Już czas. Czas przestać narzekać, że nie ma fajnych facetów. Czas przestać co pół godziny sprawdzać, czy na automatycznej sekretarce nie zostawił wiadomości mężczyzna. Czas przestać się identyfikować z popapranym życiem miłosnym Marthy Stewart, choć to ona jest na okładce tygodnika „People”.
Tak, najwyższy czas w końcu poślubić mężczyznę na Manhattanie. A najlepsze, że to da się zrobić. Więc wyluzuj. Masz mnóstwo czasu. Martha, patrz uważnie.
Trzy kaszmirowe swetry Jest jesienny weekend. Pada. Carrie i Mr. Big siedzą w restauracji, do której zawsze chodzą, kiedy są w Bridgehampton. Tłoczno. To denerwujące, na dodatek akurat nie ma kierownika sali, który zawsze daje im stolik. Więc jedzą przy barze, z pochylonymi ku sobie głowami. Najpierw mieli spróbować tego, co zrobili na urodziny Mr. Biga: zamówili wtedy cztery przystawki, jakby to było chińskie jedzenie.
Tym razem Mr. Big chce jeść dokładnie to samo co Carrie, więc w końcu zamawiają dwa identyczne obiady.
– Masz coś przeciwko? – pyta Mr. Big.
– Nie, nie mam – mówi Carrie tym idiotycznym, dziecinnym głosikiem, którym ostatnio prawie cały czas ze sobą rozmawiają. – Ja za baldzio zmęciona, zęby mieć pseciwko.
– Ja tes zmęciony baldzio – powtarza dziecinnym głosikiem Mr. Big. Ociera się łokciem o jej łokieć. A potem daje jej kuksańca. – Bib, bib – mówi.
– Hej – karci go Carrie – nie przesadzaj.
– Nagła śmierć – warczy Mr. Big i pochylając się do przodu, dźga jej makaron swoim widelcem.
– Ja ci pokażę nagłą śmierć – syczy Carrie.
– No dalej, walnij mnie – mówi Mr. Big. Ona boksuje go w ramię, on się śmieje.
– A, tutaj jesteście!
Odwracają głowy. Za nimi stoi Samantha Jones. Wokół szyi ma owinięte chyba ze trzy kaszmirowe swetry.
– Tak myślałam, że tu jesteście – powtarza.
– Uhm, hm – odpowiada na to Mr. Big.
Mr. Big i Samantha nie za bardzo się lubią. Kiedy Sam spytała kiedyś Carrie, dlaczego tak jest, Carrie powiedziała, że to dlatego, że Samantha zawsze mówi jej coś złośliwego i Mr. Bigowi to się nie podoba. Sam tylko prychnęła i skwitowała:
– Chyba sama potrafisz się obronić.
Teraz Sam zaczyna mówić o filmach i Carrie nie ma wyboru – też zaczyna mówić o filmach. A Mr. Big nie lubi dyskutować o filmach. Carrie już chce, żeby Sam sobie wreszcie poszła, żeby mogli z Bigiem porozmawiać na ich ostatnio ulubiony temat: jak to kiedyś zamieszkają w Kolorado. Carrie nie lubi samej siebie za to, że chce, by Sam odeszła, ale czasem kiedy jesteś z mężczyzną, tak właśnie jest i nic na to nie możesz poradzić.
Dupki, nieudacznicy i tysole - To zrobił David P. – mówi Trudie. Trudie jest redaktorem naczelnym kolorowego pisma dla nastolatek. Ma czterdzieści jeden lat, ale z tymi ogromnymi, błękitnymi oczyma i czarnymi włosami czasem wygląda jak śliczna szesnastolatka.
Odchyla się w swoim fotelu, wskazując na półkę wypełnioną zdjęciami.
– Nazywam to „Trudie i…” – wyjaśnia. – To zdjęcia moje i wszystkich tych nieudaczników, z którymi byłam. Lubię mieć wszystko skatalogowane. Kiedyś specjalizowałam się w związkach dwuletnich – dodaje po chwili. – Robiłam wszystko, żeby przetrwały. Terapia par. Gadanie godzinami o problemach zaangażowania. Walka. A potem zrozumiałam, wiesz co? Nie zmienię czterdziestoletniego faceta, który nienawidzi kobiet. To nie mój problem. Ustaliłam ostateczny termin. Powiedziałam sobie, że jak skończę czterdziestkę, muszę być mężatką. Wtedy chodziłam z Davidem P. Miał pięćdziesiąt lat i był nieuczciwy. Powiedziałam mu, że chcę wyjść za mąż. On się ciągle wykręcał, ale mnie przy sobie trzymał. „Pojedźmy jeszcze razem na tę wyprawę do Chin, a jak wrócimy, to wszystko ustalimy”, mówił. Aż kiedy byliśmy w Wenecji, w pałacu Grittich, w takiej pięknej sali z oknami wychodzącymi na Canale Grandę, on powiedział: „Spójrz prawdzie w oczy. Nigdy nie znajdziesz na Manhattanie nikogo, kto będzie chciał się ożenić. To czemu nie miałoby między nami na zawsze pozostać tak, jak jest?” Wtedy odeszłam na dobre.
Kiedy Trudie wróciła na Manhattan, wygrzebała wszystkie stare notesy i obdzwoniła wszystkich mężczyzn, jakich kiedykolwiek poznała.
– Tak, zadzwoniłam do każdego z nich, do każdego z facetów, o których się otarłam, których uważałam za dupków, nieudaczników i łysołi. I na tej liście było też nazwisko mojego obecnego męża. Był ostatni – mówi Trudie. – Pamiętam, jak wtedy myślałam, że jeśli ten nie wypali, to nie wiem, co zrobię.
To oczywiście typowa skromność nowojorskiej kobiety, bo kobiety w Nowym Jorku zawsze wiedzą, co zrobią. W każdym razie Trudie zjadła z przyszłym mężem trzy obiady (wtedy jeszcze nie wiedząc, że on tym mężem będzie), po czym on wyjechał na dwa miesiące do Rosji. Był akurat początek lata, Trudie pojechała do Hamptons i kompletnie o nim zapomniała. Nawet zaczęła się umawiać z dwoma innymi facetami. Trudie uśmiecha się i przygląda paznokciom.
– No dobra. Zadzwonił pod koniec lata i znów zaczęliśmy się spotykać. Najważniejsze, to musisz być gotowa, żeby w każdej chwili odejść. Musisz być krok do przodu. Faceci nie mogą myśleć, że jesteś biedną, cierpiącą kobietką, która nie może bez nich żyć. Bo to przecież nieprawda. Możesz.
Jeśli chodzi o poślubianie facetów na Manhattanie, to obowiązują dwie reguły:
– Musisz być słodka – twierdzi Lisa, lat trzydzieści osiem, korespondentka wiadomości w dużej sieci telewizyjnej.
– Ale jednocześnie – dodaje Britta, fotoreporterka – nie wolno ci popuścić, musisz stawiać na swoim.
Tym kobietom wiek daje przewagę. Bo jeśli kobieta przetrwała samotnie w Nowym Jorku do lat trzydziestu kilku, to prawdopodobnie doskonale wie, jak zdobywać to, czego chce. Więc kiedy jedna z takich nowojorskich kobiet namierza faceta jako potencjalnego małżonka, on ma zwykle małe szansę, by się z tego wywinąć.
– Trening musisz rozpocząć od pierwszego dnia – mówi Britta. – Na początku nie wiedziałam, że chcę wyjść za mojego męża. Wiedziałam tylko, że go chcę i że zrobię wszystko, by go dostać. I wiedziałam, że dostanę.
– Nie możesz być jak te głupie dziewczyny, które chcą wychodzić tylko za bogatych facetów – instruuje dalej. – Musisz troszkę kalkulować. I zawsze spodziewaj się więcej, niż już masz. Weź na przykład Barry’ego [jej mąż]. Mimo że sam się do tego nie przyznawał, tak naprawdę wcale nie chciał typowej dziewczyny, która mu będzie na wszystko pozwalała. Gdyby jakaś go teraz dorwała, miałaby cholerne szczęście. Jest bystry, słodki, gotuje i sprząta. A wiesz co? On tego wszystkiego wcześniej nienawidził!
Przed Barrym Britta była kobietą, która potrafiła posłać faceta do szatni po papierosy, a sama uciec tylnymi drzwiami restauracji z kimś innym.
– Kiedyś zadzwoniłam do Barry’ego ze szczytu góry w Aspen i klęłam na niego przez bite dziesięć minut, bo na sylwestra umówił się z kimś innym. Oczywiście, to było zaledwie miesiąc po tym, jak się poznaliśmy, ale czuwałam od początku.
Z tego treningu Barry wyszedł całkiem w porządku, nie licząc dwóch lekko drażliwych problemów. Lubił się oglądać za innymi kobietami i czasami narzekał, że nie ma dla siebie miejsca, zwłaszcza kiedy Britta się do niego wprowadziła.
– Cóż, po pierwsze zawsze dbałam o to, żebyśmy się świetnie bawili – zdradza Britta. – Sama gotowałam. Obojgu nam przybyło po dziesięć kilo. Razem się upijaliśmy. Patrzyliśmy, jak to drugie się upija. Opiekowaliśmy się sobą, jak przyszło któremuś rzygać. Musisz też robić rzeczy nieoczekiwane. Jednego razu, gdy Barry wrócił do domu, wszędzie stały zapalone świece, a do tego zaserwowałam na obiad gotowy „zestaw telewizyjny”, z mikrofali. Namawiałam go, żeby włożył moje ciuchy. Ale facetów trzeba calutki czas pilnować. Przepraszam, ale on przecież spędza osiemdziesiąt procent czasu z dala od ciebie. Więc kiedy jest z tobą, to chyba może ci poświęcić uwagę? Dlaczego ma się taki oglądać za dupeczkami, kiedy je obiad z tobą? Kiedyś, jak Barry’emu oczka poszły w bok, zdzieliłam go po głowie tak mocno, że o mało nie spadł z krzesła. Powiedziałam mu: „Język schowaj za zęby, a ogonek między nogi i skończ obiad”.