Выбрать главу

– Nie mogę tego zrobić – oświadczyłam.

– Czego nie możesz? – spytał.

Rozłączyłam się.

Zadzwonił. Potem przyszedł. Wyszedł. Dzwonili jego przyjaciele. Wyszłam i poszłam w tango. Jego przyjaciele z East Upper Side ostrzyli noże. Wymyślali różne plotki: a to, że widziano mnie w czyimś domu o czwartej rano w samych tylko kowbojskich butach; albo że jakiemuś facetowi obciągałam w nocnym klubie; że chciałam zastawić pierścionek zaręczynowy; że lecę na forsę; że wykorzystałam Dudleya.

Nie ma dobrego sposobu, żeby coś takiego zakończyć. Przeprowadziłam się do malutkiego studia w brudnej kamienicy przy York Avenue, za które byłam w stanie sama zapłacić, i zajęłam się swoją karierą. Dudleyowi nie szło najlepiej. Załamał się rynek nieruchomości, nie mógł sprzedać tego nowego mieszkania. To oczywiście wszystko była moja wina. Dudley wyjechał z miasta. Przeniósł się do Londynu. Też moja wina. Chociaż ciągle słyszałam, jak świetnie się tam bawi. Że chodzi z jakąś córką księcia.

I nikt nie pamięta, że następne trzy lata były dla mnie piekłem. Czystym piekłem. I chociaż nie miałam pieniędzy, choć jadałam hot dogi z ulicznych budek i miałam samobójcze myśli – raz nawet zadzwoniłam do telefonu zaufania dla samobójców, ale ktoś się włączył na drugą linię i zaprosił mnie na imprezę – to przysięgłam sobie, nigdy, przenigdy nie wplątać się znów w taki układ. Nigdy już nie wziąć grosza od mężczyzny. To straszne, tak kogoś zranić.

– I naprawdę myślisz, że to wszystko przez jego wygląd? – spytała Carrie.

– Myślałam o tym. Ale zapomniałam ci jeszcze powiedzieć, że za każdym razem, kiedy wsiadałam z nim do samochodu, zasypiałam. Po prostu nie mogłam utrzymać otwartych oczu. Prawda jest taka, że on mnie nudził.

Może to przez wypity szampan, ale Bunny zaśmiała się dość niepewnie.

– Czy to nie okropne? – spytała.

24

Aspen

Carrie poleciała do Aspen prywatnym odrzutowcem Lear. Miała na sobie białe futerko z norek, krótką sukienkę i białe skórzane kozaczki. Wydawało jej się, że tak należy się ubrać na ten lot, ale niestety, źle jej się wydawało. Inni pasażerowie, ci, do których samolot należał, byli ubrani w dżinsy i ślicznie haftowane swetry, i wygodne buty na śnieg. Carrie miała strasznego kaca. Kiedy samolot uzupełniał paliwo w Lincoln, w stanie Nebraska, pilot musiał jej pomóc zejść po schodach na płytę lotniska. Było dość ciepło, a ona przechadzała się w swoich norkach i ciemnych okularach, paliła papierosy i patrzyła na niekończące się, płaskie, wysuszone, żółte pola.

Mr. Big czekał na lotnisku w Aspen. Siedział na dworze, zbyt idealnie ubrany w brązowy zamszowy płaszcz i brązowy zamszowy kapelusz. Palił cygaro. Podszedł do Carrie, a jego pierwsze słowa brzmiały:

– Samolot się spóźnił. Przemarzłem.

– To czemu nie czekałeś w środku? – spytała Carrie.

Przejechali przez maleńkie miasteczko, które przypominało zabawkę pieczołowicie ułożoną przez dziecko pod choinką. Carrie przycisnęła dłonie do oczu i westchnęła.

– Wypocznę. Nabiorę kondycji – powiedziała. – Będę gotowała.

Stanford Blatch też przyleciał prywatnym samolotem. Zatrzymał się u swojej przyjaciółki z dzieciństwa, Suzannah Matrin. Po imprezie u Rivera wyznał Suzannah:

– Chcę zacząć nowy rozdział. Jesteśmy takimi wspaniałymi przyjaciółmi. Powinniśmy pomyśleć o tym, czy by się nie pobrać. W ten sposób ja dostanę swoją część spadku.

I kiedy połączymy moje i twoje pieniądze, to możemy żyć w taki sposób, w jaki zawsze chcieliśmy.

Suzannah była czterdziestoletnią rzeźbiarką. Nosiła ostry makijaż i dużą biżuterię. Nigdy nie wyobrażała sobie życia w tradycyjnym związku.

– Osobne sypialnie? – spytała.

– Naturalnie – zgodził się Stanford.

Skipper Johnson przyleciał zwykłymi liniami, ale dzięki punktom za wylatane mile udało mu się zamienić bilet na pierwszą klasę. Spędzał wakacje z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami. „Muszę sobie znaleźć dziewczynę – myślał – to już śmieszne”. Wyobraził sobie szczęśliwą wybrankę jako starszą od siebie, gdzieś między trzydzieści a trzydzieści pięć, bystrą, piękną, lubiącą się bawić. Kogoś, kto by wciąż wzbudzał jego zainteresowanie. W ostatnim roku zdał sobie sprawę, że dziewczyny w jego wieku są nudne. Za bardzo im imponował, to było niebezpieczne.

Mr. Big nauczył Carrie jeździć na nartach. Kupił jej kombinezon, rękawice, czapkę, ciepłą bieliznę. I jeszcze maleńki termometr, który się przyczepiało do rękawicy – to była jedyna rzecz, o którą błagała, żeby jej kupił. Opierał się, aż się nadąsała. Potem się zgodził w zamian za obietnicę obciągnięcia mu laski, choć termometr kosztował tylko cztery dolary. W domku, który wynajmowali, ubrał ją w kombinezon, Carrie wyciągnęła ręce, włożył jej rękawice. Przypiął do nich minitermometrzyk, a ona powiedziała:

– Zobaczysz, jaki będziesz szczęśliwy, że go mamy. Na dworze jest tak zimno.

Zaśmiał się i zaczęli się całować.

W wagonikach kolejki linowej Mr. Big palił swoje cygara i rozmawiał przez telefon komórkowy. Potem zjeżdżał po stoku tuż za Carrie i pilnował, żeby nikt na nią nie wpadł.

– Dasz radę, dasz radę – powtarzał, kiedy robiła skręt za skrętem, powoli zjeżdżając w dół. Potem ona czekała na dole i przesłaniając oczy dłońmi przed słońcem, patrzyła jak Mr. Big śmiga wśród tych wszystkich bogaczy.

Wieczorami brali masaże i gorące kąpiele. Nocą, kiedy leżeli razem w łóżku, Mr. Big powiedział:

– W końcu jesteśmy blisko, prawda?

– Tak – powiedziała Carrie.

– Pamiętasz, jak kiedyś ciągle marudziłaś, że powinniśmy być ze sobą bliżej? Teraz już tego nie mówisz.

Carrie pomyślała, że lepiej już być nie może.

„Szukam ogona”

Stanford Blatch maszerował zboczem góry w Aspen w butach na „po nartach” ze źrebięcej skóry, wymachując lornetką. Miał się spotkać z Suzannah na lunchu. Usłyszał znajomy głos krzyczący „Stanford!”, a za chwilę „uważaj!” Odwrócił się akurat w momencie, gdy Skipper Johnson miał w niego wjechać i raźno uskoczył w śnieżną zaspę.

– Drogi, kochany Skipper – wydyszał.

– Czy to nie wspaniałe tak wpadać na przyjaciół podczas wakacji? – spytał Skipper.

Miał na sobie strój narciarski przypominający deszczowy uniform skauta: luźną żółtą kurtkę i czapkę z nausznikami, które sterczały pod kątem prostym.

– To zależy od przyjaciół i od sposobu wpadania – zauważył Stanford.

– Nie wiedziałem, że obserwujesz ptaki – powiedział Skipper.

– Nie szukam ptaków, szukam ogona – wyjaśnił Stanford. – Obserwuję prywatne samoloty, żeby wiedzieć, jaki sobie kupić.

– Kupujesz odrzutowiec?

– Niebawem – oznajmił Stanford. – Myślę o ożenku i chcę, by moja małżonka miała pełny komfort.

– Twoja żona?

– Tak, Skipper – potwierdził spokojnie Stanford. – Właśnie mam zjeść z nią lunch. Chciałbyś ją poznać?

– Nie do wiary – mruknął Skipper, odpinając narty.

– No cóż, ja już tu poderwałem trzy różne dziewczyny, więc czemu nie ty?

Stanford spojrzał na niego z politowaniem.

– Drogi, drogi Skipper. Kiedy przestaniesz udawać, że nie jesteś gejem?