Выбрать главу

– Peeewno – powiedział. – Od przedszkola. Już wtedy był cudacznym dzieciakiem.

– On był cudaczny? A co powiesz o sobie?

I to był mój błąd. Nigdy nie powinnam była w ogóle z nim zaczynać. Zanim się zorientowałam, opowiedziałam mu wszystko o zerwaniu z Dominikiem, a następnego dnia on przysłał mi kwiaty, bo, jak powiedział, „piękna dziewczyna nie powinna się smucić tym, że ktoś ją porzucił”. Do tego zadzwonił Shelby.

– Dudley to wspaniały gość – zapewnił.

– Tak? – spytałam. – A co w nim takiego wspaniałego?

– Jego rodzina ma na własność połowę Nantucket.

No i Dudley był wytrwały. Słał prezenty – pluszowe niedźwiadki, raz cały kosz serów z Yermontu. Dzwonił trzy, cztery razy dziennie. Na początku zęby mnie od tego bolały.

Ale po jakimś czasie przywykłam do tego jego durnego poczucia humoru i prawie czekałam na jego telefony. A on z entuzjazmem wysłuchiwał każdej najmniejszej, nieistotnej bzdury z mojego życia, no wiesz, że jestem wkurzona, bo Yvonne ma nowy kostium, od Chanel, a ja nie mogę sobie na to pozwolić; że kierowca wywalił mnie z taksówki, bo paliłam; że sobie przy goleniu przecięłam skórę na kostce. Zastawiał na mnie pułapkę, sidła. Wiedziałam o tym, a jednak ciągle byłam pewna, że kto jak kto, ale ja dam sobie z tym radę. A potem przyszło to zaproszenie na weekend, przekazane przez Shelby’ego, który zadzwonił do mnie i oznajmił:

– Dudley chce, żebyśmy z nim pojechali do jego domu w Nantucket.

– Za żadne skarby – powiedziałam.

– To piękny dom. Stary. Przy głównej ulicy.

– Który to? – spytałam.

– Chyba jeden z tych ceglanych.

– Chyba?

– No, jestem prawie pewny. Ale ile razy tam byłem, byłem naćpany, to i niespecjalnie pamiętam.

– Jeśli to jeden z tych ceglanych, to się zastanowię – powiedziałam.

Dziesięć minut później zadzwonił sam Dudley.

– Już ci kupiłem bilet na samolot – powiedział. – I zgadza się, to jeden z tych ceglanych domów.

Dudley tańczy - Wciąż nie umiem sobie wytłumaczyć tego, co się zdarzyło w tamten weekend. Może to był alkohol, może marihuana. A może tylko ten dom. Kiedy byłam dzieckiem, moja rodzina przyjeżdżała na lato do Nantucket. Tak o tym mówię, ale naprawdę, to spędzaliśmy dwa tygodnie w wynajętych pokojach. Pokój dzieliłam z braćmi, a na obiad rodzice gotowali na gazowej kuchence złowione homary.

I w tamten weekend przespałam się z Dudleyem. Nie chciałam. Staliśmy na dole schodów, żegnając się na noc, kiedy on jakoś tak się przechylił i zaczął mnie całować. Nie broniłam się. Poszliśmy do jego łóżka i kiedy się na mnie położył, to pamiętam, że najpierw miałam uczucie, że ktoś mnie dusi, co prawdopodobnie nie było wytworem mojej wyobraźni, bo Dudley ma sześć stóp i dwa cale wzrostu. A potem czułam, jakbym spała z małym chłopcem, bo w sumie nie mógł ważyć więcej niż sto sześćdziesiąt funtów i w ogóle nie miał włosów na ciele. Ale po raz pierwszy w moim życiu seks był wspaniały. Doznałam jakby objawienia: może jeśli będę z facetem, który jest miły i mnie uwielbia, to będę szczęśliwa? Jednak kiedy się obudziliśmy, bałam się spojrzeć na Dudleya. Bałam się, że mnie od niego odrzuci.

Dwa tygodnie po powrocie do miasta poszliśmy na benefis do muzeum na Upper East Side. To było nasze pierwsze oficjalne wyjście jako pary. I – co później stało się typowe dla naszego związku – była to cała seria wpadek. Najpierw spóźnił się godzinę, potem nie mógł złapać taksówki, bo był straszny upał. Musieliśmy iść na piechotę, a Dudley, jak zwykle, nic tego dnia jeszcze nie jadł i o mało nie zemdlał, i ktoś musiał mu przynieść szklankę wody. Potem się upierał, żeby tańczyć, co w praktyce sprowadzało się do popychania mnie na inne pary. Potem zapalił cygaro i rzygnął. A tymczasem wszyscy wkoło mi powtarzali, jaki to wspaniały facet. Wszyscy, poza moimi przyjaciółmi. Amalita powiedziała:

– Stać cię na więcej. To jest żałosne.

– Ale on jest świetny w łóżku – odparłam.

– Proszę cię, bo zwymiotuję – powiedziała Amalita.

Miesiąc później Dudley nieoficjalnie poprosił mnie o rękę.

Powiedziałam „tak”. Wstydziłam się trochę za Dudleya, ale myślałam, że mi przejdzie. Poza tym ciągle byłam zajęta. Wciąż coś kupowaliśmy. Mieszkanie. Pierścionek zaręczynowy. Antyki. Wschodnie dywany. Srebra. Wina. Do tego weekendowe wypady do Nantucket, podróże do Maine – z wizytami u moich rodziców. A Dudley był zawsze, wszędzie nałogowo spóźniony i kompletnie zdezorganizowany. Więc ciągle uciekały nam promy, samoloty, pociągi.

Punkt zwrotny nastąpił w dniu, kiedy po raz czwarty spóźniliśmy się na prom do „Nantucket. Musieliśmy spędzić noc w motelu. Umierałam z głodu, chciałam, żeby Dudley wyszedł i przyniósł mi do pokoju jakieś chińskie jedzenie, a on wrócił z główką sałaty lodowej i jednym, wymiętolonym pomidorem. Leżałam w łóżku i starałam się nie słuchać hałasu, jaki robiła pieprząca się za ścianą para, a Dudley siedział w bokserkach przy stoliku i swoim srebrnym, wojskowym nożem od Tiffany’ego precyzyjnie wyrzynał zgniłe części pomidora. Miał dopiero trzydziestkę, ale paskudne nawyczki siedemdziesięciopięcioletniego starucha.

Wkroczyłam do akcji następnego ranka.

– Nie uważasz, że powinieneś trochę potrenować? Nabrać ciała?

Od tego momentu wszystko w nim zaczęło mnie doprowadzać do szału. Jego głupie, wyzywające stroje. To, że zachowywał się, jakby każdy był jego najlepszym przyjacielem. Trzy długie, jasne włosy rosnące mu na grdyce. Jego zapach.

Codziennie usiłowałam go zmusić do ćwiczeń. Stałam nad nim i pilnowałam, żeby podnosił pięciofuntowe ciężarki, bo tyle tylko mógł unieść. I nawet przytył dziesięć funtów, ale potem je znów stracił. Któregoś wieczoru poszliśmy na obiad do jego rodziców, na Piątą Aleję. Kucharz przygotował jagnięce kotlety. Dudley się upierał, że on nie może jeść mięsa, wydarł się na rodziców, że nie szanują jego żywieniowych nawyków, i zmusił kucharza, żeby pobiegł do sklepu po brązowy ryż i brokuły. Obiad był spóźniony dwie godziny, a Dudley i tak prawie nie tknął swojego jedzenia. Byłam porażona. Po obiedzie jego ojciec powiedział mi:

– Przychodź do nas na obiad, kiedy tylko będziesz chciała, ale nie zabieraj ze sobą Dudleya.

I już wtedy, natychmiast powinnam była to skończyć, ale za dwa tygodnie było Boże Narodzenie. W Wigilię Dudley oficjalnie mi się oświadczył – ośmiokaratowym pierścionkiem, na oczach całej mojej rodziny. Zawsze było w nim coś złośliwego, wiec i tym razem, w typowym dla siebie stylu, wcisnął ten pierścionek do jednej z czekoladek Godiva i podał mi bombonierkę.

– To twój prezent gwiazdkowy – powiedział. – Lepiej zacznij szybko jeść.

– Nie mam teraz ochoty na czekoladki – powiedziałam i rzuciłam mu jedno z tych śmiercionośnych spojrzeń, po których zwykle się zamykał.

– A ja myślę, że masz ochotę – nalegał tak jakoś namolnie, że zaczęłam jeść. Moja rodzina patrzyła na to z przerażeniem. Mogłam sobie ułamać ząb, albo jeszcze gorzej, udławić się. A jednak powiedziałam „tak”.

Nie wiem, czy kiedykolwiek byłaś zaręczona z nieodpowiednią osobą, ale kiedy coś takiego się stanie, to jest jak jazda pociągiem towarowym, który nie może się zatrzymać. Kolejne przyjęcia na Park Avenue, obiadki w Mortimers i w Bilboquet. Kobiety, których prawie nie znałam, a które słyszały o pierścionku, prosiły, żeby go im pokazać.

– To taki wspaniały chłopak – powtarzali wszyscy w kółko.

– Tak, wspaniały – potakiwałam. A w środku czułam się jak kupka gówna…

A potem nadszedł dzień, kiedy miałam się wprowadzić do naszego nowego, klasycznie urządzonego, pięknego, siedmiopokojowego mieszkania przy Wschodniej Siedemdziesiątej Drugiej. Pudła miałam spakowane, tragarze byli już na dole, kiedy zadzwoniłam do Dudleya.