– Czuję, że to mój obowiązek – powiedział Skipper, a potem spytał Mr. Biga: – Nie jesteś pod wrażeniem, jak szybko mi to idzie?
Skipper podszedł do Rivera.
– Dlaczego już mnie nie zapraszasz? Czuję, jakby wszyscy znajomi mnie unikali. To przez tego Marka, prawda? On mnie nie lubi.
– Jak będziesz tak dalej truł, to nikt cię nie będzie lubił – powiedział River.
W łazience ktoś głośno rzygał.
O pierwszej w nocy podłoga zalana była alkoholem, a łazienkę okupowała czereda narkomanów. Choinka przewracała się już trzy razy i nikt nie mógł znaleźć swojego płaszcza.
– Ach ten Bone. Nareszcie dałem sobie z nim spokój – powiedział Stanford do Rivera. – Nigdy wcześniej się nie myliłem, ale może on naprawdę jest hetero.
River gapił się na niego, zdumiony.
– Hej, River – rzucił Stanford z niespodziewaną wesołością. – Patrz na swoją choinkę. Popatrz, jaka ona śliczna.
23
Carrie właśnie wychodziła od Bergdorfa, kiedy wpadła na Bunny Entwistle.
– Skarbie! – ucieszyła się Bunny. – Od lat cię nie widziałam. Świetnie wyglądasz!
– Ty też – powiedziała Carrie.
– Musisz zjeść ze mną lunch. Natychmiast. Amalita Amalfi, tak, ona też jest w mieście i wciąż się przyjaźnimy, właśnie mnie wystawiła.
– Pewnie czeka na telefon od Jake’a.
– Och, to ona ciągle się z nim spotyka? – Bunny przerzuciła swoje białoblond włosy przez sobolowy kołnierz płaszcza. – Mam stolik w „21”. Proszę, chodź ze mną na lunch. Nie byłam w Nowym Jorku od roku i umieram z głodu.
Bunny miała koło czterdziestki, wciąż była piękna. Z opalenizną z L.A., gdzie bywała aktorką telewizyjną. Wcześniej przez lata królowała w Nowym Jorku. Była uosobieniem imprezowej dziewczyny, dziewczyny tak dzikiej, że żaden mężczyzna nie myślał nawet o jej poślubieniu, ale wielu starało się zdjąć jej majtki.
– Chcę stolik z tyłu, żebym mogła palić i gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał – powiedziała Bunny.
Usiadły, a Bunny zapaliła kubańskie cygaro.
– Po pierwsze, musimy koniecznie pogadać o tych ślubnych zapowiedziach.
Miała na myśli prasową notatkę o ślubie Chloe, lat trzydzieści sześć, wciąż uważanej za klasyczną piękność, ze „zwyczajnym” facetem o nazwisku Jason Jingles. Ceremonia miała się odbyć na wyspach Galapagos.
– No cóż, facet jest bogaty, bystry i słodki – powiedziała Carrie. – Dla mnie był zawsze miły.
– Proszę cię, kochanie – westchnęła Bunny. – Za takich jak Jingles, a jest ich w Nowym Jorku cala masa, po prostu się nie wychodzi. To są świetni przyjaciele, czuli, zawsze gotowi do pomocy, jak jest ci źle. Późną nocą, kiedy jesteś sama i zrozpaczona jak diabli, szepczesz sobie w poduszkę: „Cóż, zawsze mogę wyjść za takiego jak Jingles. Przynajmniej nie będę się musiała martwić, z czego zapłacić czynsz”. Ale rano się budzisz, myślisz o tym na serio i zdajesz sobie sprawę, że wtedy musiałabyś dzielić z nim łóżko, patrzeć, jak myje zęby, no, te wszystkie historie.
– Sandra mi mówiła, że raz próbował ją pocałować – powiedziała Carrie. – A ona mu na to: „Gdybym chciała w łóżku coś włochatego, kupiłabym kota”.
Bunny otworzyła puderniczkę, udając, że sprawdza rzęsy, ale, jak pomyślała Carrie, sprawdzała, kto w restauracji na nią patrzy.
– Korci mnie, żeby zadzwonić do Chloe i wprost ją o to zapytać, ale nie mogę, bo właściwie to ona się do mnie od lat nie odzywa – przyznała. – I wiesz co, dziwnym zbiegiem okoliczności akurat dostałam zaproszenie na benefis w jednym z tych muzeów na Upper East Side, i oczywiście okazuje się, że Chloe jest w zarządzie. Od lat nie chodziłam na ten benefis, ale pomyślałam, że nawet zapłacę te trzysta pięćdziesiąt doków i pójdę sama. Tylko po to, żeby zobaczyć, jak ona wygląda. – Bunny zaniosła się swoim słynnym śmiechem i kilka głów odwróciło się, by na nią spojrzeć. – Kilka lat temu – mówiła dalej – kiedy życie mi się troszkę popieprzyło i miewałam czasem kokę zaschniętą wokół dziurek od nosa, mój ojciec dzwonił do mnie od czasu do czasu i mówił: „Przyjedź do domu”. Pytałam po co, a on mówił: „Żebym cię mógł zobaaaaaczyć. Jak cię zobaaaaaczę, to będę wiedział, czy u ciebie wszystko gra”. Tak samo jest teraz z Chloe. Kiedy tylko ją zobaczę, będę już wszystko wiedziała. Czy jest pełna nienawiści do samej siebie? Czy jest na prozacu?
– Nie sądzę… – zaczęła Carrie.
– A co, myślisz, że przeżyła jakieś religijne objawienie?
– spytała Bunny. – Ludziom się to dzisiaj zdarza. To bardzo szykowne. W każdym razie mam swoje powody, żeby chcieć wiedzieć. Kilka lat temu niemal nie wyszłam za takiego faceta jak ten Jingles – powiedziała Bunny wolno.
– Sytuacja do tej pory nie jest do końca rozwiązana. I pewnie nigdy nie będzie. No, to napijmy się szampana. Kelner!
– Bunny strzeliła palcami i nabrała tchu. – No cóż. To wszystko się zaczęło po takim paskudnym zerwaniu z facetem, którego nazwę Dominik. Był włoskim bankierem, europejskim snobem, bardzo z tego dumnym. Miał osobowość skorpiona. Zupełnie jak jego mamuśka. Oczywiście traktował mnie jak śmiecia, a ja się na to godziłam, i co dziwniejsze, nawet mi to specjalnie nie przeszkadzało. Przynajmniej do momentu, kiedy wypiłam za dużo herbatki z grzybków psychodelicznych na Jamajce i zdałam sobie jasno sprawę, że on mnie wcale nie kocha. Ale wtedy byłam inną osobą… Byłam piękna, no wiesz, obcy ludzie zaczepiali mnie na ulicy i tym podobne historie, byłam świetnie wychowana, jak to dziewczyna, która dorastała w małym miasteczku w Maine. Ale w środku już nie byłam taka miła. W ogóle nic nie czułam, ani psychicznie, ani fizycznie. Nigdy nie byłam zakochana. Mieszkałam z tym Dominikiem przez trzy lata wyłącznie dlatego, że po pierwsze, zaproponował mi to już na pierwszej randce, a po drugie, miał cudowny apartament w zabytkowej kamienicy z widokiem na East River i duży dom w Hamptons. A ja nie miałam forsy, nie miałam pracy, trochę podkładałam głosy i zaśpiewałam kilka jingli w telewizyjnych reklamach. Więc kiedy zerwaliśmy z Dominikiem – odkrył, że sypiam z innymi i kazał mi oddać całą biżuterię, którą mi kupił – zdecydowałam, że najlepsze, co mogę zrobić, to wyjść za mąż. I to szybko.
Filcowy kapelusz - Zamieszkałam u koleżanki i jakieś dwa tygodnie później poznałam Dudleya. To było w barze Chester’s, wiesz, tym dla młodych, bogatych na East Side. Już pięć minut od chwili poznania zaczął mnie wkurzać. Miał na sobie miękkie pantofle, garnitur od Ralpha Laurena i… filcowy kapelusz. Usta miał wilgotne. Był wysoki i chudy, bez wyraźnie zarysowanej brody, oczy wyłupiaste, jak jajka na twardo, i wielka, stercząca grdyka. Dosiadł się nieproszony do naszego stolika i nalegał, żeby wszystkim stawiać martini. Opowiadał durne dowcipy, nabijał się z moich pantofelków z cielęcej skóry.
– Jestem krowa, muuuu! Mnie też nałóż! – powiedział.
– Przepraszam, ty jesteś raczej starym bykiem – odcięłam się. I było mi wstyd, że ktokolwiek w ogóle widzi, jak z nim rozmawiam. Oczywiście, następnego dnia zadzwonił.
– Shelby dał mi twój numer – powiedział.
Shelby to mój kumpel, wiesz, jest jakoś tam spokrewniony z George’em Washingtonem. Potrafię być niegrzeczna, ale bez przesady.
– To ty znasz Shelby’ego? – spytałam.