I zaczęła odczytywać wzmiankę na głos. Było to okropne, więc Carrie zaczęła krzyczeć:
– Coś ci wytłumaczę! Jeśli chcesz przetrwać w tym mieście, to nigdy, przenigdy nie dzwoń do nikogo i nie czytaj mu okropności, które o nim wypisują w gazetach! Udajesz, że tego nigdy nie widziałaś. Kapujesz? A jak cię pytają, czy widziałaś, kłamiesz i mówisz: „Skądże. Nie czytuję takich śmieci”. Choć oczywiście czytasz. Dotarło?! Jezus, Cici – powiedziała już spokojniej – po czyjej jesteś stronie?
Cici zaczęła płakać, a Carrie odłożyła słuchawkę i miała potem poczucie winy.
Pan Resztka
– Przedstawię cię facetowi, i wiem, że się w nim zakochasz, ale tego nie rób – powiedziała Carolyne do Cici.
Więc Cici się zakochała. Ben miał czterdziestkę, był kiedyś właścicielem restauracji i organizatorem przyjęć; dwukrotnie żonaty (właściwie to ciągle był żonaty, ale żona wróciła na Florydę) i z tuzin razy przechodził odwyk. Wszyscy w Nowym Jorku go znali i kiedy w rozmowie padało jego nazwisko, ludzie wznosili oczy do góry i zmieniali temat. Mimo picia i brania kokainy wciąż miał w sobie resztkę tego, czym był kiedyś: uroczym, zabawnym, przystojnym facetem. I Cici zakochała się w tej resztce. Spędzili ze sobą dwa wspaniałe weekendy, chociaż ani razu naprawdę się nie kochali. Potem poszli na imprezę. On jej zniknął z oczu, a kiedy go znalazła, ocierał się o szesnastoletnią modelkę, która świeżo przyjechała do miasta.
– Jesteś obrzydliwy! – wrzasnęła Cici.
– No, daj spokój – powiedział. – Musisz mi pozwolić na odgrywanie moich fantazji. A ja mam fantazję bycia z szesnastką. – Wyszczerzył zęby i widać było, że powinien je wyprostować.
Nazajutrz rano Cici pojawiła się bez zaproszenia w jego mieszkaniu. Była u niego akurat z wizytą jego trzyletnia córeczka.
– Przyniosłam ci prezent – powiedziała Cici, zachowując się tak, jakby nic się nie stało. Prezentem był żywy króliczek. Posadziła go na kanapie, a króliczek zesikał się kilka razy z rzędu.
Tymczasem Carolyne w pewnym sensie wprowadziła się do Sama. Trzymała swoje mieszkanie, ale wszystkie noce spędzała u niego i za każdym razem coś u niego zostawiała – buty, perfumy, kolczyki, bluzki właśnie odebrane z pralni chemicznej, sześć czy siedem różnych kremów do twarzy. Trwało to przez kilka miesięcy. W dzień przed walentynkami Sam eksplodował.
– Wynoś się, ale już! – krzyczał i ciężko dyszał.
– Nie rozumiem – zdziwiła się Carolyne.
– Nie ma nic do rozumienia! – wydyszał Sam. – Nie chcę tu widzieć ani ciebie, ani twoich maneli!
Szarpnięciem otworzył okno i zaczął wyrzucać jej rzeczy.
– Już ja cię urządzę, draniu – wycedziła Carolyne i walnęła go ostro w tył głowy.
Odwrócił się.
– Uderzyłaś mnie – wymamrotał.
– Sam… – zaczęła.
– Nie do wiary… uderzyłaś mnie… – Zaczął się cofać w głąb pokoju. – Nie podchodź do mnie – powiedział. Schylił się ostrożnie i podniósł z podłogi swojego kota.
– Sam – powtórzyła Carolyne, idąc w jego stronę.
– Cofnij się! – Chwycił kota tak, że jego łapki sterczały w kierunku Carolyne; dzierżył zwierzę przed sobą niczym broń. – Powiedziałem, cofnij się.
– Sam, no Sam – Carolyne potrząsnęła głową. – To takie żałosne.
– Nie dla mnie – rzucił Sam i pomknął do sypialni, tuląc kota w ramionach.
– To czarownica, prawda Puffy? – zwrócił się do kota.
– Prawdziwa czarownica.
Carolyne zrobiła krok w kierunku łóżka.
– Nie chciałam…
– Uderzyłaś mnie – powtórzył Sam dziwnie zmienionym głosem małego chłopczyka. – Nigdy więcej mnie nie bij. Nigdy już nie bij Sama.
– W porządku – powiedziała Carolyne ostrożnie.
Kot wyrwał się z objęć Sama i wybiegł z sypialni. Carolyne wyszła za nim.
– Kici, kici, chodź koteczku – zawołała. – Chcesz mleka?
Usłyszała odgłos włączanego telewizora.
„Byt totalnie upokorzony”
Carrie zawsze obiecywała Cici i Carolyne, że zje z nimi obiad, i w końcu się zgodziła. W niedzielę wieczorem – w jej jedyny wolny wieczór. Carolyne i Cici siedziały w boksie, każda z nogą założoną na nogę. Sączyły drinki i wyglądały bardzo szykownie. Carolyne rozmawiała przez komórkę.
– Przez tę moją pracę muszę co wieczór gdzieś bywać – powiedziała Cici znudzonym głosem. – Dziś też musimy iść na przyjęcie. W centrum. Mnóstwo modelek. Ty też powinnaś przyjść – dodała tonem, który miał sugerować, że oczywiście nie powinna.
– No, a jak tam… sprawy? – spytała Carrie. – No wiesz, Sam i…
– Wszystko świetnie – odpowiedziała Carolyne.
Cici zapaliła papierosa i spojrzała w innym kierunku.
– Tyle że Sam łaził wszędzie i opowiadał, że on i Carolyne nigdy ze sobą nie spali, chociaż setki ludzi widziało, jak się całują i tak dalej. Więc go upokorzyłyśmy.
– Dowiedziałyśmy się, że on się spotyka z dziewczyną, która ma różne choroby, więc zadzwoniłam do niego i mówię: „Sam, proszę cię jako przyjaciółka, obiecaj, że się z nią nie prześpisz” – powiedziała Carolyne.
– A potem zobaczyłyśmy ich razem na śniadaniu.
– My byłyśmy ubrane super, a oni byli w dresach. Podeszlyśmy do nich, a oni poprosili o papierosa. A ja na to: „Papierosa? Weź sobie od kelnera”.
– Usiadłyśmy przy stoliku tuż obok nich. Specjalnie. Oni próbowali do nas zagadywać, ale Carolyne ciągle gdzieś dzwoniła komórką. A potem ja go zapytałam: „Sam, a jak ta dziewczyna, z którą cię widziałam w zeszłym tygodniu?”
– Był totalnie upokorzony – powiedziała Carolyne.
– Posyłałyśmy mu karteczki z napisem „herpes simplex 19”.
– A jest taki herpes simplex 19? – spytała Carrie.
– Nie – odpowiedziała Cici. – Nie kapujesz?
– Aha – odparła Carrie. Nie mówiła nic przez chwilę, długo zapalała papierosa. – Co jest z wami, dziewczyny?
– spytała w końcu.
– Nic – odparła Cici. – Jedyną rzeczą, na której mi zależy, jest moja kariera. Tak jak tobie. Jesteś moim idolem.
Potem obie dziewczyny spojrzały na zegarki i na siebie nawzajem.
– Nie obraź się – powiedziała Cici – ale musimy już lecieć na to przyjęcie.
17
W sierpniu Nowy Jork staje się zupełnie innym miastem. Przypomina życie w jakimś południowoamerykańskim kraju pod rządami pijanego, skorumpowanego dyktatora, z galopującą inflacją, kartelami narkotykowymi, pokrytymi kurzem drogami, zapchaną kanalizacją – gdzie już nigdy nie będzie lepiej, gdzie nigdy nie pada deszcz.
Psyche większości nowojorczyków załamuje się w tym upale. Złe myśli i złe uczucia gotują się tuż pod skórą. Prowadzą do złych zachowań, w których Nowy Jork się specjalizuje. Ukrytych. Paskudnych. Związki się rozpadają. Ludzie, którzy nie powinni być razem, schodzą się ze sobą.
Miasto jest w gorączce. Kolejne dni zlepia ze sobą ponadtrzydziestopięciostopniowy upał. Wszyscy są drażliwi. W upale nie można ufać nikomu, zwłaszcza samemu sobie.
Carrie leży w łóżku Mr. Biga. Jest ósma rano. Już czuje, że nie będzie z nią dobrze. Właściwie ma cholerną pewność, że na pewno nie będzie dobrze. Histerycznie płacze w poduszkę.