Stare Greenwich, nowi wrogowie
Oczywiście, sobota okazała się najpiękniejszym jak dotąd dniem tego roku. Słoneczko, 22 stopnie ciepła. Kiedy dziewczyny spotkały się na stacji Grand Central, natychmiast zaczęły narzekać, że będą zapuszkowane w domu Jolie akurat w tę najładniejszą pogodę, mimo że jako zaprzysiężone mieszczki i tak nigdy nie wychodziły na spacer, jeśli tylko mogły tego uniknąć.
Kłopoty zaczęły się już w pociągu. Jak zwykle Carrie poszła spać o czwartej nad rangm, miała potwornego kaca i cały czas się bała, że zacznie rzygać. Belle wdała się w kłótnię z jakąś kobietą siedzącą w rzędzie przed nią, bo dzieciak tej kobiety wystawiał głowę nad oparciem i pokazywał Belle język.
Potem Sarah wyjawiła, że Jolie jest w AA – już od trzech miesięcy – co znaczyło, że na party nie będzie alkoholu.
Carrie i Miranda natychmiast postanowiły wysiąść z pociągu na najbliższej stacji i wrócić do city, ale Belle i Sarah nie chciały im pozwolić. Na koniec Sarah powiedziała Carrie, że sama powinna zacząć chodzić na spotkania AA.
Pociąg dojechał do Old Greenwich i cztery kobiety upchały się na tylnym siedzeniu biało-zielonej taksówki.
– Po co my to robimy? – spytała Sarah.
– Bo musimy – westchnęła Carrie.
– Lepiej, żeby się tam nie walały te szpanerskie narzędzia ogrodowe. Jeśli zobaczę narzędzia, zacznę krzyczeć.
– Ja zacznę wrzeszczeć, jeśli zobaczę dzieci.
– Patrzcie. Trawa. Drzewa. Wdychajcie upojny zapach świeżo skoszonej trawy – powiedziała Carrie, która jakimś cudem zaczynała czuć się lepiej. Wszystkie spojrzały na nią podejrzliwie.
Taksówka podjechała pod biały dom w stylu kolonialnym, którego rynkową wartość zapewne miało podnieść dodanie spadzistego, łupkowego dachu i balkonów na piętrze. Trawnik był bardzo zielony, a wokół drzew zdobiących dziedziniec rosły równe klomby różowych kwiatków.
– O, jaki słodki szczeniaczek – powiedziała Carrie, kiedy golden retriever szczekając, popędził przez trawnik. Ale kiedy piesek dobiegł do skraju dziedzińca, nagle coś szarpnęło go w tył, jakby ktoś ostro pociągnął za niewidzialną linę.
Miranda zapaliła niebieskiego dunhilla.
– Niewidzialne ogrodzenia elektryczne – stwierdziła.
– Oni wszyscy to mają. I założę się, że będziemy musiały o tym swoje wysłuchać.
Przez chwilę cztery kobiety stały na podjeździe, gapiły się na psa, który teraz siedział na środku trawnika i zacięcie merdał ogonem.
– Proszę, czy możemy już wrócić do city? – jęknęła Sarah.
W salonie siedziało już pół tuzina kobiet. Każda z nogą założoną na nogę balansowała na kolanie filiżanką kawy lub herbaty. Wystawiono też przekąski: kanapki z ogórkiem i quesadillas z salsą. Na dalekim krańcu stołu stała samotnie oszroniona, nietknięta, zamknięta butelka białego wina. Przyszła panna młoda, Lucy, wyglądała na lekko przerażoną najazdem kobiet z miasta.
Wszystkich wszystkim przedstawiono.
Kobieta przedstawiona jako Brigid Chalmers, od stóp do głów ubrana w ciuchy od Hermesa, sączyła coś, co wyglądało na krwawą mary.
– Jesteście dziewczyny spóźnione. Jolie już myślała, że w ogóle nie przyjedziecie – powiedziała z tą szczególną, cierpką złośliwością, jaką tylko kobiety umieją sobie okazywać.
– Cóż, rozkład pociągów – odparła Sarah, wzruszając ramionami.
– A czy my się w ogóle znamy? – szepnęła Miranda do ucha Carrie. To znaczyło, że jeśli chodzi o nią, Mirandę, wypowiada tej Brigid wojnę.
– Czy to krwawa mary? – spytała Carrie.
Brigid i jakaś inna kobieta wymieniły znaczące spojrzenia.
– Nie, to dziewicza mary – odparła z przekąsem. Na sekundę strzeliła oczami w kierunku Jolie. – Ja też robiłam latami te bzdury. To całe picie, imprezowanie. A potem, sama nie wiem, to się po prostu znudzi. Przechodzi się do spraw bardziej istotnych.
– Jedyną istotną sprawą jest dla mnie w tej chwili wódka – oznajmiła Carrie, obejmując głowę dłońmi. – Mam kaca giganta. Jak nie dostanę trochę wódki…
– Raleigh! – zawołała któraś z kobiet na kanapie, wykręcając szyję, by zajrzeć do drugiego pokoju. – Raleigh! Idź się pobawić na dwór.
Miranda pochyliła się do Carrie.
– Czy ona mówi do, swojego psa, czy do dziecka?
Seks małżeński
Miranda zwróciła się do Brigid.
– A więc, Brigid – zaczęła – czym to się zajmujesz?
Brigid otworzyła usta i zgrabnie wsunęła w nie trójkącik quesadillas.
– Pracuję w domu. Mam własną firmę konsultingową.
– Ach, rozumiem – powiedziała Miranda, poważnie kiwając głową. – A w jakich to kwestiach udzielasz konsultacji?
– Komputery.
– To nasz mały Bili Gates – rzuciła kobieta o imieniu Marguerite, która piła wodę Evian z kieliszka do wina. – Jak tylko mamy problem z komputerem, dzwonimy do Brigid, a ona wszystko rozwiązuje.
– Taaa, to takie ważne, kiedy ma się komputer – powiedziała Belle. – Komputery potrafią płatać psikusy. Zwłaszcza jeśli nie pracuje się na nich codziennie – dokończyła z uśmiechem. – A ty, Marguerite? Masz dzieci?
Marguerite lekko się zarumieniła i odwróciła wzrok.
– Jedno – powiedziała z nutką żalu. – Jednego cudnego, małego aniołka. Oczywiście nie jest już taki mały. Ma osiem lat, jest w fazie „dużego chłopca”. Ale staramy się o następne.
– Margie jest w programie in vitro – wyjaśniła Jolie, a potem, zwracając się do całego pokoju, dodała: – Jak to dobrze, że urodziłam swoich dwoje tak wcześnie.
Carrie niefortunnie wybrała akurat ten moment, by wynurzyć się z kuchni z wielką szklanką wódki, z pływającymi dwiema kostkami lodu.
– A, mówicie o bachorach – włączyła się do rozmowy.
– Mąż Belle chce ją znowu znokautować, ale ona nie chce. Więc poszła do apteki i kupiła ten test na płodność, który pokazuje, kiedy masz owulację. Facetka przy kasie mówi do niej: „Gratulacje!”, a Belle na to: „Nic pani nie rozumie. Mnie to potrzebne, żeby wiedzieć, kiedy nie uprawiać seksu”. Jaja, nie?
– Nie mogłabym chodzić w ciąży w lecie – potwierdziła Belle. – Jak tu się pokazać w kostiumie kąpielowym?
Brigid wróciła do wcześniejszej rozmowy:
– A ty co robisz, Mirando? – spytała. – Mieszkasz w city, prawda?
– No cóż, jestem dyrektorem naczelnym telewizji kablowej.
– Och, uwielbiam kablówkę – wtrąciła niejaka Rita, obwieszona trzema złotymi naszyjnikami. Dłoń zdobił zaręczynowy pierścionek z dwunastokaratowym szafirem, na palcu obok błyszczała wysadzana szafirami ślubna obrączka.
– Tak – powiedziała Belle, uśmiechając się słodziutko.
– Miranda to nasz mały Bob Pittman. Wiesz, ten co wymyślił MTV.
– Pewnie, że wiem – uradowała się Rita. – Mój mąż pracuje w CBS. Powiem mu, że cię poznałam, Mirando. Jestem pewna, że… a wiecie, że wcześniej byłam jego asystentką! Dopóki wszyscy się nie dowiedzieli, że się widujemy. No, bo w tym czasie on był już żonaty.
Wymieniła spojrzenia z pozostałymi kobietami z Connecticut. Carrie klapnęła na kanapę obok Rity, niechcący oblewając ją wódką.
– O, przepraszam – rzuciła. – Taka jestem dzisiaj cholernie niezdarna. Serwetkę?
– Nie, w porządku – powiedziała Rita.
– To takie podniecające – stwierdziła Carrie – złapać żonatego. Mnie by się to nigdy nie udało. Pewnie bym została najlepszą przyjaciółką jego żony.