Sarah zniknęła w tłumie. Miranda sama została przy barze. Miała czarne, falujące włosy, a na sobie obcięte legginsy, więc się wyróżniała. Przeszły obok niej dwie dziewczyny i Miranda usłyszała – a może to tylko jej paranoja – jak jedna mówi do drugiej:
– To ta babka, Miranda Hobbes. Totalna dziwka.
Więc Miranda powiedziała na głos, ale nie na tyle głośno, żeby ktoś mógł usłyszeć: – Masz rację. Jestem prawdziwą dziwką, złotko, ale dzięki Bogu, nie jestem taka jak ty.
Wtedy przypomniała sobie, jak pod koniec długiego popołudnia na przedmieściach podano niskokaloryczne ciasto z marchewki z niskotłuszczowym kremem z sera, i jak jadła je maleńkim, srebrnym widelczykiem o ząbkach tak ostrych, że mogły przebić skórę.
Podszedł do niej jakiś mężczyzna. Drogi garnitur na miarę. No dobra, nie był to może do końca mężczyzna, bo miał dopiero około trzydziestu pięciu lat, ale się starał. Ona zamówiła u barmana podwójną wódkę z tonikiem, a ten facet skomentował:
– Spragniona, co?
– Nie. Tak naprawdę mam ochotę na stek. W porządku?
– Przyniosę ci – zaproponował, i wtedy usłyszała, że ma francuski akcent.
– Powiem, kiedy – rzuciła i już chciała odejść. Miała dość tej imprezy. Była zmęczona uczuciem, że tu nie pasuje, ale i do domu jej się nie chciało wracać, bo była też zmęczona samotnością i trochę pijana.
– Jestem Guy – przedstawił się. – Mam galerię przy Siedemdziesiątej Dziewiątej.
Westchnęła. – No pewnie, że masz.
– Może o niej słyszałaś?
– Słuchaj, Guy… – zaczęła.
– Tak? – spytał z nadzieją.
– A potrafisz ty sobie sięgnąć fiutem do dziury w dupie?
Guy chytrze się uśmiechnął. Przysunął się bliżej. Położył jej dłoń na ramieniu.
– Ależ oczywiście.
– To proponuję, żebyś się poszedł sam ze sobą jebać.
– No, daj spokój – powiedział Guy, a Miranda zastanawiała się, czy był rzeczywiście tak durny, czy tylko wyglądał na durnego, bo był Francuzem. A on chwycił jej rękę i zaczął ją ciągnąć na górę po schodach. Szła za nim, bo wykombinowała, że facet, który po obeldze potrafi zachować zimną krew, nie może być zły. Wylądowali w sypialni tego bogatego gościa. Łóżko pokrywała czerwona, jedwabna narzuta. Guy miał trochę kokainy. I jakoś tak zaczęli się całować. Ludzie wchodzili i wychodzili z sypialni.
Z jakiegoś powodu weszli do garderoby. Stara sosnowa boazeria, spodnie i marynarki na wieszakach, kaszmirowe swetry na półkach. Buty. Miranda sprawdzała metki: Savile Rów – nudne. Odwróciła się, a tuż za nią stał Guy. Zwarli się. Legginsy poszły w dół. Wyskoczył łysy koleś.
– Duży? – spytała Carrie przez telefon.
– Duży. I francuski – powiedziała Miranda. (Jak mogła?)
Kiedy było po wszystkim, on poprosił: – Hej, kochanie, lepiej o tym nie mów mojej dziewczynie. – I ostatni raz wsadził jej język w usta.
Potem zaczął opowiadać. Z dziewczyną mieszka od dwóch lat, są tak jakby zaręczeni, ale on tak naprawdę to nie wie, czy chce się żenić. Ona z nim mieszka, więc co ma zrobić?
I potem właśnie była Glenn Close bez króliczka.
Następnego dnia Guy namierzył numer Mirandy i zadzwonił. Chciał się spotkać.
– Iz czegoś takiego musimy wybierać – zakończyła opowieść.
Newbert się martwi
W południe mąż Belle, Newbert, zadzwonił do Carrie z pytaniem, czy nie widziała Belle.
– Gdyby nie żyła, wiedziałabym o tym – uspokoiła go Carrie.
Gips ma być zdjęty za sześć tygodni. Przez ten czas Sarah będzie musiała kuśtykać na jednej nodze i ciągnąć swój interes PR najlepiej, jak się da. Nie ma ubezpieczenia od wypadków. Firma wisi na włosku.
I czy to lepsze czy gorsze od bycia mężatką i mieszkania na przedmieściach? Lepsze czy gorsze?
A kto to wie.
Naiwność na łyżworolkach Następna była Sarah, która, wedle doniesień Mirandy, poszła jeździć na łyżworolkach do swojej piwnicy, o czwartej nad ranem. Pijana. Mając trzydzieści osiem lat. Dorosła kobieta, która kurczowo trzyma się roli nastolatki. Czy jest coś mniej atrakcyjnego? Nie sądzę.
Ale co Sarah ma robić? Ma te swoje trzydzieści osiem lat, nie jest mężatką, chciałaby z kimś być. A mężczyzn, jak już wiemy z tych zapisków, pociąga młodość. Nawet kobiety z „panieńskiego wieczoru”, które teraz są starsze od Sarah, były od niej młodsze w chwili, gdy wychodziły za mąż. Ta opcja może więc dla niej już w ogóle nie wchodzić w grę. No to poszła pojeździć na łyżworolkach z dwudziestopięciolatkiem – zamiast uprawiać z nim seks. On chciał, ale ona się bała, że on uzna jej ciało za zbyt stare.
– O, czeeeść – mówi Sarah, gdy Carrie dzwoni do niej po południu. Leży na kanapie w swojej maleńkiej, ale idealnie urządzonej kawalerce, w wieżowcu tuż na zachód od Drugiej Alei. – Nie… nic mi nie jest. Masz pojęcie? – brzmi nienaturalnie wesoło. – Tylko trochę złamana kostka. I taki przystojny doktorek na pogotowiu. I Lukę był ze mną cały czas.
– Lukę?
– Właściwie Lucas. Cudowny chłopiec. Mój mały kumpel.
Sarah chichoce. Przeraźliwy dźwięk.
– Skąd miałaś łyżworolki? – pyta Carrie.
– On na nich przyjechał. Na tę imprezę. Słodkie, prawda?
Belle w hotelu Carlyk Belle dzwoni z hotelu Carlyle. Mówi coś o obrońcy z drużyny Miami Dolphłns. We Frederick’s. Rzuca też coś o mężu, Newbercie, i o sosie do spaghetti.
– Robię świetny sos – mówi. – Jestem wspaniałą żoną.
Carrie się z nią zgadza.
No więc, kiedy Belle wróciła do domu po wieczorze panieńskim, pokłóciła się z Newbertem. Uciekła z domu, poszła do Frederick’s, nocnego klubu. Tam był ten obrońca. W kółko powtarzał, że mąż nie dosyć ją kocha.
– Ależ kocha, nic nie rozumiesz – zapewniała Belle.
– Ja będę cię kochał mocniej – upierał się obrońca.
Wyśmiała go, zwiała z klubu, wynajęła sobie apartament w hotelu Carlyle.
– I właśnie wnoszą koktajle – poinformowała Carrie. – W tej sekundzie.
Stwierdziła, że może Newbert jest spięty, bo właśnie oddał wydawcy swoją powieść. A może Newbert jest zły, bo ona nie chce więcej dzieci. Zanim jego powieść się nie sprzeda. Kiedy zajdzie w ciążę, wszystko się skończy. Więc lepiej się zabawić, póki czas.
Wszystkie drogi prowadzą do Baby Doli Po wieczorze panieńskim i rozmowie ze swoim nowym chłopakiem, Mr. Bigiem, Carrie poszła do Bowery Bar. Była tam już Samantha Jones, ta producentka filmowa po czterdziestce. Najlepsza przyjaciółka Carrie. Czasami.
Barkley, dwudziestopięcioletni początkujący malarz i zdobywca modelek, zainstalował się przy stoliku Samanthy.
– Tak bym chciał, żebyś kiedyś wpadła do mojej pracowni – powiedział, odgarniając z oczu jasne włosy. Samantha paliła kubańskie cygaro. Wciągnęła dym i wypuściła go prosto w twarz Barkleya.
– A pewnie, że byś chciał. Ale skąd wiesz, że spodobają mi się twoje obrazki?
– Obrazy nie muszą, wystarczy, że ja ci się spodobam – odbił piłeczkę Barkley.
Samantha posłała mu wredny uśmiech.
– Nie zadaję się z facetami poniżej trzydziestu pięciu lat. Mają zbyt małe doświadczenie jak na moje wymagania.
– Wypróbuj mnie – nalegał Barkley. – A jak nie, to chociaż postaw mi drinka.