Выбрать главу

A jednak taka propozycja nie padła. Chodziło więc o nią. Na pewno Jonah polubił ją, a że wreszcie dojrzał, by założyć rodzinę, postanowił tak to załatwić.

Czyżby właśnie o to chodziło? Tak po prostu?

Miała sześć tygodni, by jakoś to uporządkować i przyzwyczaić się do myśli o ślubie, ale czy sześć tygodni wystarczy?

Następnego wieczoru zjedli kolację z rodzicami i bratem Jonaha. Starsi państwo byli czarujący, a brat bardzo przypominał Olivera. Wszyscy troje byli zachwyceni Lydie.

Szansa na spokojne przeżycie najbliższych sześciu tygodni przestała istnieć, gdy spotkały się ich matki. Każda chciała zaplanować ślub po swojemu, natomiast na Lydie spadła rola rozjemcy, bo otwarty konflikt wciąż wisiał w powietrzu. Szczęśliwie udało się zarezerwować termin w pobliskim kościele. Śpiewacy, muzycy, fotografowie byli już umówieni. Załatwiono też limuzyny, kwiaty i jedzenie. Lydie była przerażona, widząc, jak ochoczo jej matka wydaje pieniądze, których nie mają. Raz po raz protestowała, widząc rosnące w błyskawicznym tempie koszty.

– Nie nudź – sarknęła Hilary. – Jesteś naszą jedyną córką. Poza tym nie mogę pozwolić, żeby ta pani Marriott myślała, że jesteśmy żebrakami – zakończyła ostro.

Lydie miała tego dość.

– Przecież nie mamy pieniędzy! Zapomniałaś?

– Twój przyszły mąż jest bardzo bogaty. Nie możesz być ubrana w łachmany.

Niestety nie miała okazji, by porozmawiać o tym z Jonahem, który świetnie wiedział, w jakiej sytuacji finansowej jest jej rodzina. Widywali się rzadko i tylko na krótko, bo akurat miał nawał pracy. Wprawdzie dzwonił regularnie, ale to nie była rozmowa na telefon, poza tym Lydie nie chciała go martwić.

Oczywiście mogłaby się ostro postawić matce, lecz skończyłoby się to kosmiczną awanturą, a tego nie chciała ze względu na ojca. W milczeniu wypełniała więc polecenia: „Zadzwoń tu, zadzwoń tam, te kwiaty nie są odpowiednie do bukietu ślubnego, musisz je zmienić', zadzwoń do Kitty, przecież nie możesz mieć tylko jednej druhny… „. I tak dalej, i tak dalej. Tylko pytanie, kto za to zapłaci, wciąż pozostawało bez odpowiedzi.

Wreszcie Lydie postanowiła pojechać do domu ciotki. Musiała przejrzeć jej rzeczy, co było zajęciem przykrym, ale nie mogła tego odkładać w nieskończoność. No i miała powód, by wyrwać się z domu, szczególnie po ostatniej dyskusji o druhnach. Najchętniej zadowoliłaby się Donną, lecz matka wymogła, by dołączyły do niej trzy kuzynki: Emilia, Gaynor, no i Kitty.

Ze skromnym dobytkiem ciotki uporała się szybko, przekazała Muriel klucz od domu, by zwróciła go gminie, pospacerowała po okolicy, wspominając Alice, i wróciła do Beamhurst.

– Byłaś już w domu? – spytał ją ojciec, który siedział w altanie.

– Nie.

– Więc idź tam szybko. Twoja droga matka ma ciekawe pomysły.

– O Boże… – jęknęła Lydie. – Znów się zaczyna. •Hilary zaatakowała ją od progu:

– Dzwoniłaś do kwiaciarzy? Przekazałaś im moje instrukcje?

– Nie dzwoniłam. Wpadłam do nich. I nie przekazałam twoich instrukcji, tylko wydałam swoje – powiedziała podniesionym głosem. Była u kresu wytrzymałości.

– Lydie, przecież umówiłyśmy się, że będziesz miała bukiet z lilii.

– Nie umawiałyśmy się, tylko ty tak chciałaś. A ja chcę inaczej.

– Bo tak ci podpowiedziała Grace Marriott – prychnęła wściekle Hilary.

– Nie, bo sama wybrałam różowe i białe kamelie. Bo to jest mój bukiet i mój ślub!

Po raz pierwszy mówiła takim tonem do matki, ale wreszcie przelała się czara goryczy, która zbierała się od wielu lat.

Hilary spojrzała na córkę… i nagle nieco spuściła z tonu.

– Przez to będę musiała wszystko zmieniać: kwiaty w kościele, kwiaty w namiocie weselnym…

– To się zmieni – ucięła Lydie.

Musiała jakoś ochłonąć. Coś złego się z nią działo.

Pamiętała ostre wymiany zdań z Jonahem, teraz ta kłótnia z matką…

Właśnie, Jonah. Wypiął się na wszystko, zagrzebał się w pracy. Tak najwygodniej.

Zadzwonił telefon. To był Jonah. Nie mógł wybrać gorszej dla siebie pory.

– Obowiązkowa przerwa na telefon do narzeczonej? – spytała z ironią Lydie.

– Hm… – Kompletnie zbiła go z pantałyku. – Co się stało? Jakieś kłopoty? Mogę ci jakoś pomóc?

– Radzę sobie bez ciebie – odpowiedziała chłodno.

– Lydie, o co chodzi?

– Pamiętasz moje imię? Bo ja prawie zapomniałam twojego.

– Lydie…

– Ile razy widzieliśmy się od zaręczyn?

– Mam mnóstwo pracy, naprawdę. Chcę tak wszystko ustawić, byśmy mogli wybrać się w długą podróż poślubną. Wtedy będziemy mieli czas tylko dla siebie – zapewnił szczerze. – Lydie, co się dzieje?

Uspokoiła się nieco. Wyczuła, że naprawdę troszczy się o nią.

– Ciągle coś zgrzyta. Znajduję się pod olbrzymią presją.

– Rozumiem… Nasze matki nie są aniołkami.

– Każda chce czegoś innego. Doprowadzają mnie do szału.

– Jest aż tak źle?

– Jeszcze gorzej. Moje zdanie się nie liczy, bo one rywalizują ze sobą.

– Chciałabyś się na trochę wyrwać z tego piekiełka?

– I to bardzo., Masz jakąś propozycję?

– Pojedziemy na weekend do Yourk House. Co ty na to? Odpoczniesz…

– Masz wolny weekend? – Serce zaczęło jej bić szybciej. – Przecież jesteś taki zajęty.

– Jakoś to zorganizuję. Powinniśmy lepiej się poznać przed ślubem…

Te słowa uruchomiły jej wyobraźnię.

– Coś sugerujesz? Ja…

– Lydie, nie denerwuj się – przerwał jej rozbawionym tonem.

Wiedziała, że to nie dziewiętnasty wiek, wiedziała, że za dwa tygodnie się pobiorą, wiedziała, że zachowuje się głupio, a jednak…

– Bo ja… Jonah, nie jestem jeszcze gotowa. Roześmiał się ciepło.

– W takim razie spędźmy niezobowiązujący weekend, kochanie.

– Będę miała swój pokój?

– To wpisane jest w definicję niezobowiązującego weekendu.

– Jonah, przepraszam, że tak się zachowuję.

– Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem.

– Naprawdę? Zależy mi, byśmy najpierw się zaprzyjaźnili.

– Więc będzie to przyjacielski weekend. – Roześmiał się, a Lydie mu zawtórowała. – Cieszę się, że poprawił ci się humor.

– Dzięki tobie.

– Cieszę się więc podwójnie.

– Zatem spotkamy się w sobotę w Yourk House. Mam plan, więc trafię.

– Przyjadę po ciebie w piątek o szóstej, dobrze?

– Dobrze.

– A więc do zobaczenia.

Lydie czuła, jak wali jej serce. Tak bardzo chciała go lepiej poznać. Stęskniła się za nim. Tak bardzo go kochała.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł piątek.

– Nie rozumiem, jak możesz wyjeżdżać w takiej chwili. Jest jeszcze tyle do zrobienia – narzekała Hilary.

Ponieważ matka po niedawnym starciu wyraźnie spuściła z tonu, Lydie, zamiast się kłócić, wybrała pochlebstwo. A nuż zadziała?

– Wszystkim tak świetnie zarządzasz, że nic tu po mnie.

– A twoja sukienka?

– Odbieram ją w środę. W czwartek umówiłam się z Kitty, Emilią i Gaynor na mierzenie ich sukien.

– A Donna?

– Zabieram jej sukienkę ze sobą. Przymierzy ją, kiedy się spotkamy.

– A jeśli…

– Uspokój się, mamo. Donna omawiała przez telefon każdy szczegół z krawcem.