– Czyli w ten sposób pozłociły mi klucz – uśmiechnął się. – Azotan
złota jest trujący?
– Obawiam się że tak, ale myślę, że raczej nic im się nie stanie. Dawka nie była duża. Raczej zaraz po naszym wyjściu ściął je z nóg eter. Parując w żołądkach…
– Przeżyją?…
– Oczywiście. W razie czego, gdyby zaobserwowały jakieś niepokojące objawy, zadzwonią po pogotowie. Mają przecież telefon w antykwariacie i chyba co najmniej jeden komórkowy. Poradzą sobie…
Zaparkowałem przed domem Szefa.
– Gdybyś mógł mi pomóc jeszcze z tym krzesłem – poprosił.
– Jasne.
Wyciągnąłem z wozu krzesło Storma kupione w Krakowie.
Pan Samochodzik ujął walizkę, a ja mebel i wdrapaliśmy się na piętro. Włożył klucz w drzwi. Spróbował przekręcić.
– Zaciął się – westchnął.
– Pewnie pokryły go zbyt grubą warstwą – zauważyłem. – Wezmę pilniczek i zeszlifuję trochę.
– Czekaj, chyba poszło…
Z wysiłkiem zaczął przekręcać i nieoczekiwanie klucz się złamał.
– A niech to! – zaklął. – Uczyli cię w Czerwonych Beretach otwierać zamki wytrychami?
– Nie tylko wytrychami – powiedziałem wesoło. – Zaraz skoczę do
samochodu po narzędzia i sforsujemy te drzwi. Trzeba tylko spróbować wydłubać ten ułamany koniec…
Wyjąłem z kieszeni cienkie cążki i złapawszy za trzpień wyciągnąłem go z trudem.
– Pewnie był pęcherzyk powietrza w odlewie i dlatego się złamał -
powiedziałem i szukając potwierdzenia zbliżyłem go do oka.
Złoto pokrywało klucz tylko po wierzchu, dość cienką warstwą. Głębiej metal był srebrzysty, tak jak powinno być kiepskie gatunkowo żelazo…