Taka była prawda i Lydie wiedziała, że nie może się wycofać.
– Masz jego numer?
– Przecież to nie jest rozmowa na telefon – stwierdziła poirytowana Hilary. – Musisz się z nim spotkać osobiście.
– Oczywiście. Chcę zadzwonić do jego biura i umówić się na spotkanie. Jeśli przyjdę do niego bez zapowiedzi, pewnie mnie spławi. Zresztą, jeśli domyśli się, po co chcę się z nim spotkać, zrobi to tak czy inaczej.
– Ojciec nie powinien się o tym dowiedzieć. Zadzwoń ze swojego pokoju. Pójdę z tobą. – Oczywiście musiała wszystkiego dopilnować osobiście.
– Marriott Electronics – odezwał się po chwili miły głos w słuchawce.
– Z panem Mamottem proszę. – Lydie próbowała opanować drżenie głosu. – Z panem Jonahem Marriottem – powtórzyła.
– Proszę chwileczkę poczekać.
Lydie czuła się, jakby połknęła kamień.
– Biuro Jonaha Marriotta, czym mogę służyć?
– Dzień dobry. Nazywam się Lydie Pearson – mówiła pośpiesznie. – Czy mogłabym rozmawiać z panem Marriottem?
– Przykro mi, ale pana Marriotta nie będzie w biurze do piątku. Czy mogę w czymś pani pomóc? – powiedział miły głos po drugiej stronie.
Lydie wiedziała, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi.
– Och! – szepnęła. Czuła na sobie ciężkie spojrzenie matki. – Chciałabym się z nim jak najszybciej skontaktować. Czy mogłabym zadzwonić do niego do domu?
Nie miała jednak złudzeń. Żadna sekretarka bez wyraźnego polecenia nie zdradzi prywatnego numeru szefa.
– Pana Marriotta nie będzie w kraju do czwartku wieczorem.
O cholera! – pomyślała Lydie.
– W takim razie zadzwonię w piątek. Do widzenia. Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do matki. Nie musiała nic mówić.
– O Boże! Stracimy dom – krzyknęła Hilary. – Wiedziałam, wiedziałam!
Lydie nigdy wcześniej nie widziała matki w takim stanie. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, w jak poważnej sytuacji się znajdowali. Czuła złość na Jonaha Marriotta.
– Tak się nie stanie, mamo – powiedziała najspokojniej, jak potrafiła. – Spotkam się z Jonahem Marriottem w piątek i nie opuszczę jego biura, zanim nie odda pieniędzy.
Przez dwa kolejne dni Lydie obserwowała narastające przerażenie ojca. Matka stale przypominała jej, że jest ich ostatnią nadzieją. Lydie wiedziała, że nie ma wyboru. Poza tym, niezależnie od tego, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek, umacniała się w przekonaniu, że Jonah Marriott zawiódł zaufanie jej ojca i z każdym dniem była na niego coraz bardziej wściekła. Ojciec pożyczył mu pieniądze w dobrej wierze, a on tak mu się odwdzięczył!
Jednak furia ustępowała, kiedy przypominała sobie spotkanie sprzed lat. Widziała go ten jeden jedyny raz. Była wtedy na wakacjach. Wiedziała, że ktoś ma przyjść do ojca i że chce pożyczyć pieniądze. Nie myślała o tym aż do chwili, kiedy go ujrzała. Siedział w salonie. Ona była chudą i przeraźliwie nieśmiałą szesnastolatką.
– O prze… przepraszam – wyjąkała, oblewając się rumieńcem. – Nie sądziłam, że ktoś tu jest.
W milczeniu wstał i ukłonił się.
– Czy czeka pan na tatę?
Miał niesamowicie niebieskie oczy. Spojrzał prosto na nią, a potem głębokim głosem powiedział:
– Jeśli jesteś córką Wilmota Pearsona, to rzeczywiście czekam na niego.
Pomyślała, że musi czuć się upokorzony, przychodząc prosić o pieniądze.
– Mam na imię Lydie. – Podeszła do niego i wyciągnęła rękę. – Lydie Pearson.
– Jonah Marriott.
Jego uścisk był mocny i ciepły. Chciała, żeby poczuł się lepiej.
– Może ma pan ochotę na herbatę, panie Marriott? – zapytała niepewnie.
Uśmiechnął się. Miał najpiękniejszy uśmiech, jaki widziała.
– Nie, dziękuję, panno Pearson.
Znowu się zaczerwieniła. Miała wrażenie, że się z nią droczy. I właśnie wtedy wszedł ojciec.
– Przepraszam, Jonah, że musiałeś czekać, ale ten telefon wyjaśnił wszystko. – Spojrzał na córkę i uśmiechnął się. – Poznałeś już Lydie? Niestety, niedługo będzie musiała opuścić ukochane Beamhurst i wrócić do szkoły.
Jonah spojrzał na nią i uśmiechnął się, a ona poczuła, jak palą ją policzki.
– Zatem do zobaczenia – zdołała powiedzieć i szybko wyszła.
Wtedy zadurzyła się w Jonahu Marriotcie. Nigdy więcej go nie widziała, ale sporo o nim słyszała. Dobiegał wtedy trzydziestki i posiadał prężnie rozwijającą się firmę elektroniczną. Ponieważ był starszym z synów Ambrose’a Marriotta, właściciela sieci sklepów, przez kilka lat pracował dla ojca. Kiedy jego młodszy brat, Rupert, kolega Olivera, skończył uniwersytet i włączył się w rodzinny biznes, Jonah zajął się własną firmą. Ambrose Marriott nie był tym zachwycony i nie popierał syna w jego działaniach, dlatego Jonah musiał wziąć pożyczkę z banku. Jego firma odniosła sukces, ale banki odmówiły mu kolejnego kredytu. Wtedy zwrócił się o pomoc do jej ojca, znanego biznesmena.
W piątek rano Lydie obudziła się zmęczona. Spała krótko i niespokojnie. Jonah Marriott pożyczył od jej ojca pięćdziesiąt tysięcy i nigdy ich nie oddał. Jonah Marriott, jej bożyszcze. A ona miała się z nim spotkać właśnie dzisiaj.
Zeszła na śniadanie, ale nie mogła nic przełknąć. Spojrzała na ojca. Wyglądał, jakby nie spał od kilku dni.
– Co zamierzasz dzisiaj robić? – spytał.
Tak bardzo chciała mu powiedzieć, że wie o wszystkim i by przestał przed nią udawać… Nie mogła jednak tego zrobić.
– Od wieków nie widziałam ciotki Alicji, więc postanowiłam ją odwiedzić.
– Przecież masz ją przywieźć na ślub. I tak się zobaczycie.
– Tak, ale wtedy nie będzie czasu na babskie plotki. – Uśmiechnęła się.
Była już przygotowana do wyjazdu. Miała na sobie granatową, elegancką garsonkę, ciemne włosy związała z tyłu, odsłaniając delikatne rysy twarzy. Zdawała sobie sprawę, że podróż do Londynu zabierze jej dużo więcej czasu niż niespełna czterdziestokilometrowa przejażdżka do domu ciotki w Penleigh Corbett i chciała wyruszyć jak najszybciej. Wiedziała, że może poczekać nawet cały dzień na spotkanie z Jonahem Marriottem.
Jednak w drodze do Londynu jej poranna determinacja znacznie osłabła. Lydie dobrą chwilę walczyła z sobą, by wejść do budynku Marriott Electronics. Wiedziała, że robi to dla ojca. Gdyby to od niej zależało, uciekłaby stąd jak najszybciej. Przypomniała sobie zrozpaczoną twarz taty i ruszyła w kierunku recepcji. Stało tam kilka osób. Recepcjonistka powiedziała do jakiegoś mężczyzny:
– Asystentka pana Maniotta za chwilę do pana podejdzie.
To wystarczyło. Lydie ruszyła w kierunku windy. Spojrzała do góry. Winda właśnie ruszała w dół z trzeciego piętra, bo tak wskazały wyświetlające się numerki. Po chwili wysiadła z niej elegancka kobieta w średnim wieku i podeszła do tamtego mężczyzny.
Lydie wślizgnęła się do windy i wjechała na trzecie piętro. Gdy wysiadła, poczuła, jak kręci się jej w głowie. Wiedziała, że nigdy w życiu nie robiła czegoś równie strasznego. Rozejrzała się dookoła i ruszyła korytarzem do przeszklonych drzwi. Z determinacją nacisnęła klamkę i weszła do środka. Za biurkiem siedział mężczyzna, który wstał na jej widok.
– Wciąż się czerwienisz, Lydie? Czyżby ją pamiętał?
– Nazywam się Lydie Pearson – szepnęła.
– Wiem, kim jesteś. Proszę, usiądź.
Lecz ją jakaś siła trzymała w progu. Jonah podszedł do niej, zamknął drzwi, delikatnie ujął ją pod łokieć i zaprowadził do fotela.
– Czyżbym się nie zmieniła przez te siedem lat? – spytała wciąż zdumiona, że od razu ją poznał.
– Tego bym nie powiedział. – Jonah nie odrywał od niej oczu. – Elaine, moja asystentka, zostawiła informację, że Lydie Pearson dzwoniła we wtorek. Przypomniałem sobie pewną kruczowłosą, zielonooką Lydie Pearson, którą kiedyś poznałem. – Przerwał na chwilę. – Czy wciąż nazywasz się Pearson?