzeć, aby następnie się odrodzić – powiedziała Kasia. – Nasienie złota musi osiągnąć wyższy stan istnienia – czerwoną tynkturę.

Poczułem zmęczenie. Popatrzyłem na zegarek. Było już po północy. Stasia zauważyła mój gest.

– Sądzę, że zdążymy do rana – powiedziała. – Jesień i zima są

najlepszymi porami roku na takie zabawy.

– Czy wschód słońca ma jakieś szczególne znaczenie? – zagadnąłem. – Czy też jest to tylko jakiś taki zabobon?

Mrugnęła do mnie.

– Trudno powiedzieć – uśmiechnęła się – Ale lepiej niczego nie zaniedbać. Może ma to znaczenie, a może i nie…

– Masa brązowieje – zameldowała Stasia.

– Cóż to za królestwo? – zapytałem złośliwie.

– Królestwo Jowisza – powiedziała Kasia poważnie. – Czy pojawiły się pary?

Jej kuzynka oświetliła dokładnie jajo.

– Tak. Skraplają się w górnej części naczynia i opadają na dół.

– Ciągle na dobrej drodze – uśmiechnęła się.

– Jeśli panie pozwolą trochę się zdrzemnę – Szef wygodniej zapadł w fotel. – Ale proszę mnie obudzić, jeśli coś się stanie.

– My jesteśmy zajęte – powiedziała Stasia. – Ale ty, Pawle, mógłbyś skoczyć na górę i zaparzyć kawy.

Poszedłem posłusznie. Gdy po dwudziestu minutach wróciłem z dzbankiem aromatycznego napoju, obie siedziały wpatrując się atanator. Z otworu zabezpieczonego szybką padało jasne białe światło.

– Dosypałyście czystego radu? – zapytałem.

– Nie, masa przeszła w tak zwane królestwo Diany – wyjaśniła Kasia nalewając sobie szklankę. – To pierwszy etap. Gdyby teraz zamknąć dopływ gazu i ochłodzić urządzenie, otrzymalibyśmy gorszy gatunek kamienia filozoficznego – białą tynkturę.

– Do czego służy? – zapytałem.

– Och, zamienia dowolny metal lub niemetal w srebro – wyjaśniła.

– Srebro to też cenny kruszec – zauważyłem.

– Tak, ale złoto jest cenniejsze niż srebro, a jesteśmy już dość blisko – uśmiechnęła się. – Jeśli chcesz zapalić sobie fajkę, to przesiądź się bliżej wyciągu.

– Nie, nie potrzebuję. Palę fajkę tylko wtedy gdy muszę nad czymś

pomyśleć.

Nie wiem czemu, ale moja uwaga wywołała sporą wesołość.

– Co zrobicie, jak już będziecie miały kamień filozoficzny? – zapytałem.

– Kupię sobie własną wyspę u wybrzeży Kanady – powiedziała Kasia. – Dość dużą by jeździć po niej konno.

– A ja pójdę na kurs pilotażu – powiedziała Stasia. – I kupię własny

samolot. Będę latała…

Masa wewnątrz pociemniała.

– To jednak nie jest rad – uśmiechnąłem się.

– Nie widziałam nigdy radu – powiedziała Stasia. – Tylko słyszałam, że naświetla się nim chorych na raka.

– Twoje informacje są mniej więcej o sześćdziesiąt lat przestarzałe – uśmiechnąłem się. – Owszem, chorych się naświetla, ale przy pomocy kobaltu. I to bardzo cienką wiązką, żeby nie uszkadzać sąsiednich tkanek. Natomiast rad ciągle jeszcze używany jest do różnych badań naukowych. Oczywiście można by zrobić z niego też żarówkę, ale to było by marnotrawstwo.

– Żarówkę z radu? W jaki sposób? – zdziwiła się.

– Och, to bardzo proste. Do szklanej bańki wystarczy wsypać gram tego pierwiastka. Taki wynalazek świeci z mocą około sześćdziesiąt wat, a przy tym w ogóle nie trzeba podłączać tego do prądu. Tylko to paskudne promieniowanie.

– A gdyby użyć żarówki ze szkła ołowiowego?

– Za cienkie. Rad jest jedną z najbardziej promieniotwórczych substancji na naszej planecie…