– Lepiej leczyć ludzi kamieniem filozoficznym – mruknęła Stasia. – Jako eliksir życia, po rozpuszczeniu powinien leczyć także raka.
– Ale Setonowi jakoś nie pomógł – zauważyłem. – Miał go sporą ilość, a zmarł na skutek obrażeń poniesionych w trakcie tortur.
– Byłoby naiwnością sądzić, że lekarstwa leczą każdy przypadek -
powiedziała Kasia. – Przecież trąd czy gruźlica zabijają, jeśli choroba poczyni zbyt duże spustoszenia w organizmie przed rozpoczęciem leczenia…
– Ciemnieje i przechodzi w zielony – powiedziała Stasia.
– To niedobrze – zmartwiła się moja rozmówczyni. – Chyba, że przez turkusowy przejdzie do niebieskiego. A ty trzymaj kciuki – poleciła mi.
Zacisnęła dłoń na srebrnym krzyżyku i czekaliśmy w milczeniu.
– Robi się granatowe – zameldowała obserwatorka.
Zdziwiła mnie nagła zmiana w ich zachowaniu. Wyglądały na zdrowo
przestraszone. Kasia nalała sobie wody mineralnej z butelki i wypiła duszkiem. Dłonie jej drżały.
– Czerwienieje – odetchnęła z ulgą Stasia.
– A więc weszliśmy wreszcie w królestwo Wenery – powiedziała moja rozmówczyni. – W ostatniej chwili…
– Robią się kolory – zaraportowała Stasia śledząca przemiany wewnątrz jaja. – Takie jak tęcza.
– Tak zwany pawi ogon – wyjaśniła jej kuzynka. – To znaczy, że powoli się zbliżamy.
Mimo jej zapewnień przez następną godzinę nic specjalnego się nie działo. Znad masy unosiły się czerwonawe opary co dziewczęta określiły jako królestwo Marsa. Obudził się Szef.
– I jak tam produkcja kamienia filozoficznego? – zapytał zaciekawiony.
– Na razie bez większych przygód – powiedziała Kasia. – Zaraz powinniśmy wkroczyć w królestwo Apollona.
Korzystając z chwili, gdy druga z dziewcząt poszła na górę, zajrzałem ciekawie przez szybkę. W jaju, co było kiepsko widać, bowiem powierzchnia zmatowiała, znajdowała się masa przypominająca czerwone błoto. Substancja rozpurchlała się, z bąbli wytryskiwał jakiś gaz. Wreszcie Kasia zdecydowanym ruchem ręki przekręciła zawór z gazem.
– Niech sobie stygnie – powiedziała. – Za godzinę będziemy wiedzieli.
Wyjęła bańkę z ciekłym azotem i wycelowawszy dyszę w piecyk, wolno popuściła gazu. Piecyk utonął w mlecznych oparach.
– Nie podusimy się? – zapytał z niepokojem Szef.
– Azot jest obojętny – powiedziała Stasia.
W piwniczce zrobiło się nieco chłodniej. Piecyk stygł. Przeszliśmy na piętro, gdzie dziewczęta sprokurowały niewielkie śniadanie, czy też raczej należało by powiedzieć podkurek, jako że słońce jeszcze nie wzeszło. Szef jadł z apetytem, ja też po całonocnym czuwaniu czułem się głodny.
Rozdział XIX
Dziewczęta tylko skubały, jakby napięcie nerwów nie pozwalało im jeść.
– Sądzicie, że naprawdę udało wam się otrzymać kamień filozoficzny? – zapytałem.
– Kamień filozoficzny to tylko zabobon – uśmiechnęła się przekornie Stasia. – Ludziom z tytułami naukowymi po prostu nie wypada wierzyć w takie bzdury…
– Jak powinno wyglądać? – zaciekawiłem się. – Zakładając na chwilę, że faktycznie uzyskałyście tynkturę. Czerwona bryłka?
– Ach nie – uśmiechnęła się Stasia. – Istnieje wiele relacji dawnych alchemików oraz przypadkowych ludzi, którym wpadł w ręce kamień filozofów. Van Helmont twierdzi, że był to ciężki proszek koloru żółto-szafranowego, wielu twierdziło, że jest żółty lub złocisty, ale ci najpoważniejsi utrzymywali, że jest barwy płatków maku.
– My też tak uważamy – uśmiechnęła się Kasia.
Po śniadaniu zeszliśmy do piwnicy. Piecyk pokrył się po wierzchu
szronem, ale jajo wewnątrz ciągle było ciepłe. Wydobyłem je ostrożnie przez szmatę i położyłem na specjalnie przygotowanej podstawce.
– Nie wybuchnie? – zaniepokoił się Szef.
– Ma wentylek w korku – uspokoiłem go.
– Ale zatkany – powiedziała Stasia spokojnie. – Ciśnienie mogło
odegrać ważną rolę. – Gdybyś, Pawle, mógł teraz wykręcić zawór…
Założyłem klucz na występy, ale mimo że próbowałem z całej siły, nie chciał drgnąć ani o cal.
– Chyba się zapiekło, albo nawet zalutowało – powiedziałem. -
Ostatecznie temperatura w piecyku była bardzo wysoka…
– Stłuczemy? – zaproponowała Kasia. – Na górze mamy chyba młotek.
– Przynieś – poleciła jej kuzynka. – Zabierz też butelkę, wiesz czego…
Po chwili dziewczyna wróciła z solidnie wyglądającym młotem i zakurzoną flaszką z ciemnego, brązowego szkła. Butelka kojarzyła mi się z apteką. Stasia spokojnie ujęła w dłoń młot.
– Wybacz – powiedziałem zabierając jej śmiercionośne narzędzie. – Może lepiej ja się tym posłużę. A wy wszyscy cofnijcie się na wypadek, gdyby jajo się rozerwało. Nie wiem, jakie może być wewnątrz ciśnienie.
Cofnęli się posłusznie. Przez chwilę ważyłem narzędzie w dłoni, a
potem uderzyłem. Szło było bardzo twarde. Pękło dopiero po trzecim uderzeniu. Przesypałem zawartość do miski. Wewnątrz było sporo rudego pyłu, spieczone grudki jakichś substancji oraz popiół bladego koloru. Pośród tego wszystkiego leżało około dziesięć deko ciemnoczerwonych kryształków. Były drobne jak cukier. Kasia zdjęła z szyi krzyżyk i przekręciła jedno z ramion. Jak się okazało, w wydrążonym wnętrzu krucyfiksu znajdowała się skrytka. Do podstawionej miseczki przesypała odrobinę czerwonego proszku, z wyglądu identycznego jak ten pozyskany z jaja. Nabrała na koniec palca kilka kryształków i dotknęła ich językiem. Skrzywiła się lekko. Potem powtórzyła próbę z nową porcją.
– I jak? – z niepokojem zagadnęła Stasia.
– Bingo! To to samo – powiedziała Kasia.
Napełniła dziurę w środku krzyża proszkiem i zakręciła korek.
– Zapas na przyszłość – powiedziała. – Na kilka stuleci…
Szef podniósł na palcu kilka kryształków.
– Kamień filozoficzny – uśmiechnął się. – Kto by pomyślał.
– Pan nie wierzy – oskarżycielskim tonem powiedziała Kasia.
– Ano, co mam robić – wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się. – Jestem sceptykiem.
– Transmutacja metali jest niemożliwa – poparłem go. – Być może uzyskałyście jakiś związek chemiczny tożsamy z tym, co alchemicy uważali za kamień filozoficzny, ale za jego pomocą nie można zamienić w złoto nawet grama innego metalu.
– Ha, niedowiarki – powiedziała Stasia. – Chcecie przekonać się na własne oczy?
– Z przyjemnością – Szef popatrzył jej prosto w oczy.
– Kasiu, przynieś szklaną salaterkę z wystawy – poprosiła.
Jej kuzynka wbiegła z gracją po schodach na górę.
– Znam wiele sztuczek stosowanych przez dawnych alchemików – powiedział Szef. – Dlatego od razu powiem, że nie uwierzę w grudki złota z rzekomo przetopionego ołowiu.
Zamyśliła się, a potem uśmiechnęła lekko.
– Ma pan przy sobie zapewne klucze od mieszkania w Warszawie -
powiedziała. – Przekona pana transmutacja ich właśnie w złoto?
Wróciła Kasia z salaterką. Szef uśmiechnął się.
– Proszę – odpiął od pęczka jeden z kluczy i podał jej.
Na niewielką miseczkę nalała kwasu i wypłukała w nim klucz. Następnie do salaterki wsypała szczyptę proszku.
– Zobaczycie na własne oczy transmutację metali – powiedziała twardo.
– Ech, wracają dawne dobre czasy – powiedziała Kasia. – Przynieść szklanki?