Выбрать главу

„Te dziewczyny po prostu szukają wygody – naucza pan Felske. – Są takie młode. Dopiero odnajdują swoje miejsce w dorosłym świecie. Nie są w pełni ukształtowane i spotykają facetów, którzy znają wszystkie sztuczki. Czy taki podryw może być trudny?”

Na swoim strychu Barkley otwiera butelkę coca-coli i siada na stołku pośrodku pokoju.

– Myślisz sobie, kto może być ładniejszy od modelki. Ale one nie są bystre, są pokręcone i popieprzone, są o wiele łatwiejsze, niż można przypuszczać. Przelecieć modelkę jest o niebo prościej niż zwykłą dziewczynę. One to robią cały czas. Tak się zachowują zwykli ludzie, kiedy są na wakacjach. Są poza domem, więc robią to, czego normalnie by nie robili. A te dziewczyny są ciągle poza domem, bo podróżują z miejsca na miejsce. I dlatego takie właśnie są.

Barkley pociąga colę i drapie się po brzuchu. Jest trzecia po południu, a on dopiero godzinę temu wstał.

– Te dziewczyny to nomadzi – mówi. – Mają faceta w każdym mieście. Dzwonią do mnie, kiedy są w Nowym Jorku, a ja zawsze sobie wyobrażam, że tak samo dzwonią do innych, kiedy są w Paryżu, Rzymie czy Mediolanie. Kiedy są w mieście, udajemy, że ze sobą chodzimy. Trzymamy się za ręce i codziennie spotykamy. Wiele dziewczyn tego chce. A potem wyjeżdżają… – Barkley ziewa. – Sam nie wiem. Dokoła jest tyle pięknych dziewczyn, że po jakimś czasie szukasz takiej, która cię po prostu rozśmieszy.

– To zadziwiające, co czasem wyczyniasz, żeby być z tymi dziewczynami – mówi George. – Z jedną taką i jej córeczką poszedłem nawet do kościoła. Bo teraz zadaję się wyłącznie z tymi starszymi. Niedługo muszę spasować. Odciągają mnie od roboty. Przez nie spieprzę sobie życie…

George wzrusza ramionami i spogląda na centrum Manhattanu przez okno swojego biura na trzydziestym czwartym piętrze.

– Patrz na mnie – wzdycha. – Mam dwadzieścia dziewięć lat i jestem starym człowiekiem.

6

Ostatnie uwiedzenie w Nowym Jorku: spotkanie z Mr. Bigiem

Producentka filmowa „koło” czterdziestki, nazwę ją Samantha Jones, weszła do Bowery Bar i natychmiast wszyscy podnieśli głowy, żeby zobaczyć, z kim jest. Samantha prowadzała się zwykle z co najmniej czterema facetami i zabawa polegała na tym, żeby zgadnąć, który jest jej kochankiem. Oczywiście, to nie była trudna gra, bo wybranek był zbyt łatwy do rozpoznania. Nieodmiennie był to ten najmłodszy, przystojny urodą hollywoodzkich aktorów z filmów klasy B. I siedział z radośnie durnym wyrazem twarzy (jeśli dopiero co poznał Sam) albo z tępą, znudzoną miną, jeśli już z nią wcześniej wychodził kilka razy. Bo w tym drugim przypadku zaczynało do niego docierać, że nikt przy stoliku słowem się do niego nie odezwie. Po co mają z nim gadać, skoro za dwa tygodnie będzie już tylko wspomnieniem?

Wszyscy podziwialiśmy Sam. Po pierwsze, wcale nie jest łatwo uwieść dwudziestopięciolatka, kiedy jesteś po czterdziestce. Po drugie, Sam to inspiracja Nowego Jorku. Bo jeśli jesteś samotną kobietą sukcesu, to w tym mieście masz dwie możliwości: albo walić głową w ścianę, starając się znaleźć prawdziwy związek, albo możesz to pieprzyć, używać życia i uprawiać seks jak mężczyzna. Casus: Sam.

Oto prawdziwy dylemat kobiet w Nowym Jorku. Po raz pierwszy w historii Manhattanu wiele kobiet między trzydziestką a czterdziestką ma tyle samo kasy i władzy co mężczyźni – albo przynajmniej tak dużo, by czuć, że wcale mężczyzn nie potrzebują. Z wyjątkiem seksu. Paradoks ów jest godzinami wałkowany u analityków. Niedawno, gdy nasza grupa siedziała przy herbacie w hotelu Mayfair, moja przyjaciółka Carrie, dziennikarka dobrze po trzydziestce, postanowiła, że spróbuje zawalczyć w prawdziwym świecie. Zrezygnuje z miłości jako takiej i odnajdzie spełnienie w sile. I, jak się okaże, udało się. No, w pewnym sensie.

Testosteronowe kobiety; męskie głuptasy

– Chyba się zmieniam w faceta – powiedziała Carrie. Zapaliła dwudziestego papierosa tego dnia i kiedy podbiegł kierownik sali i poprosił, żeby go zgasiła, odparła: – Oczywiście. Nie chciałam nikogo urazić.

I odłożyła papierosa. Na dywan.

– Pamiętacie, jak się przespałam z tym Drew? – spytała.

Zgodnie potaknęłyśmy. To była wielka ulga, bo wcześniej Carrie od miesięcy z nikim nie spała.

– No więc potem nie czułam kompletnie nic. Rzuciłam: „Muszę spadać do roboty, skarbie. Odezwij się”. I zupełnie o nim zapomniałam.

– A dlaczego, do cholery, miałaś cokolwiek czuć? – spytała Magda. – Faceci nie czują. Ja też niczego nie czuję po seksie. Pewnie, że bym chciała, ale w czym problem?

Rozparłyśmy się wszystkie wygodnie, popijając herbatkę, jakbyśmy należały do jakiegoś specjalnego klubu. Byłyśmy twarde i dumne z tego, a nie było nam łatwo dojść do owego stanu. Do tego poczucia absolutnej niezależności, które dawało nam luksus traktowania mężczyzn jak obiekty seksualne. To wymagało ciężkiej pracy, samotności i zrozumienia, że skoro może nigdy nie znajdzie się nikt odpowiedni dla ciebie, musisz sama o siebie zadbać. W każdym tego słowa znaczeniu.

– No cóż, chyba mamy sporo blizn – powiedziałam.

– Ci wszyscy faceci, którzy cię rozczarowują. Po jakimś czasie w ogóle nie chcesz mieć uczuć. Chcesz tylko spokojnie żyć.

– Ja myślę, że to hormony – powiedziała Carrie. – Któregoś dnia siedziałam w salonie fryzjerskim z głęboko nawilżającą maseczką, bo mi ciągle mówią, że mam łamliwe włosy. I w „Cosmo” przeczytałam o męskim testosteronie u kobiet. Otóż badania wykazały, że kobiety, które mają wysoki poziom testosteronu, są bardziej agresywne, odnoszą sukcesy, mają więcej partnerów seksualnych i rzadziej wychodzą za mąż. W tych informacjach było coś niesamowicie uspokajającego, poczułam, że nie jestem dziwolągiem.

– Bo trzeba umieć zmusić facetów do współpracy – powiedziała Charlotte.

– Mężczyźni w tym mieście zawalają na obu frontach – rzuciła Magda. – Nie chcą się wiązać, ale kiedy chcesz od nich tylko seksu, to też im się nie podoba. Nie potrafią się wywiązać z tego, co powinni.

– Zadzwoniłaś kiedyś do faceta o północy i powiedziałaś: „Chcę do ciebie przyjść”, a on na to, że w porządku? – spytała Carrie.

– Problem w tym, że seks nie jest rzeczą raz dokonaną – powiedziała Charlotte. Fantastycznych kochanków nazywała bogami seksu. Ale nawet ona miała trudności. Jej ostatnim podbojem był poeta, który był świetny w łóżku, ale, jak powiedziała, „chciał, żebym z nim chodziła na obiady i odwalała te wszystkie gadki”. Ostatnio przestał dzwonić.

– Chciał mi czytać swoje wiersze, ale mu nie pozwoliłam – wyjaśniła. – Pomiędzy przyciąganiem i odpychaniem biegnie cienka linia – mówiła dalej. – To drugie zaczyna się zwykle wtedy, gdy chcą, żebyś ich traktowała jak ludzi, a nie jak seksualne zabawki.

Spytałam, czy istnieje realna szansa, żeby udało się przeprowadzić wariant „kobiety, które uprawiają seks jak mężczyźni”.

– Musisz być naprawdę wredną suką – powiedziała Charlotte. – Albo to, albo musisz być nieprawdopodobnie milutka i słodka. A my się wahamy gdzieś pomiędzy. To facetów zbija z tropu.

– Dla mnie za późno na wersję słodką – stwierdziła Carrie.

– No to będziesz musiała zostać wredną suką – skomentowała Magda. – Tylko zapomniałaś o jednej rzeczy.

– O czym?

– A jak się zakochasz?

– Nie przewiduję – zapewniła Carrie. Oparła się wygodnie. Miała na sobie dżinsy i starą marynarkę od Yves Saint Laurenta. Siedziała jak facet, z rozkraczonymi nogami. – Tak zrobię. Stanę się prawdziwą suką.