Cała sala patrzyła. Amalita się śmiała, prawie dostała czkawki.
– Jak to, kurczę, jest, że się nie przyjaźnimy? – spytała Ray. – To właśnie chcę wiedzieć.
– Kurczę, Ray, nie mam pojęcia – powiedziała Amalita. Teraz już tylko się uśmiechała. – Może to ma coś wspólnego z Brewsterem?
– Z tym pieprzonym, tanim aktorzyną? Chodzi ci pewnie o te kłamstwa, które mu o tobie nagadałam, bo chciałam go zatrzymać dla siebie? No, skarbie, czy możesz mnie o to, kurczę, winić? On miał największego fiuta w L.A! Kiedy go zobaczyłam, byliśmy na obiedzie w restauracji, a on kładzie sobie na nim moją rękę. Pod stołem. Tak się napaliłam, że wyjęłam mu ze spodni i zaczęłam masować, a jedna kelnerka to zobaczyła i zaczęła wrzeszczeć, bo był taki ogromny. Wywalili nas z restauracji. Wtedy sobie powiedziałam: ten fiut jest mój. Z nikim się nie dzielę.
– Rzeczywiście był dość spory.
– Dość spory? Skarbie, był jak u konia – powiedziała Ray. – Wiesz, że jestem ekspertką w łóżku. Lepszej ode mnie faceci nie znają. Ale kiedy dochodzisz do mojego poziomu, coś się dzieje. Chuj przeciętnych rozmiarów nic ci nie robi. Pewnie, że sypiam z tymi wszystkimi kolesiami, ale mówię im otwarcie, co jest grane. Muszę wychodzić, bawić się, bo mnie też należy się jakaś satysfakcja.
Ray wypiła tylko trzy czwarte swojego martini, ale coś dziwnego zaczęło się z nią dziać. Jakby rozpędzony samochód jechał bez kierowcy.
– O, taaak – westchnęła. – Uwielbiam to uczucie… kiedy jestem pełna. Daj mi to, kotku. Pieprz mnie. – Zaczęła się bujać rytmicznie na krześle, unosząc miednicę. Podniosła prawe ramię, zamknęła oczy. – O taaak, kotku, o tak, o taak. Oooch! – zakończyła skowytem i otworzyła oczy. Patrzyła prosto na Carrie, jakby nagle zobaczyła ją po raz pierwszy.
– Jak ci na imię, skarbie? – spytała.
A Carrie nagle przypomniała sobie historię o tym, jak Capote Duncan uprawiał z Ray seks na kanapie w środku przyjęcia, na oczach wszystkich.
– Carrie.
– Carrie…? – dopytywała Ray. – Czy my się znamy?
– Nie – powiedziała Amalita. – To świetna dziewczyna. Jedna z nas. Tyle że intelektualistka. Pisarka.
– Musisz opisać moje życie – ucieszyła się Ray. – Mówię ci, moje życie to gotowy bestseller. Tyle mi się przytrafiło. Ale przetrwałam. Jestem mocna. – Popatrzyła na Amalitę, szukając potwierdzenia. – Spójrz na nas, obie przetrwałyśmy. Inne dziewczyny, takie jak my… Sandra…
– Chodzi do AA i cały czas pracuje, i nigdzie nie bywa – powiedziała Amalita.
– Gabriella…
– Cali girl.
– Marit…
– Zwariowała. Detoksy, potem zakład w Silver Hill.
– To dopiero był numer – powiedziała Ray. – Słyszałam, że odleciała u ciebie na kanapie i musiałaś ją odwieźć do czubków.
– Już stamtąd wyszła. Ma pracę. Public relations.
– Nędza relations, tak to nazywam – powiedziała Ray. – Chcą ją wykorzystać, jej układy i znajomości, ale oczy ma tak nieprzytomne, że trudno się z nią porozumieć. Siedzi tam jak szmaciana lala, a oni jej grzebią w notesie.
Carrie nie mogła powstrzymać śmiechu. Ray zmroziła ją wzrokiem.
– To wcale nie jest śmieszne, skarbie. Wiesz?
8
Jestem na obiedzie z mężczyzną. Pijemy drugą butelkę Chateau Latour, rocznik 1982. Może to nasza trzecia randka, może dziesiąta. Nieistotne. Bo prędzej czy później i tak się zacznie. Nieuniknione.
– Eeeee – zaczyna on.
– Taak? – pytam ja, pochylając się do przodu.
Trzyma rękę na moim udzie. Może właśnie teraz „padnie pytanko”. Nie wygląda na to, ale czy to można przewidzieć? Znowu zaczyna.
– Czy ty kiedyś… nie chciałaś…
– Czego?
– Czy nie chciałaś nigdy… kochać się z inną kobietą? – wyrzuca dumny z siebie.
Ja się wciąż uśmiecham. Ale „to” jest już między nami. Leży na stole jak kupka wymiocin. Wiem już, co będzie dalej.
– Oczywiście, ze mną też – mówi on. – Wiesz, trój kącik.
Potem czas na najlepsze.
– A może byśmy zaprosili jedną z twoich koleżanek?
– A niby czemu miałabym tego chcieć? – pytam. Już się nawet nie dopytuję, na jakiej podstawie on sądzi, że któraś z moich koleżanek mogłaby być zainteresowana.
– No cóż, bo ja mam na to ochotę – mówi on. – A poza tym, tobie też mogłoby się spodobać.
Nie sądzę.
Wariant seksualny
Nowy Jork to miejsce, gdzie ludzie przyjeżdżają spełnić swoje fantazje. Pieniądze. Władza. Wywiad w programie Davida Lettermana. A skoro już tak, to czemu nie dwie kobiety? (i co szkodzi zapytać?). Może każdy powinien choć raz tego spróbować?
– Ze wszystkich fantazji ta jest jedyna, która przerasta oczekiwania – powiedział mój znajomy fotograf. – Bo życie to zwykle seria średniego kalibru rozczarowań. Ale dwie kobiety? Niezależnie od wszystkiego, nie można stracić.
Nie jest to całkowicie prawda, jak odkryłam później. Ale trójkąt to fantazja, w której nowojorczycy przodują. Jak to powiedział jeden mój kumpeclass="underline"
– To seksualna wariacja, w przeciwieństwie do dewiacji.
Jeszcze jedna możliwość w mieście, gdzie wszystko jest możliwe. A może trójkąty mają swoją ciemną stronę? Może to symbol całego zła tego miasta, efekt połączenia owej specyficznej dla Manhattanu desperacji i pożądania?
Tak czy inaczej, wszyscy mają na ten temat coś do powiedzenia. Zrobili to sami. Znają kogoś, kto to zrobił, albo widzieli trzy osoby, które „mają zamiar to zrobić” – jak te dwie topmodelki, które ostatnio wciągnęły męskiego modela do męskiej toalety w klubie Tunnel, zmusiły go do zażycia wszystkich narkotyków, jakie miał przy sobie, a potem zabrały go do domu.
Menage a trois wymaga tej najbardziej zdradliwej z liczb: trójki. Niezależnie od tego, jak wyrafinowany sam się sobie wydajesz, czy naprawdę potrafisz to udźwignąć? Kto zostanie skrzywdzony? Czy trzy jest rzeczywiście lepsze niż dwa?
Siedmiu mężczyzn zwabionych być może obietnicą darmowych drinków, jointów i ziemnych orzeszków smażonych w miodzie spotkało się ze mną w ostatni poniedziałek wieczorem, w piwnicy jednej galerii w SoHo, żeby pogadać o trójkątach. Zastaliśmy tam już fotografa i playboya z lat osiemdziesiątych, Petera Bearda. Był na podłodze na czworakach, bo akurat „kolażował”: domalowywał kształty na swoich czarnobiałych fotografiach zwierząt. Niektóre zdjęcia miały na sobie rdzawe ślady butów. Przypomniało mi się, że słyszałam, iż Peter używa do tego własnej krwi. Miał na sobie dżinsy i bluzę.
Peter to typ „dzikiego człowieka”, o którym krążą różne historie. Na przykład: jego żoną była superlaska lat siedemdziesiątych, Cheryl Tiegs (prawda); kiedyś w Afryce został przywiązany do żerdzi i prawie że nakarmiono nim zwierzęta (pewnie nieprawda). Teraz powiedział, żebyśmy sobie gadali, a on będzie pracował.
– Pracuję calutki czas – zapewnił – żeby tylko odgonić nudę.
Każdy zrobił sobie koktajl i zapaliliśmy pierwszego jointa. Z wyjątkiem Petera wszyscy poprosili, żebym w tym artykule zmieniła ich nazwiska.
– Prawdziwe dane nie wpłynęłyby dobrze na naszą bazę klientów – wytłumaczył jeden z mężczyzn.
Przeszliśmy do tematu.