Myśli: „Mam dopiero dwadzieścia pięć lat. Jestem na to za młoda”.
O piątej dzwoni telefon.
– Cześć. Kitty? – jakiś mężczyzna.
– Taaaak?
– Czy jest Hubert?
– Nieeee.
– Och, tu Dash.
– Dash – powtarza Kitty, trochę zbita z tropu. Dash jest agentem Huberta. – Hubert jest we Włoszech.
– Wiem, wiem – mówi Dash. – To on mnie prosił, żebym do ciebie zadzwonił, jak będę w mieście, i gdzieś cię wyciągnął. Bał się, że czujesz się samotna.
– Rozumiem – mówi Kitty. Przypuszcza, że facet kłamie i jest tym zachwycona.
Spotykają się o dziesiątej wieczorem w Rowery Bar. Pojawia się też Stanford Blatch. Stanford jest przyjacielem Dasha, no ale trzeba pamiętać, że Stanford jest przyjacielem wszystkich.
– Stanford – mówi Dash, opierając się wygodnie.
– Znasz jakieś nowe, dobre miejsce? Chcę być pewien, że moja podopieczna będzie się dobrze bawić. Chyba się nudzi.
Wymieniają spojrzenia.
– Mnie się podoba w Blue Angel – mówi Stanford.
– Tylko pamiętaj, że ja mam szczególny gust.
– No to idziemy do Blue Angel.
Klub jest gdzieś w SoHo. Wchodzą. Duszny lokal z drewnianymi podestami dla tancerek.
– Erotyczne mordownie są bardzo modne tego lata – mówi Stanford.
– Daj spokój, ja się erotycznie morduję od lat – żartuje Dash.
– No pewno. Jesteś typem faceta, który rozmawia przez komórkę z samochodu i rzuca teksty: „Możesz chwilkę zaczekać? Ktoś mi w tej chwili obciąga na Palisades Parkway i właśnie dochodzę” – mówi Stanford.
– Tylko na Sunset Boulevard – odparowuje Dash.
Siadają tuż przed jednym z podestów. Po chwili na podest wchodzi kobieta. Trzyma bukiet stokrotek, które wyglądają tak, jakby je zerwała między płytami chodnika. Jest naga. Jest też chuda i ma cellulitis.
– Wiesz, coś jest nie tak, kiedy chuda dziewczyna ma cellulitis – szepce Kitty do ucha Dasha.
Dash patrzy na nią i uśmiecha się pobłażliwie. „No dobra, jakoś to zniosę” – myśli Kitty.
Kobieta chwyta boa z piór i zaczyna tańczyć. Obrywa płatki z kwiatów. Jest strasznie spocona. Kładzie się i turla po brudnym podeście, a kiedy wstaje, ma do całego ciała poprzyklejane kurze pióra, wymięte płatki i brud z podłogi. Potem rozwiera nogi i wypina się wprost na twarz Kitty.
Kitty jest pewna, że czuje jej zapach, ale myśli: „W porządku, przeżyję i to”.
Potem na podest wychodzi para lesbijek. Zaczynają występ. Mniejsza kobieta jęczy. A ta większa zaczyna ją dusić. Kitty widzi, jak na szyi mniejszej wychodzą żyły. Jest autentycznie duszona. „Jestem w klubie dla zboczeńców!” – myśli Kitty. Stanford zamawia kolejny kieliszek białego wina.
Duża kobieta chwyta teraz tę małą za włosy i ciągnie. Kitty waha się, czy nie powinna interweniować. Włosy puszczają, to peruka, pod spodem kobieta ma krótko ściętego, różowego jeżyka.
– Koniec przedstawienia – mówi Dash. – Chodźmy do domu.
Na dworze wciąż jest gorąco.
– O co w tym, do cholery, chodziło? – pyta Kitty.
– A czego innego się spodziewałaś? – pyta Dash.
– Dobranoc, Kitty – mówi szarmancko Stanford.
Załamanie
Dziesiątego dnia upałów Carrie była już stanowczo za bardzo przywiązana do Mr. Biga. Stanowczo za bardzo. I tej nocy przeżyła załamanie. Zaczęło się dobrze: Mr. Big wyszedł sam na służbowy obiad. Wszystko było w porządku. Carrie poszła odwiedzić Mirandę. Miały siedzieć pod klimatyzatorem i oglądać na wideo odcinki Ab Fab. Ale zaczęły pić. Potem Miranda zadzwoniła do swojego dostawcy narkotyków. I tak się zaczęło. Carrie nie widziała Mirandy od dawna, bo wciąż była zajęta Mr. Bigiem. Miranda zaczęła się czepiać.
– Wiesz, chciałabym go poznać. Dlaczego go jeszcze nie znam? I dlaczego ciebie nie widuję?
A potem zrzuciła bombę. Powiedziała, że zna dziewczynę, która chodziła z Mr. Bigiem w pierwszym miesiącu, kiedy on już chodził z Carrie.
– Myślałam, że spotkali się tylko raz – powiedziała Carrie.
– O nie. Widzieli się wiele razy. Wieeele. To dlatego przez cały miesiąc do ciebie nie dzwoniłam. Nie wiedziałam, czy mam ci o tym powiedzieć.
– Śmierdząca sprawa – stwierdziła Carrie.
Rano, po tamtej nocy, Carrie leżała w łóżku Mr. Biga i rozmyślała, czego naprawdę chce. Czuła, że jej życie się zmieniło, ale czy na pewno? Myślała: „Wciąż nie jestem mężatką. Wciąż nie mam dzieci. Czy to się kiedykolwiek stanie?” Kiedy?
„Żona albo Mr. Big – myślała. – Żona albo Mr. Big”.
Po południu Mr. Big przysłał jej kwiaty. Dołączył karteczkę: „Wszystko będzie dobrze. Kocham. Mr. Big”.
– Dlaczego przysłałeś mi kwiaty? – spytała go wieczorem. – To było naprawdę słodkie.
– Chciałem, żebyś wiedziała, że ktoś cię kocha.
Dwa dni później Carrie i Mr. Big jadą na weekend do jego domu w Westchester, żeby Mr. Big mógł pograć w golfa. On wychodzi wcześnie rano. Carrie wstaje późno, parzy kawę. Wychodzi z domu, spaceruje po ogrodzie. Potem idzie do końca ulicy. Wraca. Wchodzi do domu i siada.
„No, a teraz co mam robić?” – myśli i próbuje sobie wyobrazić Mr. Biga na polu golfowym, jak posyła piłki na niebotyczne odległości.
18
Dwa miesiące temu w „New York Timesie” pojawiło się ogłoszenie, że Cindy Ryan (nazwisko zmienione) wyszła za mąż. Nie było w tym nic szczególnie interesującego czy niezwykłego, ale dla osób, które tak jak ja znały ją, a potem straciły z oczu, nowina była szokująca. Cindy wyszła za mąż! Mając czterdzieści lat! To wręcz inspirujące.
Bo widzicie, Cindy była jedną z tych nowojorskich kobiet, które od lat usiłują wyjść za mąż. Wszyscy je znamy. To te kobiety, o których od dziesięciu lat czytamy w gazetach, te atrakcyjne (niekoniecznie piękne), którym udaje się zdobyć wszystko, czego chcą – poza mężem. Cindy sprzedawała ogłoszenia dla czasopisma motoryzacyjnego. Znała się na sprzęcie stereo. Była wysoka jak facet. Umiała strzelać, dużo podróżowała (raz w drodze na lotnisko musiała znokautować pijanego taksówkarza, rzucić go na tylne siedzenie i sama się zawieźć). Nie była może szczególnie kobieca, ale zawsze miała mężczyzn.
Jednak z każdym rokiem była starsza i kiedy spotykało się ją na jakimś party u wspólnych znajomych, raczyła wszystkich historiami o wspaniałych facetach, którzy jej się wymknęli. Koleś z jachtem. Słynny malarz, któremu nie stawał, jeśli nie miał pędzla w dupie. Prezes, który przychodził do łóżka w paputkach w kształcie myszki.
I cóż, trudno było temu zaradzić. Patrzyło się na nią i czuło mieszankę zachwytu i obrzydzenia. A potem się myślało, że ona nigdy nie wyjdzie za mąż. Jeśli się w ogóle wyda, to za jakiegoś nudnego urzędnika bankowego z New Jersey. A poza tym jest już na to za stara.
Potem szło się do domu, kładło do łóżka, a wszystkie te historie wracały i zaczynały cię prześladować. Aż musiałaś obdzwonić przyjaciółki, być wredną świnką i poprosić: „Skarbie, jeśli kiedykolwiek skończę jak ona, to błagam, zastrzel mnie, dobrze?”
No i co? Myliłaś się. Cindy wyszła za mąż. To nie jest facet, jakiego sobie w tej roli kiedykolwiek wyobrażała, ale jest szczęśliwsza, niż była w całym swoim życiu.