Lydie uspokoiła się nieco. Co sobie ojciec pomyślał, to pomyślał, ważne, że opuścili grząski grunt.
– To początek znajomości i jeszcze nic nie wiadomo. W każdym razie Jonahowi bardzo zależało, bym w tę sobotę poszła z nim na kolację, ale musiałam odmówić, bo nie wiem, o której skończy się przyjęcie ślubne Olivera i Madeline. Wtedy Jonah zapytał, czy może przyjść na ślub.
Ojciec patrzył na nią dłuższą chwilę, potem uśmiechnął się.
– Wygląda na to, że myśli o tobie całkiem poważnie. Lydie próbowała się uśmiechnąć. Czuta w głowie mętlik.
– Tak sądzisz?
– Właśnie. W takim razie porozmawiaj z bratem o zaproszeniu.
Lydie wprost nie mogła uwierzyć, że poszło tak łatwo.
– Ale podczas ślubu i przyjęcia nie będziesz z nim rozmawiał o pieniądzach? To byłoby nie na miejscu.
– Oczywiście, ale mogę umówić się z nim wcześniej.
– Niestety to niemożliwe – kłamała jak z nut. – Jonah wyjeżdża za granicę na jakąś konferencję.
– Zatem poczekam do następnego tygodnia – powiedział smętnie Wilmot.
Wyszli z gabinetu i poszli do salonu.
– Lydie! – Wpadła w czyjeś ramiona. To był oczywiście Oliver, jak zwykle niefrasobliwy, jak zwykle kochany. – Co u ciebie? Wszystko dobrze się układa?
– Nie narzekam – uśmiechnęła się. – A ty, jak się miewasz przed sobotą?
– Prawdę mówiąc, cieszę się, że to się wreszcie skończy. Co za cyrk. Gdyby to ode mnie zależało, pobralibyśmy się potajemnie, ale pani Ward-Watson by tego nie przeżyta.
– Oczywiście, że nie – wtrąciła się Hilary. – Wszystko musi być, jak należy, Oliverze. Ward-Watsonowie nie mogą pozwolić, by ich córka wychodziła za mąż ukradkiem, jakby miała coś na sumieniu.
– Jakaś szansa na ślubny welon, Lydie? – Oliver próbował spacyfikować matkę.
Już miała powiedzieć, że żadna, gdy zauważyła spojrzenie ojca.
– Ja…
– Lydie, zaczerwieniłaś się! – wykrzyknął ze śmiechem Oliver.
– Jest ktoś, kogo mógłbyś zaprosić na swój ślub – powiedział Wilmot.
– Pierwsze słyszę! – zawołała Hilary. Nie lubiła dowiadywać się ostatnia.
– Lydie zaczęła się spotykać z Jonahem Marriottem. Byłoby miło, gdyby państwo Ward-Watsonowie wysłali mu zaproszenie.
– O Boże! – W głosie Hilary obok niedowierzania pobrzmiewała również złość. Za nic nie chciała, by jej córka spotykała się z tym mężczyzną. Jeśli Lydie opowie mu, że cała ta historia z długiem to jej sprawka… Hilary lubiła manipulować ludźmi, ale, co oczywiste, nie cierpiała, gdy wychodziło to na jaw.
– Lydie była z nim w teatrze w sobotę – powiedział Wilmot.
– Hm. Byłam pewna, że…
– Mamo, spotykam się z nim – ucięła Lydie, by matka nie wspomniała o Charliem.
– Jakoś mnie to nie cieszy – stwierdziła kwaśno Hilary. – Myślałam, że go nie lubisz. Zresztą, wystarczy chwilę z nim porozmawiać, by…
– Mamo, co masz przeciwko niemu? – zdumiał się Oliver. – Przecież to świetny facet.
– Mam o nim inną opinię – tonem królowej oznajmiła Hilary.
– Idę się przejść – powiedziała Lydie.
To był jedyny sposób, by uciec od kłamstw. Z drugiej strony trzeba przyznać, że kłamała coraz lepiej.
Oliver rozmawia! z narzeczoną przez telefon cały wieczór i na kolację wpadł w ostatniej chwili. Był bardzo zadowolony z siebie.
– Jonah powinien dostać zaproszenie jutro – oznajmił wesoło.
– Dzięki, braciszku.
Rodzice zamierzali przenocować w piątek w hotelu nieopodal domu panny młodej, natomiast Lydie miała pojechać po ciotkę Alice. Ślub zaplanowano na sobotnie popołudnie.
Byle do piątku, pomyślała Lydie.
Ponieważ nie mogła uciec przed kłamstwami, próbowała schodzić rodzicom z oczu. We wtorek pojechała szukać kreacji na ślub. Początkowo chciała włożyć jakąś starą suknię, uznała jednak, że na ślubie brata nie będzie oszczędzać. I tak czekają ją długie lata składania grosz do grosza, by spłacić Jonaha. Kiedy wróciła do domu, trzymała w rękach kilka lśniących toreb.
– No, tym razem naprawdę byłaś w mieście – powiedziała matka z przekąsem.
Po chwili z zadowoleniem przypatrywała się kolorowej garsonce i wspaniale dobranym dodatkom.
Oliver spędził cały dzień z Madeline. Wrócił późnym wieczorem. Oznajmił, że w czwartek Ward-Watsonowie poradzą sobie bez jego pomocy. Pozą tym Madeline miała miliard rzeczy do zrobienia przed tym najważniejszym dniem w życiu.
– A zatem będę mógł zabrać moją małą siostrzyczkę na drinka do „Black Bulla”.
– Skoro tak ładnie prosisz.
– Czy ty i Madeline zdecydowaliście się już, gdzie zamieszkacie? – zapytała Lydie, gdy siedzieli w pubie.
– Matka ci nie powiedziała? – roześmiał się. – Budują nam dom nieopodal rodziców Madeline.
– Nie masz nic przeciwko temu? – Wyglądało na to, że Ward-Watsonowie już kupili Olivera.
– A niby dlaczego? Wolę coś nowoczesnego.
– A Beamhurst? – Lydie była wstrząśnięta. – Przecież z tym domem wiąże się cała historia naszej rodziny.
– Nie, dzięki. Ojciec wciąż musiał ładować pieniądze w to historyczne miejsce. Nic dziwnego, że jest bez grosza. Utrzymanie Beamhurst kosztuje fortunę.
Lydie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Ojciec był bez grosza, ponieważ ciągle spłacał długi Olivera.
– Nie taka jest prawda – szepnęła, ale jej nie usłyszał.
– Oznajmiłem mu to we wtorek, kiedy mama zaczęła mówić, że przejmę kiedyś Beamhurst Court. Powiedziałem, że chciałbym być zwolniony z tego zaszczytu. No dopijaj. Pójdę po następną kolejkę.
Kiedy odszedł, Lydie próbowała poukładać sobie to, co przed chwilą usłyszała. Oliver mógł nie przepadać za rodzinną rezydencją, ale czy był aż tak ślepy, by nie dostrzec, że to jego fatalne decyzje biznesowe doprowadziły ojca do bankructwa? Jednak to nie był najlepszy moment, by o tym rozmawiać. Pomyślała z ulgą, że w piątek zostanie w domu z panią Ross. Nareszcie trochę sobie odsapnie. Za to w sobotę będzie musiała przekonać wszystkich, że mają się z Jonahem ku sobie. A wszystko przez to, że była mu winna pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów…
Wzdrygnęła się. Żyła sobie dotąd cicho i spokojnie, lubiła swoją pracę, spotykała się z przyjaciółmi i wiedziała, że wreszcie spotka kogoś, za kogo będzie chciała wyjść i mieć z nim dzieci. I oto nagle wszystko się zmieniło. Musiała ciągnąć dziwaczną intrygę, którą sprokurowała matka, a głównym winowajcą był brat, musiała wszystkich okłamywać, a przede wszystkim ojca… W jakimś sensie przestała być sobą. To bolało najbardziej.
Sobotni poranek był przepiękny. Lydie zamierzała wyjechać po ciotkę, gdy zadzwonił Charlie.
– Lydie, muszę z tobą pogadać. – Był wyraźnie zaniepokojony.
– Kiedy?
– Jak najprędzej. Może dzisiaj?.
– Charlie, za kilka godzin jest ślub mojego brata.
– Przepraszam, zapomniałem. A jutro? Przyjdź na kolację.
A rodzicom powiem, że mam randkę z Jonahem, pomyślała. Sama sobie kręcę stryczek na szyję…
– Z przyjemnością, Charlie. Czy coś się dzieje?
W słuchawce zapadło milczenie. Charlie na pewno się zaczerwienił, skubie mankiet… Bez trudu mogła to sobie wyobrazić.
– Ta nowa dziewczyna – wyrzucił z siebie – no wiesz, ta, o której ci opowiadałem, Rowena Fox, chce się ze mną umówić.
– To świetnie, Charlie. Pogadamy o rym jutro, dobrze?
– Tak, oczywiście. Czekam wieczorem.