Z apartamentu Amalita wykonała telefon do Gucciego. Przyjmując nienaganny brytyjski akcent, poinformowała:
– Tu lady Caroline Beavers. Mam u was odłożony płaszcz. Właśnie przyleciałam do miasta, wpadnę po niego jutro.
– Wspaniale, lady Beavers – powiedział sprzedawca.
Amalita odłożyła słuchawkę i zaśmiała się.
Następnego dnia Carrie gawędziła przez telefon ze swoim przyjacielem, Robertem.
– Amalita wróciła. Jem z nią lunch – rzuciła.
– Amalita! – podniecił się Robert. – To ona jeszcze żyje? Wciąż piękna? Jest niebezpieczna. Ale kiedy facet się z nią prześpi, to jakby zostawał członkiem specjalnego klubu. Wiesz sama, ona była z Jakiem, i Capote’em Duncanem… i tymi wszystkimi gwiazdami rocka, i miliarderami. To łączy. Wiesz, facet wtedy myśli „ja i Jake”.
– Mężczyźni – wycedziła Carrie – są żałośni.
Ale Robert nie słuchał.
– Nie ma wielu takich kobiet jak Amalita – ciągnął swoje. – Gabriella była taka. Marit też. I Sandra. Amalita jest tak piękna, wiesz, i naprawdę zabawna, i bardzo mądra, no wiesz, jest niesamowita. Wpadasz na którąś z tych dziewczyn w Paryżu, a ona ma na sobie przezroczystą suknię, a ty dostajesz bzika, i widzisz jej zdjęcia w „W” i innych pismach, i to cię coraz bardziej nakręca. Ich seksualna moc jest jak niezwykła, oślepiająca siła, która może zmienić twoje życie. Myślisz, gdybym mógł tego dotknąć, a oczywiście nie możesz, gdybym tylko…
Carrie odłożyła słuchawkę.
O drugiej po południu tego samego dnia Carrie siedziała przy barze w restauracji Harry Cipriani i czekała na Amalitę. Ta, jak zwykle, była już pół godziny spóźniona. Przy barze jakiś biznesmen, kobieta z jego biura i ich klient rozmawiali o seksie.
– Uważam, że mężczyzn zrażają kobiety, które idą z nimi do łóżka na pierwszej randce – powiedziała kobieta. Miała na sobie drogi, granatowy kostium. – Jeśli chcesz, żeby facet potraktował cię poważnie, musisz odczekać co najmniej trzy randki.
– To zależy od kobiety – stwierdził klient. Miał pod czterdziestkę, wyglądał na Niemca, ale mówił z hiszpańskim akcentem – Argentyńczyk.
– Nie rozumiem – powiedziała kobieta.
Argentyńczyk spojrzał na nią wymownie.
– Wy, Amerykanki klasy średniej, które zawsze chcecie złapać faceta, wy musicie przestrzegać reguł. Nie możecie sobie pozwolić na błąd. Ale jest pewien rodzaj kobiet, bardzo pięknych, szczególnej klasy, które mogą robić, co im się podoba.
I właśnie w tym momencie weszła Amalita. Przy drzwiach zrobiło się małe zamieszanie, kiedy maitre d’ ją ściskał.
– No proszę! – powiedziała Amalita. – Jaki szczupły. Dalej biegasz pięć mil dziennie? – W tym momencie zdjęto z niej płaszcz i zabrano pakunki. Miała na sobie tweedowy kostium od Jil Sander (sama spódnica kosztuje ponad tysiąc dolarów) i zielony kaszmirowy sweterek. – Czy tu jest gorąco? – spytała, wachlując się rękawiczkami. Zdjęła żakiet.
Cała sala się na nią gapiła.
– Słoneczko! – pomachała do Carrie, którą zauważyła przy barze.
– Stolik gotowy – zameldował maitre d’.
– Mam ci tyle do opowiedzenia – powiedziała Carrie Amalita. – Dopiero co ledwie uszłam z życiem!
Jakoś tak w kwietniu Amalita pojechała do Londynu na ślub, na którym poznała lorda Skunksia Kupa.
– To oczywiście nie jest jego prawdziwe nazwisko, ale lord jest autentyczny, kochanie – mówiła. – Spokrewniony z rodziną królewską i ma zamek, i psy gończe. Powiedział, że od razu się we mnie zakochał, idiota, w chwili, gdy mnie zobaczył w kościele. „Najdroższa, uwielbiam cię”, mówił, przystawiając się do mnie na bankiecie. „Ale szczególnie uwielbiam twój kapelusz”. To powinno go od razu zdradzić. Ale miałam wtedy taki mętlik w głowie. Mieszkałam w Londynie u Catherine Johnson-Bates, która mnie doprowadzała do szału, narzekała na moje rzeczy rozrzucone w jej pieprzonym mieszkaniu… no cóż, jest spod znaku Panny, więc czego się spodziewać? W każdym razie myślałam tylko o tym, żeby sobie znaleźć inną metę. I wiedziałam, że Catherine wzdycha do tego lorda Skunksa. Dziergała mu szaliki z tej potwornej, przenicowanej wełny, ale on nie zwracał na nią uwagi. Więc, oczywiście, nie mogłam się oprzeć. Plus, potrzebowałam mieszkania.
Tej nocy, po weselu, Amalita w zasadzie wprowadziła się do jego domu na Eton Square. I przez pierwsze dwa tygodnie wszystko szło świetnie.
– Odstawiałam swój numer na gejszę – mówiła Amalita. – Masaże pleców, podawanie herbatki. Czytałam pierwsza gazety, żeby mu wskazać ciekawe momenty.
A on zabierał ją na zakupy. Wydali myśliwskie przyjęcie w jego zamku. Amalita pomagała przygotować listę gości, zaprosiła, kogo trzeba, oczarowała służbę. Był pod wrażeniem. Ale kiedy wrócili do Londynu, zaczęły się kłopoty.
– Wiesz, że mam tę całą swoją bieliznę, którą od lat kolekcjonuję? – spytała Amalita.
Carrie potaknęła. Wiedziała też o ogromnej kolekcji ubrań od najlepszych projektantów, którą Amalita zgromadziła przez ostatnie piętnaście lat. Znała je dobrze, bo kiedyś pomagała Amalicie pakować wszystko w bibułki, żeby złożyć w przechowalni, co zabrało im trzy dni.
– No więc, pewnego wieczoru wszedł do pokoju, kiedy się ubierałam. „Najdroższa – mówi – zawsze się zastanawiałem, jak to jest mieć na sobie takie koronki… Mogę… spróbować? Przekonam się, jak to jest być tobą”. No i fajnie. Ale następnego dnia chciał, żebym go zbiła. Zwiniętą gazetą. „Kochany, czy nie myślisz, że bardziej skorzystasz, jeśli ją raczej przeczytasz?” – spytałam. „Nie! Chcę dostać w dupę”. Posłuchałam. Kolejny błąd. Doszło w końcu do tego, że budził się rano, wkładał moje ciuchy i nie chciał wychodzić z domu. I tak na okrągło. Potem się uparł, żeby nosić moją biżuterię od Chanel.
– I jak mu było? – spytała Carrie.
– Pas mai – odparła Amalita. – Był jednym z tych ślicznych angielskich chłopców. Wiesz, co to nigdy nie wiadomo, czy są homo czy hetero. Ale to się zrobiło strasznie żałosne. Chodził na czworakach, wystawiając tyłek. I pomyśleć, że wcześniej nawet rozważałam małżeństwo!… W każdym razie powiedziałam mu, że odchodzę. Nie chciał o tym słyszeć. Zamknął mnie w sypialni, musiałam uciekać przez okno. A miałam na sobie te idiotycznie wysokie obcasy od Manolo Blahnika, zamiast wygodniejszych od Gucciego, bo pozwoliłam mu nosić moje buty, a tych od Manolo akurat nie lubił, twierdził, że są już niemodne. Potem nie chciał mnie wpuścić z powrotem do domu. Powiedział, że zatrzymuje w zastaw moje rzeczy, bo nabiłam jakiś głupi, drobny rachunek telefoniczny. Na dwa tysiące funtów. Pytam: „Kochany, co miałam robić? Muszę przecież dzwonić do mojej mamy i córki”. Ale tym razem miałam asa w rękawie. Zabrałam jego telefon komórkowy, więc dzwonię do niego z ulicy i mówię: „Kochanie, idę do Catherine na herbatę. A kiedy wrócę, chcę widzieć wszystkie moje walizki, schludnie spakowane, na frontowych schodach. Wszystko sprawdzę. Jeśli będzie czegoś brakować, choćby jednego maleńkiego kolczyka, jednych majteczek, fleczka na obcasie buta, zadzwonię do Nigela Dempstera”.
– I posłuchał? – spytała zafascynowana Carrie.
– Oczywiście! – odparła Amalita. – Angole boją się dziennikarzy jak ognia. Jak chcesz jakiegoś usadzić, to postrasz, że zadzwonisz do gazet.
Właśnie wtedy do ich stolika podszedł Argentyńczyk.
– Amalito – przywitał się, wyciągając dłoń i lekko się kłaniając.
– Ach, Chris. Cómo esta? – spytała, a potem zaczęli gadać po hiszpańsku, czego Carrie nie rozumiała. Na koniec Chris powiedział:
– Jestem w Nowym Jorku cały tydzień. Musimy się spotkać.