Pan Cudowny wraca z plaży. Dzwoniła Sabrina. Natychmiast oddzwania, ale znów trafia na automatyczną sekretarkę.
„Czy to Elle?”
Poniedziałek, wieczór. Carrie, Mr. Big i Pan Cudowny jadą na koktajl party. Pan Cudowny powoli prowadzi swojego mercedesa w górę Mecox Lane, mija końskie farmy. Słońce już zachodzi, trawa ma niezwykłą, spokojną zieleń. Kiedy samochód przejeżdża przez szczyt niewielkiego wzgórza, widzą kobietę dziwacznie jadącą na łyżworolkach. Ma na sobie obcisłą, białą bluzeczkę i skąpe krótkie spodenki. Długie, ciemne włosy związane w koński ogon. Ale to jej nogi przyciągają wzrok.
– Zakochałem się – mówi Pan Cudowny. Kiedy kobieta skręca w boczną drogę, on dalej jedzie prosto. Po chwili staje. Kładzie obie ręce na kierownicy. – Wracam.
Carrie stara się posłać Mr. Bigowi porozumiewawcze spojrzenie, ale on ją ignoruje. Śmieje się, to mu się podoba. Pan Cudowny skręca w boczną drogę za dziewczyną.
– Patrzcie na nią. Nawet nie wie, jak na tym jeździć. Zrobi sobie krzywdę.
Równają się z dziewczyną, a Mr. Big pyta:
– Czy to Elle?
Carrie siedzi z tylu i pali papierosa.
– Za młoda na Elle – stwierdza z przekąsem.
Mr. Big odkręca okno i rzuca: – Cześć!
Dziewczyna podjeżdża do samochodu.
– Cześć – mówi z uśmiechem, ale wygląda na zaskoczoną. – Czy ja was znam?
– Nie wiem – mówi Pan Cudowny, pochylając się do przodu. – Jestem Pan Cudowny.
– A ja Audrey – mówi dziewczyna. Patrzy na Mr. Biga. – Ty mi wyglądasz znajomo.
Pan Cudowny wyskakuje z samochodu.
– Czy wiesz, jak na tym hamować? Musisz umieć się zatrzymać. Łyżworolki mogą być niebezpieczne.
Dziewczyna się śmieje.
– O, tak trzeba to robić – mówi Pan Cudowny i przykuca z jedną nogą wysuniętą przed drugą i sztywno wyciągniętymi do przodu rękoma.
– Dziękuję – rzuca dziewczyna i zaczyna odjeżdżać.
– Jesteś modelką? – pyta Pan Cudowny.
– Nie – odpowiada przez ramię. – Jestem studentką.
Pan Cudowny wraca do samochodu.
– Miała na palcu obrączkę. Co sobie ten mąż wyobraża? Pozwala jej tak samej jeździć na rolkach. Poprosiłbym ją o rękę. Była piękna. Widzieliście? Jak miała na imię? Audrey. Tak, miała na imię Audrey. Takie trochę staroświeckie, nie?
Chłopak w błękitnym perkalu
Stanford wydał na cześć Roberta obiad w Delia Femina. Potem wszyscy wrócili do domu na Halsey Neck i palili trawę. O drugiej w nocy Robert wymówił się od towarzystwa, oznajmiając, że rano musi się przeorać przez górę manuskryptów. Stanford odprowadził go do pokoju, tradycyjnie dla Southampton udekorowanego perkalem.
– Zawsze kochałem ten pokój – mówi Stanford. – Takiego błękitnego perkalu już się teraz nie dostanie. Nie będzie ci tu chyba za gorąco? Ja wciąż uważam, że latem najlepiej jest spać bez kołdry. Tak robiliśmy jako dzieciaki. Zanim moja babcia odkryła klimatyzację.
Stanford siada w fotelu, a Robert się rozbiera. Zdaje się, że Robertowi to nie przeszkadza, a Stanford uparcie podtrzymuje rozmowę. Robert kładzie się do łóżka i zamyka oczy.
– Zmęczony? – pyta Stanford. Podchodzi do łóżka i spogląda na Roberta, który wciąż ma zamknięte oczy. – Spisz?
Dzień Niepodległości
Wtorek. Czwarty Lipca. Dzwoni komórka. To Margaret.
– Cześć, skarbie. Wszyscy wracają wcześniej, a ja nie chcę. Kiedy wracasz? Mogę się z tobą zabrać?
– Wracam dopiero jutro rano – mówi Skipper.
– No, to właściwie ja też mogę wrócić dopiero jutro. Zadzwonię do biura.
– Pewnie – mówi Skipper bez entuzjazmu.
– Uwielbiam te końce weekendów, kiedy wszyscy sobie pojechali, a ja ciągle tu jestem, a ty? Chodźmy razem na obiad.
– Chyba nie mogę. Obiecałem przyjaciołom…
– Nie ma sprawy – mówi Margaret lekko. – Przecież z pewnością zobaczymy się w przyszły weekend. Możemy się umówić jutro, po drodze.
Wtorek, wczesny wieczór. Pan Cudowny skręca swoim mercedesem w boczną drogę, gdzie ostatnio widział Audrey. Wysiada, otwiera bagażnik i po pewnej dozie zmagań zakłada rolki. Robi kilka rundek w tę i z powrotem. Potem opiera się o samochód i czeka.
13
Wczoraj po południu cztery kobiety spotkały się w restauracji na Upper East Side, by porozmawiać o tym, jak to jest być wyjątkowo piękną, młodą kobietą w Nowym Jorku. Jak to jest być pożądaną, zaczepianą, niezrozumianą, być obiektem zazdrości, po prostu być wspaniałą – a wszystko, zanim się skończy dwadzieścia pięć lat.
Pierwsza przyszła Camilla. Pięć stóp i dziesięć cali wzrostu, mlecznobiała skóra, duże usta, okrągłe kości policzkowe, maleńki nosek. Camilla ma dwadzieścia pięć lat, ale mówi, że „czuje się stara”. Została modelką jako szesnastolatka. Kiedy ją po raz pierwszy spotkałam, kilka miesięcy temu, wypełniała swoje obowiązki jako „dziewczyna” znanego producenta telewizyjnego. Oznaczało to, że się uśmiechała i odpowiadała, kiedy ktoś zadał jej pytanie. Poza tym nie wysilała się zbytnio, nie licząc tego, że od czasu do czasu sama zapalała sobie papierosa.
Kobiety takie jak Camilla nie muszą się specjalnie starać, zwłaszcza przy mężczyznach. Choć wiele kobiet dałoby wszystko za randkę ze Scottym, tym producentem, Camilla powiedziała mi że się z nim nudziła.
– Nie był w moim typie – stwierdziła.
Za stary (tuż po czterdziestce), nie dość atrakcyjny, nie dość bogaty. Opowiedziała mi, że właśnie wróciła z wycieczki do St. Moritz z młodym, utytułowanym Europejczykiem, i to – stwierdziła – była prawdziwa zabawa. Fakt, że Scotty jest bezdyskusyjnie jednym z najbardziej pożądanych wolnych facetów w Nowym Jorku, nic dla niej nie znaczy. To ona jest łupem. Nie on.
Pozostałe kobiety spóźniały się, więc Camilla mówiła dalej.
– Nie jestem wredna – powiedziała, rozglądając się po restauracji – ale to fakt, że większość dziewczyn w Nowym Jorku to idiotki. Ptasie móżdżki. Nawet nie umieją podtrzymać rozmowy. Nie wiedzą, którym widelcem jeść. Nie wiedzą, jak dać napiwek pokojówce w czyjejś wiejskiej posiadłości.
W Nowym Jorku jest garstka takich kobiet jak Camilla. Należą jakby do tajnego klubu, miejskiego stowarzyszenia, gdzie do członkostwa wymagane są: niepospolita piękność, młodość (wiek od siedemnastu do dwudziestu pięciu – albo przynajmniej nieprzyznawanie się do ich przekroczenia), inteligencja i umiejętność wysiadywania godzinami w restauracjach.
Wymaganie dotyczące inteligencji jest dość relatywne. Jak mawia jedna z koleżanek Camilli, Alexis:
– Jestem oczytana. Czytam. Potrafię usiąść i przeczytać cały magazyn, od deski do deski.
Tak, to właśnie są te piękne dziewczyny, które burzą całą męsko-damską równowagę w Nowym Jorku, bo dostają więcej, niż na nie przypada. Więcej uwagi, zaproszeń, prezentów, strojów, pieniędzy, przelotów prywatnymi samolotami, obiadów na jachtach na południu Francji. To te dziewczyny towarzyszą najlepszym wolnym facetom w mieście na najlepszych przyjęciach i imprezach. To one są zapraszane – zamiast ciebie. Mają dostęp. Nowy Jork powinien być dla nich rajem. A czy jest?
„Pogadajmy o sukinsynach”
Przyszły pozostałe kobiety. Poza Camilla, która mi powiedziała, że jest „właściwie sama, ale pracuje nad młodym dziedzicem rodzinnej fortuny z Park Avenue”, zjawiły się: Kitty – lat dwadzieścia pięć, początkująca aktorka, która w tej chwili mieszka z Hubertem, wciąż sławnym, choć praktycznie-bez-pracy, pięćdziesięciopięcioletnim aktorem; Shiloah – siedemnastolatka, modelka, która trzy miesiące temu przeżyła jakieś załamanie nerwowe i teraz rzadko wychodzi; Teesie – lat dwadzieścia dwa, modelka, która niedawno przeprowadziła się do Iłowego Jorku. Agencja kazała jej mówić, że ma dopiero dziewiętnaście lat.