W dzień charytatywnego balu kostiumowego Carrie robiła sobie fryzurę i wrzeszczała na Skippera przez telefon, kiedy do domu wrócił Mr. Big. Pod pachą miał dużą paczkę.
– Co to? – spytała.
– To prezent dla mnie – odparł Mr. Big.
Poszedł do sypialni i wyszedł po chwili, trzymając futro z białych norek.
– Wesołych świąt – powiedział.
– Skipper, muszę lecieć – rzuciła w słuchawkę Carrie.
To było w święta trzy lata temu. Carrie mieszkała wtedy w małym studio, w którym dwa miesiące wcześniej umarła jakaś staruszka. Carrie nie miała pieniędzy. Ktoś znajomy pożyczył jej kawałek pianki zamiast łóżka. Wszystko, co miała, to futro z norek i walizka marki Louis Yuitton. Obie rzeczy skradziono, kiedy w końcu ktoś obrabował mieszkanie. Przed kradzieżą sypiała na swoim kawałku pianki, przykryta futrem. I oczywiście co wieczór gdzieś wychodziła. Ludzie ją lubili, nikt nie zadawał pytań. Pewnego wieczoru została zaproszona na kolejną imprezę do czyjegoś mieszkania przy Park Avenue. Wiedziała, że nie bardzo tam pasuje, ale możliwość napchania się darmowym żarciem zawsze była kusząca. Tyle że tam nie wypadało. Za to poznała faceta z nazwiskiem. Zaprosił ją na obiad, a ona pomyślała: „Pieprzyć was, pieprzyć was wszystkich”.
Poszli na ten obiad do Elio’s, siedzieli przy jednym z frontowych stolików. Facet dużo się śmiał i zajadał kawałki chleba posmarowane masłem.
– Robisz karierę pisarską? – spytał.
– W przyszłym miesiącu drukują moje opowiadanie w „Woman’s Day” – powiedziała Carrie.
– „Woman’s Day”? Kto to w ogóle czyta? – Po chwili zmienił temat: – Jadę na Boże Narodzenie do St. Barts. Byłaś kiedyś w St. Barts?
– Nie.
– To powinnaś pojechać. Naprawdę powinnaś. Wynajmuję tam co roku willę.
– Pewnie – powiedziała Carrie.
Kiedy jedli kolejny obiad, on zmienił zdanie i nie był pewien, czy powinien jechać na narty do Gstaad, Aspen czy do St. Barts. Spytał, gdzie chodziła do szkoły.
– Ogólniak Nayaug – odparła. – W Connecticut.
– Nayaug? – spytał. – Nigdy nie słyszałem. Hej, myślisz, że mojej byłej dziewczynie powinienem dać jakiś świąteczny prezent? Ona twierdzi, że coś dla mnie ma. Nieważne.
Carrie tylko na niego patrzyła. A jednak nie czuła się już tak okropnie. Do czasu, kiedy się zorientowała, że on już więcej nie zadzwoni.
Dwa dni przed świętami to ona zadzwoniła.
– Och, właśnie wyjeżdżam – powiedział.
– I na co się w końcu zdecydowałeś?
– Na St. Barts. Mimo wszystko. Urządzimy genialne przyjęcie. Jason Mould, reżyser, i jego dziewczyna Stelli Stein, przylatują z L.A. Ale tobie życzę wesołych świąt, dobra? Mam nadzieję, że Mikołaj będzie dla ciebie dobry.
– Też ci życzę wesołych świąt – powiedziała Carrie.
Cześć, mamo
Tego popołudnia Carrie poszła na łyżwy, robiła jeden piruet za drugim na środku lodowiska, aż wszystkich wyrzucono, bo godzina dobiegła końca. Zadzwoniła do matki.
– Przyjeżdżam – oznajmiła.
Zaczął padać śnieg. Wsiadła do pociągu na Penn Station. Nie było miejsc siedzących. Stała w przejściu między wagonami.
Pociąg minął Rye i Greenwich. Śnieg zamienił się w śnieżycę. Przejechali Greens Farms i Westport, minęli brudne, przemysłowe miasteczka. Pociąg zatrzymał się w polu, spóźniony z powodu śnieżycy. Obcy ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać. Były święta.
Carrie zapaliła papierosa. Myślała o tym facecie z nazwiskiem i o Jasonie Mouldzie i Stelli Stein (kimkolwiek była). Wyobrażała sobie, jak leżą przy basenie pod błękitnym niebem St. Barts. Stelli Stein powinna mieć na sobie białe bikini i czarny kapelusz. Popijają drinki przez słomki. Znajomi przychodzą do nich na lunch. A każdy jest wysoki, opalony i piękny.
Carrie patrzyła na śnieg, który wpadał do środka pociągu przez szczelinę w drzwiach. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek w życiu zrobi w końcu coś tak, jak trzeba.
Była północ. Skipper był w swoim mieszkaniu, rozmawiał przez telefon z Kalifornią, stojąc przy oknie. Po drugiej stronie ulicy zatrzymała się taksówka. Widział, jak para na tylnym siedzeniu się całuje. Potem kobieta wysiadła, miała na sobie futrzany płaszcz i chyba z tuzin kaszmirowych swetrów okutanych dokoła głowy. Taksówka odjechała.
To była Samantha Jones.
Dwie minuty później rozległ się dzwonek u drzwi.
– Sam – powiedział Skipper. – Spodziewałem się ciebie.
– Proszę cię, Skipper. Daj sobie spokój z tą dziecinadą. Przyjechałam spytać, czy mogę od ciebie pożyczyć szampon do włosów – powiedziała Samantha.
– Szampon? A może chcesz drinka?
– Malutkiego. I żeby ci nic głupiego nie przyszło do głowy, na przykład wrzucić mi do kieliszka ecstasy.
– Ecstasy? Wiesz, że nie biorę narkotyków. Nigdy nie wziąłem nawet koki. Przysięgam. Rany. Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.
– Ja też nie – stwierdziła Samantha. Zaczęła się przechadzać po salonie. Dotykać rzeczy. – Wiesz, nie jestem taka dobrze zorganizowana, jak się wszystkim wydaje.
– Czemu nie zdejmiesz płaszcza? – spytał Skipper.
– Siadaj. Masz ochotę na seks?
– Naprawdę mam ochotę umyć sobie głowę – powiedziała.
– Możesz umyć u mnie – zaproponował Skipper. – Potem.
– Nie wydaje mi się.
– Co to za facet, z którym się całowałaś w taksówce?
– spytał Skipper.
– Jeszcze jeden z tych, których albo mieć nie chcę, albo mieć nie mogę – odpowiedziała Sam. – Jak ty.
– Ale mnie możesz mieć – stwierdził Skipper. – Jestem dostępny.
No właśnie – skwitowała Sam.
Niegrzeczny chłopiec - Cheri – z salonu dobiegł męski głos. – Tak się cieszę, że mnie odwiedziłeś.
– Wiesz, że zawsze cię odwiedzam – powiedział Bone.
– Chodź tutaj. Mam dla ciebie prezenty.
Bone sprawdził swoje odbicie w lustrze marmurowego foyer, potem wszedł do salonu. Na kanapie siedział mężczyzna w średnim wieku, popijał herbatę, stopą we włoskim pantoflu uderzał o blat stolika.
– Chodź tu do mnie, niech ci się przyjrzę. Zobaczmy, czy się nie postarzałeś przez te dwa miesiące. Słońce nie zniszczyło ci cery na naszych wakacjach na Morzu Egejskim?
– Ty za to w ogóle się nie postarzałeś – powiedział Bone. – Zawsze wyglądasz młodo. Jaki masz sekret?
– Ten cudowny krem do twarzy, który mi dałeś – odparł mężczyzna. – Co to było?
– Kiehl.
Bone przysiadł na oparciu kanapy.
– Musisz mi go znów przynieść – powiedział mężczyzna.
– A masz jeszcze ten zegarek?
– Zegarek? – spytał Bone. – Ach, dałem go jakiemuś bezdomnemu. Ciągle mnie pytał o godzinę, więc stwierdziłem, że jest mu potrzebny.
– Och! Niegrzeczny chłopiec! – powiedział mężczyzna.
– Tak sobie ze mnie żartować.
– Czy kiedykolwiek bym oddał coś, co mam od ciebie?
– Nie – przyznał mężczyzna. – A teraz popatrz, co ci przyniosłem. Kaszmirowe swetry we wszystkich kolorach. Przymierzysz?
– Tylko jeśli będę mógł zatrzymać wszystkie – powiedział Bone.
Impreza u Rivera Doroczna impreza bożonarodzeniowa u Rivera Wilde’a. Głośna muzyka. Wszędzie ludzie. Nawet na klatce schodowej. Narkotyki. Ktoś nasikał z balkonu na głowę nic nie podejrzewającego portiera. Bone ignorował Stanforda Blatcha, który przyszedł w towarzystwie dwóch modelek bliźniaczek, nowych w mieście. Skipper całował się w kącie z jakąś kobietą. Choinka się przewróciła. Skipper wyrwał się w końcu i podszedł do Carrie. Spytała go, czemu zawsze usiłuje całować kobiety.